Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Przezroczyści. Biedni pracujący

 

Politycy skupiają się na liczbie bezrobotnych, bo jest ona bardzo wyrazista i faktycznie wiele mówi o aktualnym stanie gospodarki, na jej podstawie można przewidywać wiele zjawisk społecznych, socjologicznych i czysto politycznych. Ekonomiści i media skupiają się na klasie średniej, która rzekomo świadczy o zamożności kraju i stopie życia, wyznaczając standardy, do których porównuje się później wszystkich innych.

Jest jednak jeszcze jedna grupa, pomiędzy nimi. Niewidzialna. To przezroczyści – biedni pracujący. Termin „biedny pracujący” funkcjonuje w słowniku ekonomiczno-socjologicznym, ale jest traktowany po macoszemu.

Z powodów, o których wspomniałem wyżej, nikomu nie zależy na głębszej analizie tego zjawiska, mimo że za suchym określeniem stoi potężna armia Polaków.

Kim są ci przezroczyści? To najkrócej rzecz ujmując osoby pracujące, których nie stać na normalne życie, na opłacenie wszystkich rachunków, wykupienie leków, na podstawowe zakupy. Centrum Badania Opinii Społecznej definiuje pracujących biednych jako osoby, które zadeklarowały, że pracują (w pełnym lub niepełnym wymiarze czasu), a zrównoważony rozporządzalny dochód netto na osobę w gospodarstwie domowym wynosi poniżej 60 procent mediany.

Brzmi skomplikowanie, tak jak skomplikowane jest ich życie. Bieda kojarzy nam się głównie z bezrobociem, uzależnieniami i prowincją. W dużych miastach dzisiaj trudno jest nie znaleźć pracy, a jeśli ktoś nie wydaje całej pensji na alkohol czy inne używki, jest w stanie się normalnie utrzymać, prawda?

No właśnie nie. Nieprawda. Istnieje ogromna strefa, w której są Polacy pracujący, nawet na umowach, normalnie, o przeciętnym poziomie wydawania pieniędzy na używki, których nie stać na zwykłe utrzymanie siebie, nie mówiąc o utrzymaniu rodziny.

Z czego to się bierze? Przede wszystkim z marnych zarobków – osoby o mizernych kwalifikacjach wciąż zarabiają w Polsce poniżej dramatycznie mało, ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Widać go z daleka, ale jest tylko rzucającym się w oczy elementem o niewielkim znaczeniu.

Dużo bardziej istotna jest polityka państwa – tak socjalna, jak przede wszystkim fiskalna. Polska jest jednym z niewielu krajów świata, gdzie wypłata minimalna, pozwalająca na elementarną egzystencję, jest potwornie wysoko opodatkowana, bo konieczność przeżycia za kwotę wolną od podatku oznaczałaby głód i bezdomność.

Dodatkowo obciążenia VAT-owskie podstawowych produktów spożywczych, podatki i opłaty pośrednie, a także horrendalne składki ZUS (emerytalna, zdrowotna i pozostałe) spychają osoby pracujące w strefę potwornej biedy. W efekcie osoba kosztująca pracodawcę powiedzmy 4.000 zł, sama z tego dostaje 2.428 złotych. Wydając z tej kwoty połowę na czynsz, połowę na zakupy oddajemy państwu kolejne ok. 300 złotych w podatku VAT (zakładam, że nie wystarcza na żadne przyjemności objęte akcyzą).

Jeśli do tego po swój haracz zgłosi się komornik lub inny bandycki windykator (to mimo starań kolejnych rządów wciąż dziki rynek), człowiek pracując jak wół, na pełnym etacie, legalnie, na umowę o pracę stacza się z każdą wypłatą w bezmiar biedy, beznadziei, zadłużenia. A na to wszystko nakłada się jeszcze jedno, typowo polskie zjawisko gospodarcze: wciąż bardzo trudna, kosztowna, długotrwała, obłędnie skomplikowana procedura upadłości konsumenckiej, co powoduje, że ludzie, którzy popadli w tarapaty do końca życia będą czyimiś dłużnikami spłacając wcale nie dług, a odsetki od niego i koszty bezsensownej windykacji.

W ostatnich dniach ubiegłego roku „Business Insider” opublikował analizę danych Eurostatu, z których wynikało, że w całej Polsce przezroczystymi – biednymi pracującymi – jest 1,7 miliona osób. To tyle, ile mieszka w całym województwie zachodniopomorskim. Gdyby do tej liczby doliczyć ponad milion bezrobotnych – osób zarejestrowanych jako bezrobotne w powiatowych urzędach pracy – i gdyby pamiętać o tym, że z tego grona zasiłek dostaje jedynie około 15 procent osób, to wyłoni się zza mgły wyraźny obraz armii ludzi biednych, sfrustrowanych, ogarniętych beznadziejną rozpaczą.

Ale o bezrobotnych mówią wszyscy. O przezroczystych nikt. Zarabiamy wciąż marnie. Niski dochód, to w ekonomii przychód na godzinę mniejszy niż dwie trzecie mediany w danym kraju.

Badanie takie przeprowadza się w Europie co cztery lata, najświeższe jest oparte na danych z 2018 roku i wychodzi z niego, że… jest dramat. Umowy o pracę miało wówczas 7,7 miliona Polaków, ale z tego grona aż 1,7 miliona zarabiało nie więcej niż 14 złotych na godzinę, 30 groszy więcej niż wynosiło ustawowe minimum. Umrzeć trudno, ale normalnie żyć się nie da.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter03 Business Insider