Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Dialog bezobjawowy

 

Właśnie skończył się w Kościele wyjątkowy czas: tydzień modlitw o jedność chrześcijan, dzień judaizmu i dzień islamu. Można by się spodziewać, że Polacy żyją wolą porozumienia z całym światem. Szkoda, że to tylko tak wygląda w kościele, bo poza nim – dialog przybiera formę bezobjawową.

Pogodziliśmy się już z tym, że na każdym rogu mamy – ze względów na obostrzenia zamknięte – kebaby i chińskie restauracje, że zamówione przez Internet pizzę przywiezie Hindus, a dentysta z dużym prawdopodobieństwem będzie mówił z bardzo mocnym wschodnim akcentem. Nie mamy z tym problemu, nie zauważamy różnicy między protestantami a prawosławnymi, a widok ortodoksyjnego Żyda nas nie gorszy. Może modlący się na dywaniku muzułmanin mógłby w niektórych środowiskach wywołać jakąś żywszą dyskusję, ale i tego nie jestem pewny.

Już bardziej gorączkowo debatujemy w Internecie na temat męskich, jak najbardziej polskich katolików idących w milczącej procesji z różańcami w dłoniach. Trochę tam ten dialog wychodzi koślawy, bo nie mamy najmniejszego problemu, żeby podjąć próbę zrozumienia obcych nam religijnie i kulturowo gości, ale dzieje się to kosztem zapomnienia o własnych korzeniach, o wierze i tradycji własnych przodków.

Jeszcze większy problem mamy w dialogu poza-religijnym między sobą. Nie umiemy i nie chcemy się nauczyć rozumienia świata w inny sposób niż nam właściwy. Nie próbujemy nawet. Od razu sięgamy po obelgi ostateczne obrzucając adwersarza epitetami. Nie chodzi nawet o sprawy fundamentalne, takie jak kwestia aborcji, eutanazji czy roli Kościoła w życiu publicznym, bo tam, gdzie najważniejsze argumenty sięgają do sfery sumienia, wychowania i wiary, trudno czasem o merytoryczną dyskusję.

Chodzi o sprawy przyziemne, oparte na twardych danych. Jest epidemia, czy jej nie ma? Szczepionki niosą za sobą ryzyko akceptowalne, czy zbyt duże? W polityce międzynarodowej powinniśmy się kurczowo trzymać jednego partnera, czy postawić na relacje rozproszone? Media powinniśmy traktować, jak każdą inną formę działalności gospodarczej, czy jako czwarta władza powinny one podlegać jakiejś specjalnej zasadzie opartej na polskiej racji stanu? Węgiel jest naszą gwarancją bezpieczeństwa energetycznego, czy to relikt przeszłości i powinniśmy możliwie, jak najszybciej odejść od energetyki na nim opartej?

To nie są wbrew pozorom pytania o przekonania, tylko o argumenty. Chciałbym dożyć czasów, kiedy wszystkie najważniejsze kwestie społeczne i gospodarcze będą poddawane ciągłemu dialogowi, bo przecież wciąż, w każdej chwili jakieś zmienne sprawiają, że problem można zobaczyć pod innym kątem, w innym świetle. Ciągły dialog musiałby by prowadzony na wszystkich możliwych płaszczyznach, od parlamentu, przez media do samorządów.

Jakby to miało wyglądać w praktyce? Ano tak, jak zostało to wszystko dawno temu wymyślone i zaprojektowane. W parlamencie byłaby brana pod uwagę opinia mniejszości, ale przede wszystkim zdanie tych, których dane rozwiązanie prawne dotyczy.

Dzisiaj sami zainteresowani zwykle nie mają na żadnym etapie stanowienia prawa nic do powiedzenia. Oprócz klasycznych konsultacji społecznych, jest przecież takie narzędzie, jak referendum, w Polsce praktycznie martwe. Media dyskutując o jakimś problemie zapraszałyby do zabrania głosu wszystkie strony, tak jak tego uczą się adepci dziennikarstwa na studiach, a o czym zapominają już pierwszego dnia pracy w redakcjach. Samorządy konsultowałyby najważniejsze, największe przedsięwzięcia nie tylko z radnymi, ale i wszystkimi obywatelami choćby w formie referendum lokalnego wiążącego dla władz.

Brzmi jak bajka? My naprawdę jesteśmy w kwestiach dialogu bardzo mocni, tyle że jest to dialog bezobjawowy. W efekcie wygrywa mocniejszy, sprytniejszy, bardziej bezwzględny. Ten kto umie przepchnąć swoje rozwiązanie kolanem, łokciem, w nocy.

I to jest rzeczywiście bardzo skuteczne, ale ma ogromne „skutki uboczne”. Najgorszym skutkiem ubocznym braku dialogu jest konsekwentny, systematyczny i nieuchronny upadek autorytetu każdej władzy – nie tylko Sejmu i Senatu, nie tylko rządu i prezydenta, ale także mediów i samorządów. Na wszystkich patrzymy tak samo: jak na zbójów, którzy wykorzystują nas do tego, żeby jak najwięcej nagrabić do siebie. I nie oceniamy ich przy tym jakoś negatywnie, bo sami byśmy – mając możliwości – robili tak samo.

Jestem przekonany, że można to odwrócić, ale przykład musi iść z góry. Przykład traktowania z najwyższym szacunkiem ludzi chcących po prostu czegoś innego, mających inne poglądy, wierzących w innego boga. Kościół wyznacza tutaj właściwą ścieżkę i rozsądne standardy.

Marian Rajewski

Kategoria:
MArian03 Vatican news