Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Pogłoski o śmierci ISIS są mocno przesadzone

 

Kiedy świat zajmował się wyłącznie wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych i koronawirusem pozwalającym rządom i globalnym koncernom pozmieniać nieco układy sił, wszyscy zapomnieli o Państwie Islamskim. Wszyscy oprócz jego bojowników, którzy jednego dnia zaatakowali w dwóch bardzo odległych od siebie miejscach: w Afganistanie i Austrii. W obu miejscach zrobili to tak, żeby nie było najmniejszych wątpliwości kto był autorem zamachów.

Niektórym mogło się wydawać, że po zmiażdżeniu ISIS w Syrii i innych miejscach, po zamordowaniu bez sądu, gdzieś na pustyni albo w nielegalnych kazamatach amerykańskiej armii zlokalizowanych poza jurysdykcją prawa międzynarodowego przywódców Państwa Islamskiego, świat jest bezpieczny od tego akurat wirusa.

Nie jest. To tak nie działa, na miejscu jednej odciętej głowy odrasta ich kilka. Jedna znana twarz jest zastępowana przez kilka nieznanych.

Eksperci mówili od zawsze: Państwa Islamskie (DAESH, ISIS) jest strukturą rozproszoną, praktycznie niemożliwą do zniszczenia w sposób militarny i bez ogromnego wsparcia społeczeństw, wśród których żyją lub ukrywają się bojownicy.

Mówiono o tym, że Państwo Islamskie ma ogromne zasoby ludzkie w Europie i na innych kontynentach, bojowników czekających w uśpieniu na sygnał do ataku. Że ogromne środki finansowe zostały skutecznie poukrywane w gotówce i na tajnych, konspiracyjnych kontach. I to była prawda.

Tyle tylko, że byliśmy zajęci koronawirusem. Jednego dnia, rano zaatakowali w Kabulu, wieczorem w Wiedniu.

W stolicy Afganistanu trwały właśnie afgańsko-irańskie targi książki. Na teren uniwersytetu weszli uzbrojeni zamachowcy. Było ich trzech. Jeden wysadził się w powietrze, dwóch pozostałych otworzyło ogień z broni maszynowej do studentów. Po kilku godzinach strzelaniny zostali zabici przez siły bezpieczeństwa. Co najmniej 22 osoby zginęły, kilkadziesiąt jest rannych.

Wieczorem tego samego dnia w Wiedniu, w sześciu miejscach naraz rozpoczął się kolejny atak dżihadystów. Cztery osoby zginęły, siedem jest w bardzo ciężkim stanie – zagrażającym ich życiu. Jeden napastnik został zabity, pozostali są poszukiwani. Miasto jest sparaliżowane, zamknięto szkoły.

Do obu zamachów przyznało się Państwo Islamskie.

Nic nie jest przypadkowe, jeśli chodzi o islamistów z DAESH. Oni uwielbiają symbolikę miejsc, dat, nazw. Zaatakowali w pobliżu wiedeńskiej synagogi, na targach książki, gdzie miał gościć ambasador szyickiego Iranu, a wszystko to dzieje się w przededniu amerykańskich wyborów prezydenckich. To są trzej najwięksi wrogowie Państwa Islamskiego: Izrael, szyici i Stany Zjednoczone. Symbolika aż bije po oczach.

Trudno dzisiaj powiedzieć, czy były to jednorazowe ataki, czy w najbliższych dniach i tygodniach możemy spodziewać się kolejnych. Jaki był ich cel? Czy chodziło po prostu o przypomnienie o sobie, podkreślenie dominacji, sprawności organizacyjnej? Bo przecież w środowisku skrajnego islamu o prymat wciąż walczą różne organizacje, a ISIS po klęsce w Syrii i Iraku wcale nie jest jednoznacznie lokowane na pozycji lidera tego diabelskiego wyścigu.

A może – jak chcą niektórzy – te ataki mają pomóc w wyborach prezydenckich któremuś kandydatowi? Państwo Islamskie zawsze mogło się pochwalić naprawdę dalekowzrocznymi strategami i błyskotliwymi analitykami. I zawsze chciało być globalnym graczem.

Zamykanie granic powodowane rzekomą epidemią jak widać w niczym nie zwiększyło bezpieczeństwa w Europie. O ile można powiedzieć, że Afganistan jest wciąż państwem „dzikim”, pozostającym poza rodziną państw opierających się na prawie międzynarodowym, to Austria jest definicją Europy. Wiedeń to jej serce.

Czy Europa właściwie odczyta ten cios? Czy my to zrobimy? W Polsce od kiedy rządzi Prawo i Sprawiedliwość nie ma dyskusji na temat przyjmowania uchodźców. Dziwnym trafem temat umarł, i niespecjalnie są środowiska, które by go chciały reanimować. I niech tak zostanie.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter23