Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Przedsmak świata pozafejsbukowego, czyli jak się uśmiechać bez Insta? – felieton Pawła Skuteckiego

Młodzi ludzie przez kilka godzin mogli poznać smak świata, który pamiętają ich rodzice. Świata bez Facebooka, Instagrama, Messengera. Sześć godzin detoksu od serwisów Marka Zuckerberga moim zdaniem zmieniło świat na zawsze, bo zobaczyliśmy, że niemożliwe jest… realne. 

To, co zbudował Mark Zukerberg, musi budzić respekt. Facet jest mistrzem. Mistrzem zła. O skali, o rozmachu tej wieży Babel niech świadczy informacja, że kiedy kilka dni temu pojawiły się problemy techniczne, Mark Zuckerberg w ciągu kilku godzin zbiedniał o… siedem miliardów dolarów. MILIARDÓW DOLARÓW. 

Robi wrażenie? Na nim pewnie nie, bo jego majątek netto szacuje się na prawie 123 miliardy dolarów. To nie są pieniądze, które można sobie wyobrazić. 

Kolos na glinianych nogach, jak wszystkie dotcomy? Niekoniecznie. Facet zbudował globalny monopol, który realnie wpływa na wszystko, od światowej gospodarki do wyborów w poszczególnych państwach. Mało tego: stworzone przez niego narzędzia służą do globalnej inżynierii etycznej, moralnej, kulturowej, technologicznej i każdej innej. 

A teraz cała ta misterna konstrukcja zachwiała się, bo w ciągu kilku godzin najpopularniejsze adresy nie odpowiadały na coraz bardziej rozpaczliwe próby podejmowane przez niezliczone masy użytkowników nagle, bez ostrzeżenia odciętych od swoich dopalaczy. 

Nie przesadzam: miliony Polaków przestały mieć co robić w ten piękny wieczór. Dosłownie. Wcześniej na Facebooku można było spotkać 18 milionów Polaków. Masa. Armia. Każdy z nich codziennie zostawiał średnio jednego lajka, czyli reagował, współtworzył, był i czuł się ważny, nawet wtedy, kiedy cała aktywność sprowadzała się do szerzenia zła i nienawiści, czyli popularnego dzisiaj hejtu. Do tego dołóżmy ponad dziewięć milionów użytkowników Instagrama, gdzie średnia wieku jest nieco niższa. A potem doliczmy miliony użytkowników WhatsAppa. I na dodatek masę użytkowników komunikatora Messenger. 

Można oczywiście żartować z tych, którzy nagle zostali bez kontaktu z bliskimi, bez „wiedzy tajemnej” dostępnej wyłącznie na zamkniętych grupach dyskutantów, bez zgoła mało intelektualnych podniet serwowanych przez instagramowe influencerki. Można, ale po co? 

Problem jest bardzo realny i będzie miał realne konsekwencje. Z tych milionów użytkowników, rozmawiamy tylko o Polsce, tysiące osób jest zwyczajnie uzależnionych od któregoś lub kilku naraz serwisów, które w jednej chwili zamilkły. Część osób poszło spać, część porozmawiało z żywymi ludźmi, część sięgnęło po książkę, ale część włączyło telewizor w poszukiwaniu szybkich, mocnych, ciągłych bodźców. Ile z tych osób zadzwoniłoby po pomoc do psychologa, psychiatry, psychoterapeuty, gdyby ta awaria potrwała dłużej niż sześć godzin? 

O ile to była awaria. Bo nie można wykluczyć, że mieliśmy do czynienia po prostu z elementem wojny toczącej się w świecie, o którym nie mamy pojęcia, między rywalami, których nie potrafimy zdefiniować. Gdyby puścić wodze wyobraźni, to przecież można zapytać, czy jest możliwe, żeby któryś z potężnych reżimów z Chinami, Pakistanem, Indiami czy Iranem na czele był w stanie zrobić zgniłemu Zachodowi takiego psikusa? 

Albo w drugą stronę, czy media tradycyjne – mam na myśli telewizję, bo zapomnijmy na chwilę o zabawkach starszych panów w stylu radia czy papierowej gazety – mogłyby zrealizować starą maksymę, że ten uczynił, komu przyniosło korzyść? A może ruch głębokiej rebelii antysystemowej, który tak szybko i dynamicznie urósł kwestionowaniu pandemii, byłby w stanie zaatakować swoje korzenie? 

A może właśnie koncerny farmaceutyczne obcinając w ten sposób dostęp do niekoncesjonowanej informacji zapewniają sobie monopol na prawdę? Można snuć mnóstwo domysłów, mniej lub bardziej racjonalnych i wiarygodnych. Niby sensu w takim fantazjowaniu nie ma, ale zawsze to ćwiczy umysł, co gorąco polecam w ten piękny jesienny wieczór. 

Moim zdaniem to nie była „zwykła” awaria. Mówimy o biznesie wartym setki miliardów dolarów, tutaj każdy najdrobniejszy element infrastruktury technicznej jest testowany dziesiątki razy. Tu nie ma marginesu błędu, jeśli każda sekunda jest warta krocie. Dokładniej każdą minutę offline rynek wycenił na 20 milionów dolarów. Sekunda kosztowała 324 tysiące. 

To, co się stało w poniedziałkowy wieczór czwartego października, pokazuje nam jeszcze jedno: dzisiaj nie ma mowy o suwerenności, niezależności, niepodległości w kontekście cyberprzestrzeni. Tam rządzi niepodzielnie dosłownie kilka koncernów, kilka osób. A my nie mamy żadnej alternatywy ani dla Facebooka, ani dla Google, ani dla YouTube. 

Tym bardziej trzeba trzymać kciuki za inicjatywę polskich prawicowych mediów niezależnych, które chcą stworzyć własną platformę streamingową. Globalnie nie będzie w stanie podjąć rękawicy z YouTube, ale u nas, na polskim rynku może z powodzeniem powalczyć o widzów spragnionych braku cenzury ideologicznej.

Paweł Skutecki

Skuter21 Anthony Quintano flickr.com