Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-literatura

Prosto z półki

Ottessa Moshfegh

„Mój rok relaksu i odpoczynku”

Wydawnictwo Pauza 2019

Okładka książki amerykańskiej pisarki jest stylizowana na pracę spod znaku Sztucznych Fiołków (podpisywanie obrazów mistrzów śmiesznymi komentarzami), ale może być dowcipnym komentarzem nie tylko tytułu, także treści. Zapowiada się przynajmniej interesująca książka, z których słynie niewielkie warszawskie wydawnictwo, mające już stałych czytelników, choć na koncie zaledwie kilkanaście opublikowanych pozycji. Autorka najnowszej pochodzi z Bostonu (swoje egzotyczne imię i nazwisko zawdzięcza matce Chorwatce i ojcu, Irańczykowi żydowskiego pochodzenia) i już swoim debiutem, powieścią „Eileen”, zapewniła sobie miejsce na krótkiej liście nominacji do Nagrody Bookera. Główna bohaterka „Mojego roku relaksu i wypoczynku” ukończyła historię sztuki na prestiżowym Columbia University, jest szczupłą, atrakcyjną blondynką, wydawałoby się, że praca w galerii i niezłe finanse mogą zadowalać, ale nie tym razem. Oboje rodzice narratorki nie żyją, a ona sama szuka porady u psychiatry, niezbyt zresztą kompetentnego. Nieoczekiwanie, pewne jego rady, po odpowiedniej korekcie, mają szansę pomóc bohaterce stanąć na nogi i na powrót zacząć cieszyć się życiem. Do wielkich admiratorek książki Moshfegh należy m.in. aktorka Whoopi Goldberg.

 

Beatrice Mautino

„Bez parabenów”

Wydawnictwo Literackie 2019

Autorka jest absolwentką biotechnologii przemysłowej, doktorem nauk neurologicznych, ale też zajmuje się komunikacją naukową na Uniwersytecie w Turynie, gdzie prowadzi też intensywne badania. W książce tłumaczy (nie obawiając się podawać konkretnych przykładów), jakie składniki w używanych przez nas kosmetykach są szkodliwe i czy SLS (Sodium Lauryl Sulfate), a więc detergentu Laurylosiarczan sodu w szamponach i mydłach należy się wystrzegać jak ognia, czy może po prostu nie panikować. Wyjaśnia, czym są parabeny i czy ich obecność lub brak robi różnicę. To książka nie tylko dla zapalonych szperaczy i detektywów składów chemicznych, ale dla nas, zwykłych konsumentów, którzy potrafimy się zgubić w gąszczu obcych nazw wymienionych po przecinku w części „Składniki”, po to, aby przynajmniej część marketingowych sztuczek stosowanych przez duże koncerny było dla nas bardziej jasnych. O czym jeszcze pisze akademiczka z Turynu? Choćby o depilacji, pozbywaniu się cellulitu, przyjmowaniu kolagenu doustnie, czy o złudnej iluzji produktów przeciwzmarszczkowych i różnicy między drogimi (a nie zawsze skutecznymi) a tanimi (też nie zawsze skutecznymi) kremami. Ku przestrodze, ale i dla poszerzenia wiedzy.

 

Igor Kostin

„Czarnobyl. Spowiedź reportera”

Wydawnictwo Albatros 2019

Wznowienie książki fotoreportera, który sfotografował płonący blok czwarty elektrowni atomowej w Czarnobylu w dniu katastrofy, jakiej wówczas, od czasów zrzucenia bomby na Hiroszimę i Nagasaki, świat jeszcze nie oglądał. Z 26 kwietnia nie zachowało się wiele, zaledwie jedna fotografia (pozostałe prześwietliło promieniowanie), ale sprawiła, że jej autor przeszedł do historii. To jedno zdjęcie Kostin zrobił siedząc w helikopterze przelatującym nad blokiem. Potem fotografował nadal, tym razem likwidatorów wybuchu, ludzi, którzy pomagali w akcji ratunkowej. – Widziałem ludzi, którzy gołymi rękami przenosili bryły radioaktywnego grafitu. Coś takiego wydarzyło się pierwszy raz w historii. Sądzę, że było to możliwe tylko w tym kraju. W kraju, gdzie życie jednego człowieka nie ma żadnej wartości – pisał w książce Kostin. Jeden z likwidatorów opowiadał, że politruk jego jednostki organizował zebrania i mówił im, że muszą zwyciężyć. „Ale zwyciężyć kogo? Atom? Przyrodę? Wszechświat?” – pytał bohater z Czarnobyla. Swój album Igor Kostin wydał dwadzieścia lat po katastrofie, cierpiąc na chorobę popromienną. Ironią losu był fakt, że przyczyną śmierci fotoreportera, który zdobył 5 nagród World Press Photo, współpracował m.in. z „Time”, „Newsweekiem”, „Paris-Match”, czy „Sternem”, był wypadek samochodowy (cztery lata temu). Przy oglądaniu jego albumu właściwie nie potrzeba komentarza. Obrazy zniszczenia mówią same za siebie.

MAT