Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „The Weight Of Man” Ray Wilson (2021)

Nie ukrywam, że darzę Raya Wilsona szczególną estymą. Zwrócił moją uwagę już w 1997 roku, gdy pojawił się jako wokalista na płycie „Calling All Stations” grupy Genesis oraz na pierwszym koncercie tej grupy w Polsce, w styczniu 1998 roku, w Katowicach. Wówczas nic nie wskazywało na to, że ów obdarzony charyzmatycznym głosem Szkot zwiąże się z Polską na stałe. Choć ze swym zespołem występuje w całej Europie (i nie tylko), to właśnie Poznań uczynił swym domem, a aktualnie (mimo iż po polsku prawie nie mówi) oczekuje na przyznanie polskiego obywatelstwa.

Potrafi pisać świetne piosenki, ma wielu fanów i kapitalnie wypada podczas występów na żywo. Dwa lata temu miałem przyjemność recenzować na łamach „Wolnej Drogi” jego ostatni dwupłytowy album „Upon My Life”, będący retrospektywnym spojrzeniem w przeszłość. Zamieścił tam dwadzieścia sześć piosenek wybranych z dziewięciu albumów, wydanych w ciągu dwóch dekad swej solowej aktywności.

We wrześniu tego roku pojawiła się jego nowa płyta z premierowym materiałem, zatytułowana „The Weight Of Man”. Jest to dziesiąty album studyjny Raya (w pewnym sensie jubileuszowy), który nagrał po rozstaniu z Genesis. Należy wspomnieć, że jego premierę poprzedziły ważne wydarzenia, pozostawiające swe ślady nie tylko w muzyce, lecz także w życiu Raya. Jednym z nich był brexit i jego konsekwencje, a kolejnym doświadczenia wynikające z lockdownu wywołanego koronawirusem. Niedawno w wywiadzie dla portalu genesis- news.com Ray stwierdził, że ów okres był dla niego czasem odpoczynku i rekonwalescencji nadwyrężonej od grania ręki. Był jednak aktywny na swoim profilu FB, dał cykl jednoosobowych koncertów nazwanych Un-Tour, prezentował nowe utwory, a później rozpoczął w Internecie akcję crowdfundingową, mającą sfinansować jego nowy album studyjny, zatytułowany właśnie „The Weight Of Man”. Premierę poprzedziły trzy promocyjne single wideo, które w wersji audio otwierają płytę. Album od lipca był sukcesywnie wysyłany uczestnikom akcji crowdfundingowej, można było go nabyć na stronie internetowej artysty, a ostatecznie we wrześniu trafił do sieci sklepów.

Nowa propozycja Raya Wilsona różni się nieco od poprzednich. Wprawdzie w zespole możemy odnaleźć kilku starych przyjaciół, jednak zjawiły się także nowe postacie. Podobnie jak wcześniej spotykamy tu Scotta Spence’ra i Uwe Metzlera, ale pojawia się także grający na klawiszach Jethro Bodean, jako współautor aż sześciu z jedenastu kompozycji, którym później Ray Wilson z pozostałymi muzykami nadał ostateczny kształt.

Warto podkreślić udział trzech z nich: pochodzącego z Izraela Nira Z. na perkusji, Lawrie MacMillana na basie oraz Ali Fergusona, grającego na gitarze, przy czym udział tego ostatniego ma naprawdę na płycie znaczący wymiar, gdyż Ray ze względów zdrowotnych swoją gitarę odstawił na półkę. Mamy tu także galerię innych muzyków, takich jak Marcin Kajper (klarnet), Scott Spence (fortepian oraz instrumenty klawiszowe), Yogi Lang (instrumenty klawiszowe), Uwe Metzler (gitara) i Alicja Chrząszcz (skrzypce). W warstwie lirycznej Ray Wilson porusza się między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Mówi o nadziei i jej braku oraz o prawdzie i zakłamaniu. Dzieli się refleksjami na temat społeczeństwa, dotyka polityki i nie brak mu przy tym sarkazmu. Cały materiał można podzielić na trzy zasadnicze części. Początkowe trzy utwory to kompozycje, które opublikował już wcześniej. Kolejne cztery tworzą bardzo mocną część zasadniczą, zaś pozostałe cztery wprowadzają nastrój odprężenia i relaksu.

Szczególną uwagę zwraca rozbudowany i ze smakiem zaaranżowany utwór tytułowy. To taki Ray Wilson, jakiego lubię najbardziej, który daje pograć instrumentalistom. Co ciekawe, korzenie tej kompozycji (jak i kilku innych) tkwią w muzyce ambientowej, stanowiącej punkt wyjścia dla całego albumu. To pewne novum w jego twórczości, jednak niezwykle twórczo rozwinięte.

O powstawaniu tych utworów opowiada we wspomnianym wcześniej wywiadzie, podkreślając zasługi swych instrumentalistów. Całość z uwagi na pandemię powstała w sposób korespondencyjny – muzycy wzajemnie się inspirowali wymieniając się mailowo pomysłami i fragmentami muzyki, zaś za ostateczny miks całości odpowiadał Yogi Lang – klawiszowiec i wokalista niemieckiej formacji RPWL.

Wspomnianej trzeciej części albumu, którą otwiera znany z koncertów utwór „Almost Famous”, nie należy bynajmniej traktować po macoszemu. Ma ona nieco lżejszy charakter, jednak to nadal wspaniała muzyka. Dość tu wsłuchać się w „Symptomatic” oraz „Cold Like Stone” utrzymane w klimacie jego ostatniej studyjnej płyty. Zaskakujący może wydawać się ostatni utwór „Golden Slumbers”, zaczerpnięty z płyty „Abbey Road” The Beatles, który swym przesłaniem w kapitalny, nieco symboliczny sposób kończy album.

Ray Wilson ma wiernych fanów gotowych w ciemno kupować jego płyty, którzy wiedzą, że się nie zawiodą. Pozostałych miłośników dobrej muzyki zdecydowanie zachęcam.

Krzysztof Wieczorek

Zrzut ekranu 2021-09-28 o 13.50.12