Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Unijny syndrom sztokholmski? – Felieton Mariana Rajewskiego

 

Wraca jak bumerang kwestia naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Jedni traktują ten temat jak fundament jakiejś nowej, bezbożnej religii, drudzy prześcigają się w wymyślaniu argumentów przeciwko naszej obecności w strukturach, które dryfują w stronę jakiejś nieformalnej grupy nacisku zamiast tego, czym miała być Unia: zrzeszeniem suwerennych państw. 

Unia Europejska była tworem opartym na poszanowaniu wszystkich uczestników, zorganizowanych wokół wspólnych celów, wśród których kwestie gospodarcze były ewidentnie na pierwszym miejscu. Później w wyniku różnych zawirowań ekonomia stała się raczej narzędziem do osiągania innych, czysto ideologicznych celów. 

Dzisiaj mamy sytuację taką, że pieniądze w Unii służą wyłącznie dyscyplinowaniu niepokornych państw, a wspólne cele, które miały być osiągane dzięki synergii i współpracy krajów członkowskich zeszły na drugi plan. Ochrona środowiska oparta o głęboko ideologiczne, a nie wyłącznie naukowe podstawy zastąpiła rozwój gospodarczy i budowanie siły aspirującej onegdaj do konkurowania z największymi potęgami świata: Stanami Zjednoczonymi czy Chinami. 

Można odnieść wrażenie, że liderom Unii Europejskiej nie zależy już rozwoju, uznali kontynent za rozwinięty na tyle, że wystarczy. Że można skupić się już wyłącznie na kwestiach politycznych i ideologicznych. Walkę z Kościołem uznano za wygraną, więc walczy się z wiarą. Walkę z rodziną zakończono sukcesem i skupiono się na walce z biologią uparcie twierdzącą, że wśród ssaków przebiega podział na wyłącznie dwie płcie. 

Unia Europejska jest oparta na konglomeracie państw, które rządzą naprawdę (Niemcy i Francja) i całej reszcie krajów, które mają złudzenie, że ich zdanie cokolwiek znaczy. Tak naprawdę w Unii rządzi wyłącznie siła. Brutalna, bezwzględna siła finansowa liderów albo… tych, którzy potrafią być twardzi. Warto do znudzenia przypominać, że niebędąca w Unii Europejskiej Turcja na utrzymanie czterech milionów uchodźców otrzymała kilka lat temu sześć miliardów euro, bo w innym przypadku zapowiedziała odstawienie ich wszystkich na granicę UE. Sześć miliardów euro wpłynęło na konto państwa, które jest w skali całego świata jednym z najbardziej nieprzyjaznych dla własnych obywateli, ocierającym się o totalitaryzm. Nikt nie śmiał zapytać prezydenta Erdogana o żadną praworządność czy inne tego rodzaju zaklęcia. 

Tymczasem porównywalna liczba uchodźców z Ukrainy od blisko pół roku korzysta z polskiej gościnności, w której Unia Europejska nie partycypuje wcale. Dosłownie: wsparcie UE w tej kwestii to równe zero. Nic. Tyle na temat solidarności i innych zakurzonych idei, które stały dawno temu za koncepcją utworzenia wspólnoty UE. 

Regularnie wraca pytanie, czy chcemy w takiej Unii trwać. Wielka Brytania nie tak dawno temu odpowiedziała na podobne pytanie przecząco i po wielu trudnych, czasem po prostu brzydkich, perturbacjach z Unii Europejskiej wyszła, przy okazji wytyczając innym krajom drogę. W Polsce dyskusja na temat obecności w UE tak naprawdę nie toczy się wcale: duże media nie podnoszą tematu, politycy używają Unii jako kija lub marchewki, zależy po której stronie barykady stoją i wznoszą okrzyki. 

W czerwcu o Unię Europejską zapytał Polaków CBOS. Wynik sondażu był jednoznaczny 92 procent Polaków popiera przynależność kraju do Unii. Trzy procent nie miało zdania, a co dwudziesty ankietowany był za tym, by Polska poszła drogą Unii Europejskiej. Nokaut eurosceptyków? Na to wygląda, tym bardziej, że wśród wyborców PiS zwolennikami członkostwa było 92 procent respondentów, a wśród sympatyków deklaratywnie sceptycznej Konfederacji trzy czwarte chce, żebyśmy byli członkami Unii. 

Co ciekawe, co trzeci ankietowany twierdził, że Unia Europejska w „zbyt dużym stopniu” ogranicza niezależność, suwerenność Polski. Pytania o to, ile warta jest niepodległość wracają echem. Nie uważam wcale tego pytania za retoryczne, naprawdę powinniśmy o tym rozmawiać, skoro ponad 30 procent Polaków jasno mówi, że suwerenność ma swoją konkretną cenę. 

Niestety, połowa Polaków traktuje Unię Europejską jako nową, bezbożną religię wyjętą spod rozumu i logicznej oceny. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że aż 50 procent ankietowanych pozytywnie oceniło działania Unii w kontekście pandemii COVID-19, którą można było jak widać po prostu zakończyć urzędową decyzją? Tyle samo respondentów pozytywnie oceniło politykę Unii wobec wojny na Ukrainie. Naprawdę, połowa Polaków zapytanych przez CBOS ocenia te udawane, spóźnione sankcje i zerową pomoc dla kraju utrzymującego samodzielnie cztery miliony uchodźców „pozytywnie”. 

Jesteśmy oczadziali, jak w starych baśniach tańczymy chocholi taniec wygrażając wrednej Unii, albo na kolanach prosząc ją o wstawiennictwo. Brakuje natomiast konkretnej, racjonalnej rozmowy o tym, co jest dzisiaj polską racją stanu i co będzie nią w przyszłości.

Marian Rajewski

Kategoria: