Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Pensja minimalna… Pomaga czy szkodzi? – Felieton Pawła Skuteckiego

 

Szybko przyzwyczailiśmy się do dobrego. Od kilku lat ogromne programy socjalne w znacznym stopniu zminimalizowały zjawisko biedy, tej względnej i tej definiowanej konkretnymi liczbami. Coraz rzadziej widać ludzi grzebiących po śmietnikach, zbierających puszki, żebrzących pod sklepami o możliwość odstawienia wózka w zamian za dwa złote. Bezrobocie to mgliste wspomnienie dawnych czasów. 

Dzisiaj trudno nie znaleźć pracy, jeśli ktoś uczciwie się za to zabierze. Nie mówię oczywiście o pracy zgodnej z wykształceniem, kompetencjami czy oczekiwaniami finansowymi i adekwatnym prestiżem, ale po prostu o pracy, która pozwoli zarobić na podstawowe potrzeby. Wciąż są ludzie, którym powodzi się doskonale, którzy opływają w luksusy i są tacy, którzy liczą każdy grosz i potrafią po mąkę w promocji przejść pieszo pół miasta. Ale mam wrażenie, że dzisiaj nikt nie zostaje bez pomocy wspólnoty, tej lokalnej, samorządowej, ale i tej dużej, państwowej. Ludziom żyje się lepiej niż kiedykolwiek, a moja pamięć sięga roku 90. Pamiętam doskonale biedę, która zaglądała w oczy tak wielu polskim rodzinom. 

Niestety czytając informacje oficjalne i te podawane między wierszami trudno być optymistą. Ceny ruszyły z kopyta. Jedni twierdzą, że źródłem inflacji są właśnie te wspomniane ogromne programy socjalne, drudzy wskazują na to, ze inflacja obejmuje już praktycznie całą Europę, a póki co władza polskiego, demokratycznie wybranego rządu kończy się co najwyżej na Odrze. Wojna na Ukrainie to jedna z przyczyn, ale wydaje się, że są też inne, dużo bardziej znaczące. Kryzys w Europie trwa od pewnego czasu. Unia Europejska stanęła na progu pewnego przepoczwarzenia i nie wie, zrobić krok do przodu, czy raczej cofnąć się i pójść w innym kierunku. Wyjście Wielkiej Brytanii pokazało, że istnieje życie poza zasięgiem brukselskich dyrektyw. 

Jakby nie było, polski rząd robi co może, żebyśmy jakoś przetrwali kryzys, który nieuchronnie nadchodzi. Kryzys, który moim zdaniem może być zbawienny dla polskiej gospodarki. Bo to naprawdę nie jest normalna, zdrowa sytuacja, kiedy w Bydgoszczy, mieście błąkającym się w ogonie dziesięciu największych miast kraju, mieszkanie dwu-trzypokojowe kosztuje trzysta-czterysta tysięcy. Nie jest normalną sytuacją kiedy koszty pracy są tak horrendalne, że nie opłaca się rozwijać firm. Nie jest wreszcie zdrowym zjawiskiem, kiedy koszty kredytów skoczyły tak, że ktoś kto płacił dotychczas 1.800 złotych, teraz płaci powyżej 4.000 i wciąż w głównej mierze zaspokaja żądania banku, a nie spłaca właściwego kredytu. Mówimy tutaj o dużych sprawach, a te małe? Niedawno, naprawdę niedawno ryza papieru kosztowała 10-12 złotych, dzisiaj poniżej 20 trudno znaleźć. A benzyna? Każdy sam widzi co się dzieje na stacjach w całej Europie, akurat w Polsce – choć to niewielkie pocieszenie – jest relatywnie tanio. 

W Polsce płaca minimalna to oficjalnie 3.010 zł. Brutto, pracownik dostaje na konto 2.209 zł, ale dla pracodawcy łączny koszt to 3.626 zł. Różnica jest ogromna i coraz mniej zrozumiała dla Polaków, którzy widzą gołym okiem ogromne inwestycje państwa, ale miesiącami czekają na wizytę u lekarza specjalisty. 

Da się dzisiaj przeżyć miesiąc za 2.209 zł? Bez żadnych fanaberii w stylu obiadów na mieście, wyjść do kina czy własnego samochodu pewnie bardzo skromnie się da przeżyć. Pod warunkiem, że się ma własne mieszkanie, bo przy takich dochodach – nawet podwojonych w przypadku małżeństwa – o kredycie nie ma co marzyć, a i wynajem skromnego gniazdka może przerosnąć możliwości. 

Można zapytać, czy w innych krajach minimalna pensja jest równie skromna? Różnie to bywa, są kraje, gdzie jest ona niższa niż w Polsce, ale są też takie, gdzie jest ponad dwukrotnie wyższa, jak we Francji czy Belgii, ale koszty życia są tam również zdecydowanie wyższe. Co ciekawe, aż sześć państw Unii Europejskiej w ogóle nie ma ustawowo ustalonej płacy minimalnej. Jakoś Austriacy, Cypryjczycy, Duńczycy, Finowie, Szwedzi i Włosi żyją bez tego ograniczenia. 

Podwyższanie płacy minimalnej ma wśród wielu zalet także kilka wad, z których największą jest to, że po prostu rośnie wówczas liczba osób, których praca przestaje być warta urzędowo ustalonej poprzeczki. Jeśli czyjaś praca w Polsce jest dzisiaj dla pracodawcy warta mniej niż te 3.000 zł brutto, to firma nie ma wyjścia: albo zapłaci za tę pracę pod stołem, na czarno, albo dołoży do obowiązków innego pracownika, albo wreszcie okaże się, że ta praca wcale nie jest niezbędna, a osoba ją wykonująca albo poszuka sobie innego zajęcia, albo… zamiast zarabiać i płacić podatki, będzie z tych podatków otrzymywać zasiłki. Co się państwu bardziej opłaca? Co dla tej osoby jest bardziej „godziwe”? Odpowiedź na te pytania zależy od poglądów politycznych, ale mimo wszystko warto je regularnie zadawać. Zwłaszcza teraz, kiedy zza horyzontu już wyziera poważny kryzys.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter15 tapeciarnia