Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Trzy stówy – Felieton Mariana Rajewskiego

 

Nie chodzi o pieniądze, ale o gest: rząd chce, żeby sołtysi dostawali po trzysta złotych miesięcznie. Mam mieszane uczucia. Dotychczas sołectwa były bezapelacyjnie najlepiej zarządzanymi jednostkami samorządu terytorialnego. Rodzi się więc pytanie, czy właśnie dlatego, że sołtys pracował społecznie, czy mimo tego że dostawał za swoją pracę jedynie skromniutką dietę na podstawowe wydatki? Konsekwencje rozstrzygnięcia tej kwestii powinny być wiążące dla pozostałych szczebli samorządu, żebyśmy choć raz nauczyli się czegoś nie na błędach, a na sukcesach! 

Każdy, absolutnie każdy mieszkaniec wsi zna swojego sołtysa, wie gdzie człowiek mieszka, czym się zajmuje i dlaczego z funduszu sołeckiego wybudowano kawałek chodnika zamiast zorganizować dożynki, lub odwrotnie. Dlatego też nie słychać, żeby w sołectwach działy się jakieś złe rzeczy, choć sołtysów mamy w kraju jakieś 40 tysięcy. Ludzie pilnują sołtysów, ale też darzą ich ogromnym zaufaniem i szacunkiem, bo po prostu znają ich od zawsze. Niektórzy sołtysi sprawują swoje funkcje od kilkudziesięciu lat. 

Jest to rzecz jasna oczywisty argument za ordynacją jednomandatową, w której okręgi są tak małe, jak to tylko jest możliwe i w efekcie człowiek posiadający demokratyczną legitymację do pełnienia jakiegokolwiek mandatu w imieniu swojej społeczności lokalnej jest przez nią bacznie obserwowany i rozliczany. Między sołtysem a wiejską społecznością nie stoi żadna partia, żaden komitet wyborczy, nic. Nie ma za czym się schować, kiedy sprawy idą źle. W małych gminach także radni są wybierani w okręgach jednomandatowych i zwykle nie tworzą się tam partyjne kluby radnych, a o aferach rzadko słychać. 

Każdy ma świadomość, że odpowiada przed swoimi wyborcami, których zwykle w olbrzymiej części zna z imienia i nazwiska. W skali parlamentu może zażyłość nie byłaby aż tak bliska, ale można zauważyć, że w zdecydowanej większości państw zarządzanych dobrze, uczciwie i efektywnie funkcjonuje system oparty na okręgach jednomandatowych. W Polsce od lat toczy się spór o kształt przyszłej ordynacji wyborczej, bo obecna bez najmniejszych wątpliwości jest najgorszą z możliwych, premiująca miernoty i zwykłych hochsztaplerów, dająca ogromną, totalną władzę raptem kilku partyjnym decydentom. 

Dzisiaj jednak bardziej interesują nas kwestie finansowe. Sołtys dotychczas nie pobierał żadnego wynagrodzenia, mógł liczyć jedynie na skromną dietę wynoszącą zwykle kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Sołtys, który sprawował swoją funkcję w dużej i bogatej wsi mógł liczyć na dietę w wysokości nawet 300-400 złotych. Do tego miał do dyspozycji skromny fundusz sołecki i determinację do tworzenia czegoś dobrego dla swojej Małej Ojczyzny. Ta podstawowa jednostka samorządu wyłoniła w ostatnich latach prawdziwych, epickich bohaterów, żeby przypomnieć choćby sołtysa Rytla, który po koszmarnej nawałnicy sprzed lat przejął dowodzenie nad wszystkimi możliwymi służbami i zanim instytucje państwa zorientowały się w skali dramatu, skutecznie pokierował akcją ratunkową. 

Co ciekawe, sołtysi nie upominali się do tej pory o wynagrodzenie. Byli to zazwyczaj ludzie dobrze żyjący z własnej gospodarki, właściciele świetnie prosperujących gospodarstw itp. Ze względu także na ten brak uposażenia, do funkcji sołtysa nie pchali się żadni karierowicze motywowani finansowo czy prestiżowo. Bo przecież co to za prestiż, skoro nie idą za tym stanowiskiem żadne pieniądze? 

I to działało! Sołtysi urywali sobie rękawy tylko po to, żeby ich sąsiadom i im samym żyło się lepiej, milej, ładniej, przyjemniej. Raz do roku dostawali życzenia na dzień sołtysa i szlus, chwilę później każdy już zapominał o ich istnieniu. Politycy przypominają sobie o nich w okolicy kampanii wyborczej do Sejmu, bo wiedzą doskonale, że „sołtys” to najkrótsza definicja „lidera opinii”. W większości wsi tak to działa, że kogo sołtys lubi i szanuje, na tego głosuje pół wsi (bo drugie pół nie chodzi na żadne wybory). 

Rząd właśnie zaproponował, żeby każdy sołtys, który pełni tę funkcję co najmniej dwie kadencje otrzymywał 300 zł dodatku miesięcznie. To z pewnością świetny pomysł, żeby zjednać sobie kilkadziesiąt tysięcy polskich sołtysów, ale przecież dotychczasowe doświadczenia z sołectwami można wykorzystać inaczej! Skoro brak motywacji finansowej sprawiał, że sołtysami stawali się ludzie uczciwi, pracowici i bezinteresowni, to może warto rozważyć analogiczny system wynagradzania radnych miejskich, posłów i senatorów? Powie ktoś, że sołtys pracuje zawodowo, nie zajmuje się wyłącznie sprawowaniem swojej funkcji, ale przecież radni miejscy i wojewódzcy również są aktywni zawodowo, podobnie jak wielu posłów i senatorów! Gdyby zlikwidować „zawodowstwo mandatowe”, to może jakość pracy naszych wybrańców zbliżyłaby się do jakości pracy sołtysów? Pomarzyć można, ale z drugiej strony taki eksperyment nic by nas nie kosztował. No i jak mówił prezes Jarosław Kaczyński, do polityki nie idzie się dla pieniędzy…

Marian Rajewski

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
Jan08 pieniadze