Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Przez żołądek do serca – Felieton Mariana Rajewskiego

Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło serię nowych obietnic wyborczych. Niektóre są dużego kalibru, jak choćby kwestia poprawy życia mieszkańców blokowisk, ale są i takie, które niestety pokazują, że rządowi decydenci bardzo mocno oderwali się od rzeczywistości.

W tej kategorii widzę obietnicę… poprawy jakości szpitalnych posiłków. Tymczasem każdy, kto miał nieprzyjemność styczności z państwowymi szpitalami czy przychodniami, doskonale wie, że finezja smaku, to ostatnia sprawa, która zaprząta umysł.

Oczywiście zdjęcia szpitalnych „posiłków” okropnie działają na wrażliwość internautów. Bo jak to, przy tak gigantycznych nakładach na ochronę zdrowia, przy tak monstrualnych obciążeniach fiskalnych, wciąż na porodówkach i w szpitalach dziecięcych normą jest obskurny talerz, na którym leży nieapetyczna kromka suchego chleba, wędlina nie pierwszej świeżości i kawałek pomidora? To kłuje w oczy, powoduje śmiech przez łzy. Oczywiście.

Ale zapewniam, że każdy, absolutnie każdy, kto pójdzie szukać pomocy w publicznym szpitalu, będzie miał całą gamę powodów do zmartwień poważniejszych, niż kwestia posiłków rozpaczy. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia ze szpitalem powiatowym, uniwersyteckim, miejskim czy jakimkolwiek innym, parę charakterystycznych cech jest takich samych.

Przede wszystkim pacjenci tam zwyczajnie przeszkadzają. Im większy szpital, tym bardziej daje to odczuć schorowanym, przestraszonym, wylęknionym, obolałym ludziom. Taka jednostka doskonale by sobie poradziła bez pacjentów. Panie w markowych chodakach mogłyby dzwonić do siebie i wymieniać najświeższe wiadomości branżowe, panie zza okienek mogłyby spokojnie patrzeć w swoje monitory, może panowie sanitariusze nieco by się nudzili, ale za to jaki byłby komfort pracy dla lekarzy i dyrekcji!

Ci pierwsi mogliby odsypiać po baletach czy robocie we własnych gabinetach, ci drudzy bez wyrzutów sumienia mogliby penetrować portale turystyczne pełne egzotycznych ofert czy recenzje nowych modeli samochodów z co najmniej średniej półki. A tak?

Czekamy na USG w dużym szpitalu w dużym mieście wojewódzkim. Ludzie się tłoczą, nikt nie wie jak działa ten system – czy skierowanie papierowe jest konieczne? Czy wystarczy elektroniczne? A czy można rejestrować się na przyszły rok? Według jakiego klucza personel prosi kolejnych pacjentów, bo na pewno nie według kolejności zgłoszeń czy godziny zapisanej w skierowaniu. No i rzecz jasna pierwszeństwo mają wciąż napływający pacjenci z SOR-u.

Kolejka do okienka rejestracji liczy już na oko co najmniej kilkadziesiąt osób. Te górne kilkadziesiąt. Na szczęście na szybie jest przyklejona karteczka, która reguluje kierunek kolejki – przy ścianie, do wyjścia, nie opierać się o szyby!

Polski szpital dzisiaj boryka się z wieloma patologiami, od mocno zaawansowanego wieku lekarzy i pielęgniarek, do konfliktu interesów kadry zarządzającej tym całym interesem. A pacjenci chcą tak naprawdę elementarnych spraw: co najmniej podstawowej empatii, profesjonalizmu, zainteresowania i wiedzy. Jak dowiedzą się, że mogą liczyć na jakąś usługę za rok czy za pięć lat, to przynajmniej będą mogli zdecydować, czy chcą czekać, czy wolą zapłacić i uzyskać pomoc na wolnym rynku od razu.

Pacjent, który ma już swoje łóżko, jest pacjentem wygranym. Wokół niego pojawiają się nagle lekarze i pielęgniarki z innej planety. Interesują się jego zdrowiem, samopoczuciem. Ba, czasem nawet pamiętają jego imię. Zdrowieć nie umierać. Ale do tego etapu gry w chorowanie dociera tylko pewna część uczestników. Oni właśnie mogliby narzekać na jakość posiłków, ale zwykle mają inne zmartwienia.

Głęboka, strukturalna reforma systemu ochrony zdrowia to zadanie na lata, na pokolenia, bo tyle przecież trwa porządne wykształcenie lekarza. A póki jest ich zdecydowanie mniej niż potrzeba, póty będą dyktowali stawki zdecydowanie przewyższające poziom przyzwoitości, a z drugiej strony będą rozdawać karty w rozmowach na każdy temat z decydentami.

System wymaga głębokiej przebudowy, o tym wiedzą wszyscy, ale trudno jest rozmawiać na takie tematy obrazkami, mem-ami, filmikami. Łatwiej skupić uwagę publiki na posiłkach, które są tyleż widowiskowe, co stanowiące jedynie pewną odpryskową niedogodność całego systemu.

Siedzimy z żoną na szpitalnym korytarzu którąś godzinę próbując odnaleźć w tym szaleństwie jakąś metodę. Nie jest łatwo. Kiedy już złapiemy jakiś trop systemu, jakiś ślad algorytmu, okazuje się, że to zbieg okoliczności, przypadek jedynie.

Jedna rzecz w szpitalu jest naprawdę tania i działa sprawnie, bez najmniejszego zarzutu. To automat do kawy. Można płacić kartą, za jedyne 3,5 złotego wlewa do kubka całkiem niezłą latte. Czy ma na to jakiś wpływ fakt, że jest to urządzenie prywatne, zarządzane bez wytycznych z ministerstwa?

Marian Rajewski

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
Marian19 ilustracyjne