Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Prawdziwa epidemia – Felieton Marian Rajewskiego

Mówi się, że półtora miliona Polaków cierpiało na depresję, a potem przyszła epidemia i ta liczba się podwoiła. Tak się mówi, ale nikt tego nie policzył, bo temat jakichkolwiek usterek na psychice wciąż jest dla nas czymś wstydliwym. Możemy być wybrakowani fizycznie, bez zębów, włosów, z krzywymi nogami, ale we łbie musi być wszystko cacy. 

Komuna miała mnóstwo czarnych stron, z mordowaniem księży na czele, ale miała też pewien plus. Dzięki temu, że byliśmy zajęci „załatwianiem” pralki i meblościanki, ominęła nas neurotyczna fala zaburzeń znanych choćby z amerykańskich filmów takich twórców jak Woody Allen. Kiedy oni szukali swojego seksualnego wyrazu, my zmagaliśmy się z brakiem przestrzeni rozumianej dosłownie. Jak to mawiał bodaj Lew Starowicz, najczęściej spotykanym problemem seksualnym Polaków był za komuny problem z miejscem do igraszek. 

Kiedy oni drżeli przed widmem bankructwa, my nie wiedzieliśmy co zrobić pieniędzmi, bo choć w kieszeniach było ich śmiesznie mało, to i tak nie za bardzo było co za nie kupić. I tak oto nie załapaliśmy się na ówczesną modę, co nie znaczy oczywiście, że polska psychika była i jest odporna na jakiekolwiek zawirowania. Wręcz przeciwnie: im bardziej udajemy, że wszystko gra, tym więcej fałszywych tonów wybija się na pierwszy plan. 

Polacy z wielu względów są narodem wyjątkowo narażonym na sytuacje, które mogą oddziaływać na nasze dusze. Dzieje się tak głównie z powodów, o których często opowiadali polscy artyści, od poetów i kompozytorów, do pisarzy i malarzy. Polska dusza jest delikatna i wrażliwa, sentymentalna i uczuciowa. Polska dusza jest oczywiście w swoim wyrazie słowiańska, ale jakże różna od rosyjskiej. Nie ma u nas bałałajki i tupetu, pod którym zwykle bywa skrzętnie chowany wór z kompleksami. Wódka jest, ale coraz droższa i jakaś taka coraz bardziej spychana do kąta. Rosyjskie dumki o dobrym carze i matuszce Rosji nadającej ton dosłownie całemu światu to dla nas kompletnie obca historia. My jesteśmy skupieni bardziej na sobie, na rodzinie, na znajomych, na sąsiadach, którzy znowu po pijaku krzycząc i tłumacząc głębokość zdanych krzywd spać nam nie dali. To jest jednak świat w skali mikro, gdzie wszystkie nasze lęki prędzej czy później wychodziły na jaw, a co głośno powiedziane, to przestaje być takie straszne. 

Tym niemniej coś się wydarzyło takiego, że nawet trzy miliony Polaków cierpi dzisiaj na depresję. Cierpi, bo to nie jest przecież nic przyjemnego. Ani do lekarza z tym iść, ani z kumplami pogadać. Bo niby o czym? Że spać coraz trudniej, jeść się nie chce, praca radości nie daje, a organizm też jakoś inaczej działa? Depresja ma tyle oblicz, że aż trudno o niej myśleć, a tym bardziej mówić. 

Do lekarza to my chodzimy wtedy, kiedy coś boli tak bardzo, że pracować się nie da. Pójście do lekarza to mimo wszystko przyznanie się do jakiejś słabości, a przecież my jesteśmy wszyscy silni jak tury i zdrowi jak rydze. Tylko jakoś tak coraz częściej płakać się chce, pamięć płata figle i trudno sobie przypomnieć początek filmu, który leci dopiero trzy kwadranse… 

Czujemy się zaszczuci, bo i można mieć wrażenie, że wszystko wokół zostało zaprojektowane tak, żeby nas jak najmocniej trzymać za uzdę, za smycz, za kieszeń. W pracy coraz częściej widać, że młodzi są lepsi, szybsi, sprawniejsi, bardziej pomysłowi. Szef to też widzi, niestety. A za bramą już czeka kolejka, mimo że oficjalnie bezrobocie to temat opowieści, których młodzi już nie rozumieją. Niby wszystko jest ok, ale przecież nietrudno sobie wyobrazić, że z jakiegoś powodu spóźniamy się z jedną, dwiema, trzema ratami za mieszkanie, samochód, ubiegłoroczne wakacje z całą rodziną w Chorwacji. I okazuje się, że całe to mozolnie budowane bezpieczeństwo to pic na wodę. Wystarczy, że jeden, drugi, trzeci klient nie zapłaci faktury na czas i cała firma staje na krawędzi upadku. 

Mamy więc lęki finansowe, lęki związane z tym, że czas nie czeka, że młodość już na pewno nie wróci. Mamy też lęki związane z rodziną, bo przecież wszędzie wokół widać jedno wielkie pogorzelisko. Choć covid-19 nieco przystopował epidemię rozwodów, to wciąż jakieś sto tysięcy rodzin (małżeństw i rodzin nieformalnych) rozpada się każdego roku. 

Trzy miliony Polaków cierpiących na depresję to jest armia ludzi w potrzebie. Kto ma im pomóc, jeśli mamy w kraju nieco ponad cztery tysiące psychiatrów, a zawód psychologa jest wciąż kompletnie nieuregulowany? 

Każdego roku ponad pięć tysięcy Polaków odbiera sobie życie, ale z rok na rok rośnie liczba nastoletnich samobójców. W ubiegłym roku prawie półtora tysiąca niepełnoletnich podjęło próbę samobójczą, na szczęście zdecydowana większość zrobiła to nieskutecznie, ale to jest prawdziwa epidemia, z którą trzeba wreszcie zacząć walczyć.

Marian Rajewski

Kategoria:
Marian05 pixbay com kopia