Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Pomroczność wuhańska – Felieton Pawła Skuteckiego

Za głupotę trzeba płacić! – tak mówiła moja mama, kiedy za dzieciaka cierpiałem katusze w gipsie od pasa do szyi, ze złamanym obojczykiem. Bo skoro wlazłem na czubek suchego drzewa i spadłem na łeb, to niby komu miałbym złorzeczyć? Do kogo mieć pretensje? 

Ta prosta prawda ma także bardzo uczone oblicze w postaci łacińskiej formuły: „volenti non fit iniuria”, co tłumaczy się nasz piękny język jako „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Rozumiałem sens tej życiowej prawdy już jako dzieciak, więc dlaczego polski minister zdrowia wydaje się mieć z tym problem? 

Obok konieczności dotrzymywania umów, właśnie ich dobrowolność jest fundamentem europejskiej cywilizacji biznesu, ale przecież nie tylko biznesu. Granicami dobrowolności są oczywiście sytuacje wyjątkowe, kiedy jedna ze stron jest niespełna rozumu, działa pod przymusem lub groźbą i tak dalej. Jednak zwykłe, ludzkie panikarstwo, łatwowierność, emocjonalny bałagan i intelektualny deficyt nie mogą być podstawą do unieważniania zawartych umów. 

Zresztą nie śmiałbym o takie rzeczy podejrzewać ministra Rzeczypospolitej, broń Boże. On po prostu był twarzą nadwiślańskiej odmiany pewnej zarazy, którą można by roboczo nazwać pomrocznością wuhańską. To poważna przypadłość, której jednym z objawów było nieliczenie się z publicznymi środkami i wiara w to, że ludzie, podatnicy utrzymujący ten cały mechanizm życzą sobie zbudować potężne majątki tym, którzy we właściwym momencie w odpowiedni sposób włączyli się w akcję ratowania świata. 

Takich Brusów Łilisów było między Odrą a Bugiem sporo. Potrzeba i możliwości superbohaterów ujawniały się w zgoła niepozornych postaciach zajmujących się dotychczas bardzo różnymi profesjami, jeden handlował bronią, drugi oscypkami, ale łączyło ich jedno: pasja, misja i numer telefonu do osoby decyzyjnej i posiadającej dostęp do wręcz nieograniczonych publicznych pieniędzy. 

Adam Niedzielski został ministrem zdrowia, kiedy już szaleństwo było w apogeum, a jego poprzednik Łukasz Szumowski stał się słynny nie tyle z powodu doskonałego zarządzania polskim systemem ochrony zdrowia, co 150 milionów złotych, które trafiło z publicznych pieniędzy do prywatnej kiesy rodziny pana ministra. Pan Szumowski najpierw przestał być ministrem, rok temu zrezygnował z mandatu poselskiego i immunitetu, więc pewnie nie ma sobie nic do zarzucenia. Wracając do Adama Niedzielskiego, został on ministrem, kiedy większość tortu była już co najmniej dziabnięta łyżeczką. 

Teraz minister Niedzielski postanowił złamać wszystkie dotychczasowe ustalenia, umowy o poufności i wrzucił na Twittera swój list do koncernu farmaceutycznego Pfizer. Szczepionki tej firmy jeszcze nie tak dawno były najbardziej rozchwytywanym towarem na Ziemi, a polscy politycy byli przeszczęśliwi, kiedy udało im się podpisać umowę na dostawy tego eliksiru. 

Później okazało się, że ludzie niespecjalnie chcą się szczepić, a i sama epidemia została najpierw poluzowana, a później odwołana. W kwietniu ubiegłego roku minister Niedzielski powiedział, nie gdzie indziej jak tylko w TVN24, że Polska odmawia przyjmowania zakontraktowanych szczepionek i nie zapłaci już ani złotówki. Wówczas w magazynach mieliśmy 25 milionów dawek i umowę na kolejnych 60 czy 70 milionów. 

Dzisiaj minister Niedzielski wzywa Pfizera do społecznej odpowiedzialności i… solidarności. Mało tego, Niedzielski stosuje argument doskonały, takiego jokera w każdej dyskusji na każdy temat: „wzywam firmę Pfizer, by podtrzymała zaufanie do procesu szczepień”. Szach mat. Jak nie zgodzą się dostać z ręką w nocniku i szczepionkami w magazynach, to znaczy, że podważają proces szczepień. Ergo: antyszczepionkowcy! Mistrzostwo świata. 

Ja jednak ryzykując szargnięcie się na to „zaufanie do procesu” muszę Państwu wyznać, że w mojej osobistej i rzecz jasna stronniczej ocenie nikt tak bardzo nie podważył fundamentów zdrowej, kilkupodmiotowej relacji między polskim pacjentem – podatnikiem, państwem, lekarzem, naukowcem i koncernem farmaceutycznym jak ekipa, która nie licząc się z rozumem i publicznymi pieniędzmi na zmianę zamykała i otwierała lasy, kupowała w ciemno dziesiątki tysięcy szczepionek i potem za darmo wysyłała je innych państw, płaciła grubą forsę za wadliwe respiratory, ściągała Bóg wie skąd maseczki bez żadnych atestów, a przyłbice raz kazała nosić członkom komisji wyborczych, a raz ich użytkowników wysyłała „pod Grunwald”. Klasyczny dom wariatów przy tej ferajnie jawił się jako klub dżentelmenów. 

Jestem ostatnim, który by stawał w obronie interesów jakiegokolwiek koncernu farmaceutycznego, ale niestety pomroczność wuhańska nie widnieje jak na razie w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10, a skoro tak, to… za głupotę trzeba płacić.

Paweł Skutecki

paweł.skutecki@wolnadroga.pl

Kategoria:
Skuter10 wuhan