Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Nasza (nad)wrażliwość – Felieton Pawła Skuteckiego

 

Jesteśmy narodem naprawdę delikatnych pięknoduchów. Co prawda na zewnątrz sprawiamy wrażenie, jakbyśmy bez przerwy zionęli mieszanką cebuli, zawiści i smażonej wątróbki, ale wewnątrz wątłych pancerzy mamy porcelanowe serduszka i zdecydowanie łatwiej nas urazić, niż połaskotać. Bo przecież każde dobre słowo traktujemy jako trojańskiego konia albo co najmniej tanią prowokację. Tak działa ten paranoiczny koktajl Mołotowa, na który składają się po połowie nasza wrażliwość i nasze kompleksy. I na tym żerują media, które karmią się nie faktami, a emocjami, bo te gwarantują, że na bankowych kontach wszystko gra. 

Istnieje sroga dysproporcja między tym, jak traktujemy te same zachowania w zależności od tego, czy jesteśmy ich autorami i wykonawcami, czy są one skierowane wobec nas. Gama narodowych odczuć wydaje się ogromna, bo mówimy o skali rozciągającej się od subtelnego, ledwo zauważalnego kątem oka nietaktu, do najgłębszej urazy i zniewagi, a jak wiadomo, krańcowa zniewaga krwi wymaga. Przynajmniej takiej werbalnej, chłoszczącej niczym pański bicz. 

I tak się w tej lunaparkowej rurze z krzywymi zwierciadłami obijamy jak pijani, od ściany do ściany, od przepełnionego paranoją poczucia krzywdy, do rozpierającej wątłe jestestwa dumy, która pęcznieje w ekspresowym tempie, żeby nagle znów przerodzić się w jakiś przedziwną implozję emocji. Obserwując z zewnątrz, bez żadnych kolorowych szkiełek, nasze rodzime przywary i bezdyskusyjne cnoty można odnieść wrażenie, że analizie poddano nie tyle żywy i relatywnie jednolity naród, co karty chorobowe w domu wariatów. 

Gdyby tego poranka wychylić głowę przez okienko i zaczerpnąć świeżego powietrza, ciemno by się mogło zrobić przed oczami. Świat by zawirował, bo tak na sucho, raczej trudno zrozumieć specyficzny mikroświat między Odrą a Bugiem. 

Ostatnie wydarzenia, które rozgrzały polskie serca do temperatury, w której płyny zmieniają formę na bardziej ulotną, przez co łatwiej im znaleźć drogę do głowy, miały naturę złożoną. Przede wszystkim bowiem chodziło o to, że nikomu nieznany polski szansonista nie przekonał do siebie wyrafinowanych uszu melomanów z wielu krajów naszego biednego kontynentu, ale głównie – o zgrozo – jurorów z Ukrainy. 

Polskie poczucie dumy, godności i sprawiedliwości doznało potężnego uszczerbku, bo jakże tak? My im dajemy gościnę, otwieramy serca i kieszenie, a oni, niewdzięczni, nie potrafią udawać, że im się podoba nasz śpiewak? Nie mogą w dłonie klasnąć i wydać z siebie pełnego podziwu wzdechnięcia?

Poczuliśmy się, jakby nam kto w pysk napluł. Jakby podarowany właśnie na urodziny dzbanuszek ciocia ostentacyjnie w nierozpakowanym kartonie wyniosła do zatęchłej piwnicy i zastawiła na wszelki wypadek wekami jeszcze przez babcię zaprawianymi. Furda wojna, inflacja, ceny paliw zwalające z nóg – tematem numer jeden była ostentacyjna niewdzięczność ukraińskich jurorów, którym bez najmniejszego wątpienia słoń nadepnął na ucho, a lodowa wiedźma osnuła serca i sumienia barierą nie do przebycia. 

Eurowizja, to w ogóle jest jakiś nasz osobliwy wrzód na duszy. Ekscytujemy się tym festiwalem każdego roku, bo albo jakieś dziwadła wygrywają konkurs onegdaj służący do rywalizacji wokalnych, albo nasi reprezentanci pokazują światu poziom i gust, który nawet naszą, przaśną wrażliwość akustyczną traktują z taktem ruskich żołdaków polujących na pralki automatyczne w zachodniej Ukrainie. Tyle reliktów ubiegłej epoki dawno już zapomnieliśmy, a ten wciąż nas ekscytuje, niebywałe. A tak przy okazji pytanie się ciśnie, gdyby reaktywować festiwal piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu albo festiwal piosenki radzieckiej w Zielonej Górze, to jak sądzicie Państwo, ilu naszych rodzimych absolutnie niezależnych za przeproszeniem artystów wzięłoby udział, żeby zainkasować honorarium i mieć szansę na wygranie z pewnością zacnej nagrody rzeczowej? 

Zamiast więc domagać się od mediów rzetelnego relacjonowania wojny toczącej się tuż za naszą wschodnią granicą, widzowie chcieli patrzeć na kolejnych mądrali wieszających psy na tych, którym „nasz” szansonista nie przypadł do gustu. Mówię o widzach, bo przecież słuchacze i czytelnicy to dzisiaj tak deficytowe gatunki odbiorców, że na dobrą sprawę wszystkich kilkuset dałoby się pozamykać w kilku rezerwatach, gdzie naukowczynie i naukowcy mogliby ich badać pod kątem patologii genetycznych i innych tego rodzaju dewiacji. 

I tak siedzimy w okienku i patrzymy, jak wokół huczy wspaniałe życie, rumiane jak rzeźnia o poranku…

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter11 eurovision tv