Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Korowód osobliwości – Felieton Mariana Rajewskiego

Obserwatorzy polskiej sceny politycznej twierdzą stanowczo, że każda kolejna kadencja ciał pochodzących z wyborów jest gorsza, głupsza i brzydsza od poprzedniej. Ponoć tendencja ta jest nieubłagana i konsekwentnie prowadzi nas tam, gdzie pan może pana majstra w d… pocałować.

Ma to sens, przynajmniej w teorii: jeśli każda kolejna kadencja radnych, posłów, senatorów czy innych wybrańców narodu jest mniej użyteczna i atrakcyjna, to tym mniejsza liczba wyborców zdecyduje się wziąć udział w kolejnych wyborach. Albo pójdą oni do urn ze zgoła innymi celami niż wybór najlepszych, najuczciwszych, najbardziej merytorycznie przygotowanych przedstawicieli.

To jedna strona medalu, druga jest taka, że istotą demokracji przedstawicielskiej jest, pozostając wciąż w świecie teorii, adekwatny obraz jakości obu końców tegoż kija. Jaki pan, taki kram – mawiano onegdaj i wciąż ta ludowa prawda adekwatnie tłumaczy bałagan jaki widzimy na Wiejskiej i w innych miejscach.

W samorządach bywa różnie, ale jedna obserwacja jest bezdyskusyjna. Generalnie nie słychać pretensji kierowanych do marszałków województw i starostów. Oczywiście polityczne dyskusje trwają, niektórym marszałkom zarzuca się faworyzowanie części swoich województw kosztem innych regionów, ale o zarzutach ocierających się o kodeksy raczej nie słyszałem.

Odnośnie wójtów, prezydentów i burmistrzów jest podobnie, choć czasem zdarzają się zarzuty braku gospodarności, czasem wątpliwej uczciwości, ale generalnie ogrom włodarzy miast i gmin wygrywa wybory po kilka razy z rzędu i nie spędza zbyt dużo czasu w prokuraturach.

Jeśli zaś chodzi o radnych, to już inny temat. Zdarzają się tam złodzieje, pijacy i zwykłe, obleśne buce traktujące serial „Ranczo” jako instrukcję obsługi polityki, a nie krzywe zwierciadło.

Mam dwie hipotezy. Pierwsza jest taka, że marszałków i starostów jest po prostu mniej, niż wójtów i radnych każdego szczebla, więc trafia się wśród nich mniej hultajów. Problem w tym, że gdyby chodziło o statystykę, to każdy jeden łobuz robiłby ogromną robotę wizerunkową całej grupie. Jeden Adamowicz, który miał potężne kłopoty z wytłumaczeniem pochodzenia swojego majątku mógłby być dobrym przykładem.

Druga hipoteza wymaga krótkiego wyjaśnienia polskiej ordynacji wyborczej, która jako kompletnie nielogiczny i niedemokratyczny twór nie jest łatwa do wytłumaczenia. Pierwsza grupa – marszałkowie i starostowie – nie są w Polsce wybieralni przez wyborców, tylko przez radnych (odpowiednio: wojewódzkich i powiatowych). Ludzie nie mają na ich wybór wpływ bardzo pośredni, iluzoryczny. I w tej grupie jest najmniej problemów.

Wójtów, prezydentów i burmistrzów wybieramy w wyborach bezpośrednich i jednomandatowych: okręgiem jest gmina czy miasto i spośród wielu kandydatów wybieramy najlepszego, który dostaje poparcie większości wyborców w pierwszej lub drugiej turze. W tej grupie problemy są sporadyczne.

Radnych natomiast wybierają teoretycznie obywatele, ale faktycznie listy kandydatów zatwierdzają regionalni szefowie partii. Konkretny człowiek nie może kandydować, więc tak naprawdę mamy do czynienia nie z wyborami, a z głosowaniem na zestaw osób zatwierdzonych przez lokalnych liderów partyjnych. W tej grupie problemy prawne, etyczne i estetyczne są – z moich obserwacji i medialnych doniesień – liczne i poważne.

Mimo tych pełnych żalu obserwacji życia prowincji, największa degrengolada jest obserwowalna na poziomie sejmowym. Tam właśnie obserwujemy największą kondensację brzydoty intelektualnej i etycznej, która pogłębia się skokowo – z kadencji na kadencję w ławach poselskich zasiadają persony, z których coraz trudniej być dumnym, a które coraz częściej są przyczyną niesmaku, wstydu i żenady.

Trudno nie wspomnieć, że ordynacja wyborcza do Sejmu jest kompletnym zaprzeczeniem demokracji, a nawet konstytucyjnych praw obywatelskich. Obecna ordynacja daje realne prawa wyborcze wyłącznie kilku osobom w kraju: liderom partii, które przekraczają w sondażach pięć procent. To te osoby, bez żadnej kontroli obywatelskiej, w sposób niejawny i autorytarny, wskazują listy kandydatów, z których pozostałe miliony Polaków mogą sobie potem wybrać posłów. Stąd listy kandydatów z wyborów na wybory bardziej przypominają jakiś specyficzny gabinet osobliwości, niż zestaw osobowości, które mogłyby choć spróbować pracować na miasto mężów stanu.

Tej jesieni katalog kandydatów najprawdopodobniej (bo listy nie są jeszcze zgłoszone, obracamy się na razie wokół list kandydatów in spe) przebije dotychczasowy poziom absurdu. Do walki o mandat poselski partyjni bonzowie wystawili więc piłkarzy, blogerów, autorów filmików

Marian Rajewski

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
Marian18 Wikipedia