Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Kopernik miał rację! – Felieton Mariana Rajewskiego

 

Mikołaj Kopernik jest kojarzony przede wszystkim jako odkrywca teorii heliocentrycznej, ale tak po prawdzie, to ludziom żyjącym w wiekach średnich snu z powiek nie spędzał dylemat czy Słońce kręci się wokół Ziemi, czy jest zgoła odwrotnie. Bardziej ich interesowały prawa rządzące pieniędzmi i w tej materii Kopernik był bardziej poważany. Do dzisiaj mamy naoczne dowody na trafność uwag toruńskiego geniusza. 

W jakim języku Kopernik mówił, tego nie wiemy, ale pisał na pewno po łacinie. A po łacinie wszystko wygląda mądrze, prawda? Można by powiedzieć, że gdyby taki Coelho pisał po łacinie, to miałby status wieszcza, a tak jest tylko dostawcą zgrabnych powiedzonek dla podlotków i średnio rozgarniętych egzemplarzy starszego pokolenia. Kopernik pisał w jedynym natenczas słusznym języku i bez cienia wątpliwości był wieszczem, bo do dzisiaj jego twierdzenia nie straciły niczego na wartości. Mało tego: z każdym rokiem zyskują! 

Mam tutaj na myśli przede wszystkim fundamentalne twierdzenie dotyczące autorytetów, które Mikołaj Kopernik zamknął w jakże zgrabnym zdaniu brzmiącym po polsku następująco: „gorsza lepszą monetę z obiegu wypędziła”. Zdanie to pojawia się w napisanej w 1526 roku „Rozprawie o urządzeniu monety”. Ówcześni bardzo płytko tenże cytat odbierali, bo dosłownie. Oczywiście w rozumieniu literalnym trudno odmówić racji słynnemu matematykowi i astronomowi. 

Wystarczy przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno monety były bite ze złota i srebra, a nasi pradziadowie pamiętać by mogli, że banknoty były wymienialne przez emitenta, czyli narodowy bank na szlachetny kruszec. O tym ile warte są dzisiejsze monety i banknoty, arbitralnie decyduje wąskie grono polityków. Mogą jednego dnia uznać, że są warto najwyżej tyle, ile materiał, z których je wykonano. Czyli generalnie nic. Pamiętacie Państwo, jak za komuny robiono z monet podkładki do śrubek? No to mniej więcej się rozumiemy. 

Twierdzenie o tym, że gorszy pieniądz wypiera lepszy, można rozumieć także szerzej, metaforycznie, uniwersalnie. Jako przykład weźmy autorytety, wiedzę, rozum. Naukowiec czy profesor, to zawsze była elita społeczeństwa. Jeszcze przed wojną ktoś taki cieszył się absolutnie niekwestionowanym autorytetem. W czasach, kiedy matura gwarantowała prestiż i określony status społeczny, pracownik naukowy uniwersytetu był postrzegany jako ktoś wyjątkowy. 

Oczywiście prestiż ten wymuszał również adekwatne postawy i zachowania. Noblesse oblige, powiedzieliby wykształceni w przedwojennych gimnazjach młodzieńcy. Czasy się jednak dynamicznie zmieniają i już od końca lat 60, od słynnego, przełomowego roku 1968 wykształciuch stał się przedmiotem drwin i szykan. Równość, ten postnowoczesny fetysz, który otumanił całą Europę i w konsekwencji pół świata, sprawił, że nikt nie powinien czuć się gorszy. Także ten tuman, który z rozumowi się nie kłania. 

Rzecz jasna 68. nie pojawił się znikąd. Degeneracja cywilizacji opartej na rozumie pełzała już początku wieku. Ludzie oczywiście widzieli co się dzieje, ale było za późno, żeby ten proces zatrzymać, a co dopiero odwrócić. Hiszpański filozof Jose Ortega y Gasset w „Buncie mas” pisał mocno i dosadnie: „Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnym i banalnym i do narzucania tych cech wszystkim innym”. 

Można powiedzieć, że dzisiaj, po kilkudziesięciu latach sytuacja – zgodnie z prawem Kopernika – jeszcze bardziej się pogorszyła. Dzisiaj te masy, o których pisał Ortega y Gasset, wyparły prawie całkowicie tych, którzy jeszcze nie tak dawno stanowili elitę. Nie chcę się już pastwić nad indywiduami, które polskie media przedstawiają jako autorytety w różnych dziedzinach, spuśćmy wstydliwą zasłonę milczenia nad tymi obrazami rozumu. 

Żeby nie wchodzić w spory o nazwiska, a pokazać na przykładzie sedno problemu, wspomnę tylko, że właśnie obiegła świat decyzja Uniwersytetu Helsińskiego. Jest to założona w 1640 roku uczelnia, z ogromnymi tradycjami, z przepięknymi kartami w swojej historii. Uniwersytet ten zdecydował się przyznać tytuł doktora honoris causa dwudziestoletniej aktywistce Grecie Thunberg, znanej głównie z robienia groźnych min. Jakby było mało poniewierania rozumem, włodarze fińskiej uczelni uznali, że odpowiednią dziedziną w przypadku tej pani jest… teologia. 

To element specyficznej kampanii reklamowej i sposób na darmowe dotarcie z nazwą uczelni do osób na całym świecie? Hakerzy podmienili plik z listą osób, które uniwersytet zamierza uhonorować? Domysły można snuć, ale prawda jest niestety brutalna. Gorsza lepszą monetę z obiegu wypędziła.

Marian Rajewski

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
MArian07 Wikipedia