Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Konfucjusz, dupa i niepodległość – Felieton Pawła Skuteckiego

Można się na takie porównania zżymać, ale „dupa” i „niepodległość” wiele mają wspólnego. Przynajmniej na płaszczyźnie językowej, podobnie zresztą jak „kobieta”. Wszystkie te wyrazy przechodziły w historii bardzo poważne przeobrażenia, jeśli nie w zakresie znaczeniowym, to, co najmniej emocjonalnym, wartościującym.

Dla nas dzisiaj „dupa” nieco kłuje w ucho. Jest wyrazem nieprzyzwoitym, wulgarnym. Nie zawsze tak było. W późnym średniowieczu „dupa” oznaczała po prostu wydrążenie, dziurę, dziuplę i nie niosła ze sobą żadnego negatywnego znaczenia. Była zwykłym wyrazem. Tak właśnie opisywał „dupę” z XV-XVIII wieku wybitny polski językoznawca Franciszek Sławski. W różnych odmianach języka polskiego w tym czasie oznaczała także coś, co jest po prostu z tyłu, od spodu. Mówiono więc bez żadnych oporów o „dupie ziemi” czy „dupie w drzewie”. Czasem wyraz ten przyjmował formę przymiotnika, brzmiał wówczas: „dupny” lub „dupiasty” i oznaczał wciąż coś, co jest z tyłu. „Dupniaste” natomiast było coś wydrążone lub spróchniałe. Blisko znaczeniowo zlokalizowany wyraz „dupnieć” oznaczał „butwieć”.

Nie są to dywagacje teoretyków historii naszego pięknego języka, bo dowodów na takie znaczenie „dupy” znajdziemy wiele w polskiej literaturze wieków średnich. Już w XVI wieku w polskim przekładzie z Erazma z Rotterdamu natkniemy się na taką obserwację: „Zęby od zakład zarażonej flegmy próchnieją i dupnieją”. Dwadzieścia lat wcześniej niż ten przekład powstał pierwszy polski drukowany przekład całego Pisma Świętego znany jako „Biblia Leopolity”. Była to wyjątkowa publikacja, na której później opierało się wiele innych wydań. W tej właśnie edycji znajdziemy cytat: „Schowaj ten pas w dupiu skalnym”.

Można być pewnym, że w Piśmie Świętym nie pojawiłby się wyraz choćby trochę ocierający się o zbiór wulgaryzmów, którymi przecież język polski był nasycony nie mniej niż inne języki.

„Dupa” została negatywnie nacechowana dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku, co zauważył w swoim słowniku Samuel Bogusław Linde. Według niego wyraz ten był ordynarnym określeniem kobiety.

Jak już o kobietach mowa, to przecież przez wieki wyraz ten był bardzo negatywnie nacechowany. W XVI wieku „kobieta” była wulgarną obelgą rzucaną zazwyczaj w towarzystwie takich określeń jak „szpetna”, „wszeteczna”, „plugawa”, „nikczemna”. Samodzielnie użyta „kobieta” była synonimem „ladacznicy”. Dzisiaj oczywiście kobieta jest zupełnie neutralnym określeniem jednej z kilkudziesięciu płci.

Żartuję rzecz jasna. Pod względem językowym, słownikowym, „kobieta” wciąż oznacza po prostu „dorosłego człowieka płci żeńskiej” i kropka. Tyle przynajmniej mówi słownik języka polskiego prowadzony przez PWN, czyli jak dotychczas największą wyrocznię w sprawach naszej pięknej mowy.

A jak się ma do tego wszystkiego niepodległość? Otóż ten wyraz kiedyś, dawno temu opisywał pewną właściwość konkretnego, pojedynczego człowieka i oznaczał swobodę działania, rozporządzania sobą, samodzielność, niezależność osobistą. Później „niepodległość” miała już tylko szersze znaczenie. Jak czytamy w wydanym za głębokiej komuny słowniku Doroszewskiego była to „niezależność jednego państwa (narodu) od innych państw w sprawach wewnętrznych i stosunkach zewnętrznych”. Stąd oczywiście za komuny nikt o zdrowych zmysłach nie miał złudzeń, że PRL była państwem niepodległym.

Dzisiejszy słownik PWN mówi, że „niepodległość” to po prostu „niezależność od innych państw”. Kropka. Można się oczywiście spierać, czy według tej definicji w ogóle istnieją na świecie jakieś niepodległe państwa, ale bez najmniejszych wątpliwości takim tworem nie jest Rzeczpospolita.

Coś mi mówi, że „niepodległość” jako wyraz głęboko zakorzeniony w polskich sercach i rozumach przejdzie szybką transformację znaczeniową. Pierwsze przesilenia były widoczne w kontekście marszy niepodległości, kiedy nazywano je marszami nacjonalistów, czyli – groźnych i co by nie mówić niezbyt rozgarniętych intelektualnie ekstremistów.

Wtedy się nie udało, teraz system podejmie kolejną próbę. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Konfucjusz mówił, że naprawę państwa należy zacząć od naprawy pojęć. My natomiast jesteśmy świadkami procesu zgoła odwrotnego. Język nie tylko opisuje, ale i tworzy świat. I nie jest tworem stałym, wciąż się zmienia, ewoluuje, mutuje. To normalne zjawisko. Pierwszy raz w historii mamy do czynienia z zakrojoną na szeroką skalę inżynieria lingwistyczną, która ma na celu konkretne zmiany w poglądach i zachowaniach całego narodu.

Paweł Skutecki

 

paweł.skutecki@wolnadroga.pl

Kategoria:
????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????