Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Komisjoza – Felieton Mariana Rajewskiego

Obecny parlament postanowił przejść na ręczne sterowanie i powołać Bóg wie ile komisji śledczych, żeby rozliczyć wszystkie prawdziwe i rzekome afery Prawa i Sprawiedliwości. Nie trzeba być prorokiem, żeby wiedzieć, że to wszystko psu na budę, bo nie da rady podsycać nienawiści i atmosfery rozliczeń w nieskończoność. Taki pomysł na siebie ma przynajmniej większa część szerokiej koalicji zbudowanej wokół Donalda Tuska. Problem jest jednak głębszy i pokazuje jak bardzo chory jest cały system.

Trójpodział władzy jest w Polsce kompletnie fikcyjny co najmniej od września 1939 roku, choć niektórzy badacze byliby skłonni rozpatrywać tę kwestię w jeszcze dłuższej perspektywie. Faktem jest, że po zmianie okupanta z nazistowskiego na sowieckiego nie zmieniło się jedno: prawo i trójpodział władzy wciąż były pustymi sloganami.

Wielu z nas łudziło się, że po upadku komuny i zachłyśnięciu się wolnością i przynajmniej pozorną suwerennością będziemy w stanie zbudować system oparty na tradycyjnym mechanizmie trójpodziału władzy. Nic bardziej mylnego: polegliśmy. Konstytucja, której ojcem duchowym, a czytając niektóre rozwiązania także i faktycznym autorem był Aleksander Kwaśniewski, wprowadza i sankcjonuje prawo kaduka.

Dużo by można mówić o rządach Prawa i Sprawiedliwości, które to ugrupowanie zrobiło bezsprzecznie wiele dobrego dla polskiej niepodległości, także gospodarczej, ale akurat fikcję trójpodziału władzy bez najmniej skrupułów wykorzystali do własnych celów. Idealnym przykładem był Zbigniew Ziobro, który równocześnie, w tym samym czasie występował w trzech osobach: jako poseł (władza ustawodawcza), minister (władza wykonawcza) i prokurator generalny (władza sądownicza). Niektórzy próbowali dopatrzeć się jakiejś aureoli nad głową pana Zbigniewa, ale niestety – władzy duchowej nad narodem dobry Pan mu odmówił.

Patrząc na hiperinflację prawa, jaką z przytupem, dumą i jakąś chorą determinacją uprawiają kolejne Sejmy widać wyraźnie, że sytuacja zmierza w stronę dyktatury, która ma nieopartą potrzebę ręcznego uregulowania wszystkiego. Bo cokolwiek by nie mówić, jakiejkolwiek by definicji nie używać, to najprościej jest określać dyktaturę jako odebranie suwerenności trzem władzom i skupienie decyzyjności w jednym ręku – choćby to były delikatne rączki Zbigniewa Ziobro.

Jak wiele spraw w Polsce, także i dyktatura w naszym wydaniu różni się znacznie od podręcznikowych, bo jest to dyktatura rotacyjna. Co cztery lata dyktatorzy w jedwabnych podwiązkach i krawacikach dają ludowi, za przeproszeniem – suwerenowi, prawo zdecydowania, która szajka będzie go łupić następną kadencję.

Proszę się nie śmiać: tylko ten wentyl sprawia, że mamy do czynienia z dyktaturą z dykty, a nie krwawym reżimem. Jeśli na tym właśnie polega umowa z Magdalenki (rządzimy na zmianę: najpierw my, potem wy i nie robimy sobie wzajemnie krzywdy!) to może warto zrewidować część do bardziej drastycznych ocen?

Wróćmy jednak do Sejmu X kadencji, który zaczął od powoływania komisji śledczych, które mają wyjaśnić rzekome i faktyczne afery PiS. Afery te ponoć są tak straszne, że bez kamer politycy Platformy i innych ugrupowań boją się zabierać za robotę. Poczekają, aż Telewizję Publiczną przejmą ich koledzy, bo przecież z tym likwidowaniem to tylko takie przejęzyczenie było.

Szaleństwo polegające na tym, że posłowie, którymi w pewnej mierze są ludzie o nienachalnej inteligencji i ogólnym obyciu, żeby delikatnością określeń nadrobić ogólny wydźwięk tego akapitu, lepiej i sprawniej rozświetlą kulisy wydarzeń, niż prokuratorzy i oficerowie śledczy, którzy zjedli zęby na przestępstwach, których znaczenia i rozmachu pewna część posłów nie byłaby w stanie objąć rozumem.

Skąd bierze się to poselskie przekonanie o nieomylności i jakości parlamentarnych rozumów, nie wiem. Obserwacje, które poczyniłem w ciągu wielu lat wskazują, że podczas zaprzysiężenia dokonuje się jakaś subtelna, ale niemal nieodwracalna przemiana w konstrukcji intelektualno-emocjonalno-duchowej delikwentki lub delikwenta, którego wódz partyjny wybrał na posła. Potem oczywiście naród w swej łaskawości ten wybór przy urnach zatwierdził, ale skąd ta nadludzka garść talentów i zdolności w chwili zaprzysiężenia na poselską głowę spływa, tego już nie wiem.

W tym kontekście łatwo zrozumieć, dlaczego część polityków, prawie wyłącznie ze stażem parlamentarnym (!), postuluje likwidację CBA, IPN, ABW. Po cholerę utrzymywać jakieś przynajmniej teoretycznie niezależne instytucje, skoro posłanki i posłowie z powodzeniem mogą je wyręczyć? Oczywiście nie teraz, ale od razu po tym, jak w publicznej telewizji pojawią się twarze kojarzone z marszami na rzecz wolnych mediów i wolnych sądów. A na razie wszystkim zajmą się komisje. Możemy spać spokojnie.

Marian Rajewski

 

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
marian25