Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Iwan i onuce – Felieton Pawła Skuteckiego

Chyba nikt się nie spodziewał, że Ukraina nie tylko przetrwa pierwsze tygodnie rosyjskiej inwazji, ale po tylu miesiącach (pisząc te słowa trwa 240 dzień wojny) będzie skutecznie przejmować inicjatywę. A u nas wciąż trwa przepychanka między zwolennikami ciepłej wody, a skutecznej transformacji kraju z postsowieckiego w postindustrialny. Wbrew pozorom te dwa tematy mają wiele elementów wspólnych. 

Rosja, to nie jest państwo, to stan umysłów. Może to truizm, ale w XXI wieku nie ma już wielu takich enklaw feudalnego porządku trzymanego w ryzach przez carską ochranę, która jak przed wiekami rządzi twardą ręką. Rosjanie przywykli do takiego modelu sprawowania władzy, bo niby skąd mieliby znać inne? Dla Iwana nie ma większego znaczenia, czy na postronku trzyma go car, pierwszy sekretarz, czy prezydent. Ważne, żeby miał błogosławieństwo popa i groźnie, acz troskliwie spoglądał z portretów na swój lud, który zasiedla tę ziemię od horyzontu po nieboskłon.

Iwan jest przekonany, że to jest właśnie cały świat. Co prawda w telewizji widzi czasem inne kraje, cieplejsze i jakby mniej toksyczne, ale przecież to bujda, bajka, klechda na potrzeby oderwania się od codziennej rozpaczy. Iwan wierzy, święcie wierzy, że car/sekretarz/prezydent Władymir o niego zadba, że jak będzie przymierał głodem, to dostanie pomocną dłoń i dobre słowo, bo przecież cierpi za Matuszkę Rosję, przeciwko której sprzysięgły się wszystkie diabły tego świata. 

Ale z drugiej strony Iwan ma w sobie starą, ludową mądrość, która każe mu zrobić wszystko, żeby za Matuszkę w kamasze szli inni, sąsiedzi, najlepiej ci o skośnych oczach, bo przecież różnie może być i zamiast obiecanego orderu może się trafić dziura w ziemi. 

Rosja, to monstrum nie tylko z innego świata, ale i z innej gliny niż wszystko co znamy z autopsji. Polak dzisiaj śmiało podróżuje po świecie i ma jako takie przekonanie, że wie jak ludzie żyją i jak mniej czy bardziej racjonalnie podejmują decyzje. Był przecież i w Egipcie, i Turcji, a i europejskie stolice odwiedził korzystając z tanich linii lotniczych. 

Tymczasem tuż nieopodal jest Mordor, do którego promienie słoneczne dochodzą rzadko i karykaturalnie pokiereszowane. Armia orków co prawda dostaje od ukraińskich elfów regularny łomot dzięki temu, że ci ostatni mają systematycznie uzupełniany zapas najlepszych strzał i wycyzelowanych grotów, ale Mordor ma coś, czego nie ma Kijów. Ma broń atomową, przed którą cały świat trzęsie się ze strachu. 

Broń jądrowa dzisiaj to coś zupełnie innego niż w ostatnich dniach II wojny światowej. To nie są koniecznie ładunki takiej mocy, jak te które z parą wypuściły do Nieba mieszkańców japońskich aglomeracji, to bardzo często są niewielkiej mocy, śmiercionośne pociski taktyczne, które mogą odwrócić losy bitwy, ale przede wszystkim mogą przerazić cały świat. Bo jeden taki grzyb atomowy byłby zmianą zasad, przekroczeniem Rubikonu. 

Dla nas, dzielących włos na czworo Europejczyków, te dywagacje wydają się czysto teoretyczne, bo nie wierzymy w to, że ktoś mógłby podjąć tak złą, w sensie etycznym i strategicznym, decyzję. Podobnie nasi dziadkowie nie wierzyli w pierwszej połowie lat 40. w to, że ktoś mógłby mordować miliony ludzi w komorach gazowych i palić żywcem dzieci w krematoriach. Mało tego, do dzisiaj pojawiają się ludzie, którzy poddają w wątpliwość, że Auschwitz wydarzyło się naprawdę. 

Stoimy na progu zmiany, która sprawi, że znany nam świat odejdzie do historii. Powinniśmy być jednym narodem, jednym mechanizmem obronnym, a ogromna część polityków zajmuje się… rozmiękczaniem naszego potencjału gospodarczego, energetycznego, militarnego, dyplomatycznego i wielu innych aspektów bezpieczeństwa narodowego. Mamy na jednej szali mniej czy bardziej prawdopodobny konflikt zbrojny z wykorzystaniem broni jądrowej, a na drugiej ideologiczne szaleństwo dotyczące rzekomej katastrofy klimatycznej związanej z emisją CO2. Teorie spiskowe, które zniszczyły europejską gospodarkę zawsze działały na korzyść Rosji, tak było z „dziurą ozonową”, „globalnym ociepleniem”, tak jest i z węglem. 

Starożytni twierdzili, że można znaleźć sprawcę danego czynu badając, komu przyniósł on korzyść. Czy tak właśnie jest i teraz, kiedy duża część nie tylko brukselskich, ale i posiadających polskie obywatelstwo polityków z jakąś niezrozumiałym szaleństwem w oczach walczy z polskim, demokratycznie wybranym rządem? 

Historia lubi się powtarzać, więc warto sięgnąć po doświadczenia sprzed 1939 roku, kiedy wskutek wewnętrznych niesnasek, inspirowanych i finansowanych z zewnątrz podziałów nie potrafiliśmy odczytywać wyraźnych zapowiedzi końca świata.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter22 noizz