Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Elgiebetańczycy i szczurołapy – Felieton Mariana Rajewskiego

Jesteśmy dzisiaj świadkami bezpardonowego boju, w którym amunicją są nie tylko pieniądze z Brukseli, ale też wszechobecni geje w netfliksowych produkcjach. Kiedyś najważniejsi światowi politycy walczyli o głosy, o pieniądze i władzę, dzisiaj walczą o nasze dusze. I trudno jest uwierzyć demiurgom, za którymi tańczącym krokiem idą oczarowane społeczeństwa „cywilizowanego świata”, że gdzieś między Odrą a Bugiem jest naród, który woli inaczej. 

Od kilku już lat opozycja w kraju, a dominująca siła, opcja, czy sitwa polityczna w Europie wyczekuje na upadek legalnie wybranego nad Wisłą rządu. Zarzuty wobec niego są srogie: jest wszeteczny, zaściankowy, wręcz – na psa urok! – narodowy. Chce służyć własnemu krajowi, zamiast iść na pasku globalnej agendy, której cele są skrzętnie ukrywane przed obywatelami.

Dziwny to rząd, bo nie znajduje za wiele słów poparcia we własnym kraju, a poza nim jest obiektem ciągłego, bezpardonowego ataku. A jednak się trzyma! Cud jakiś, bo inaczej trudno to nazwać. Rząd, który idzie na przekór całej Europie, którego krajowa opozycja niszczy przy pomocy nie tylko intelektualnego, ale i finansowego wsparcia zagranicznych ośrodków, wydaje się niezniszczalny. Może się oczywiście potknąć o własne nogi i niejednokrotnie to robi, ale wtedy wstaje, bąka jakieś „sorry”, otrzepuje się i idzie dalej zostawiając krytyków z rozdziawionymi buziami. 

Powiem szczerze, trudno mi wyobrazić sobie inny kraj i inny rząd, który by przetrwał parę globalnych katastrof z zerwanymi łańcuchami dostaw, wojną tuż przy granicy, szaleństwem pandemii i zamiast z podkulonym ogonem gromadzić się wokół silniejszych kumpli, samodzielnie inwestował w potężne projekty gospodarcze i społeczne. Budowanie poparcia wokół koncepcji suwerenności w czasach kolejnej fali globalizacji wydaje się szaleństwem. Ale w tym szaleństwie jest metoda, wizja i – jak na razie – subtelny zapach sukcesu. 

Globalizacja doszła już do momentu, w którym musi się coś wydarzyć. Mówiąc ogromnym skrótem: Chińczycy kupili już chyba wszystko, na co mieli ochotę, amerykańscy geje skazili już kulturę popularną całego świata, a „ci, o których można mówić tylko w konwencji żartu” poukładali już przyszłość swoich prawnuków w oparciu o surowce i nieruchomości, zostawiając papierowe pieniądze przyszłym zbieraczom makulatury, nie mówiąc o tych nieszczęśnikach, którzy uwierzyli w waluty elektroniczne. Teraz musi się coś stać. Równowaga trwała za długo, kilkadziesiąt lat. Teraz albo system się przymknie na wieki, albo… rozsypie jak domek z kart. 

Polska, przynajmniej jeśli chodzi o Europę, jest piaskiem w trybach, kijem w szprychach i drzazgą pod paznokciem. Po blisko już stu latach orania mózgów zachodnich Europejczyków, budowania społeczeństwa mizoginów i elgiebetańczyków, trudno uwierzyć w to, że istnieje kraj, który już dwukrotnie powierzył swoje losy prawicy. Nie takiej prawicy, jaką widzimy choćby w Hiszpanii czy Francji, ale prawicy, która umie być nowoczesna. Oczywiście niektórzy twierdzą, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią centro-lewicową, bo przecież potężnie rozbudowała system opieki społecznej, kosztem fortun najbogatszych obywateli. Tyle tylko, że w XXI wieku nie sposób przykładać XIX miar do świata polityki i oczekiwać sensownych wyników. 

Kiedyś lewicę od prawicy odróżniano pytając o to, kto rozsądniej wydaje pieniądze: państwo czy sam obywatel? Socjaliści i komuniści byli przekonani, że państwo ma szersze pole widzenia i mądrzej wydaje pieniądze na wspólne cele. Konserwatyści uważali za to, że każdy sam lepiej wie, co mu potrzebne, a kto nie pracuje, ten nie powinien też jeść. Oba punkty widzenia do dzisiaj mają pewien urok, ale sensu praktycznego niestety już nie. 

Dzisiaj lewa strona uważa, że państwa narodowe, to przeżytek i widzi przyszłość w postępującej globalizacji, oczywiście kosztem decyzyjności narodów, czy raczej społeczności, bo naród to dla niej bardzo pejoratywne określenie. Prawica natomiast chce bronić państw narodowych uważając, że naród, rozumiany oczywiście szerzej niż sto lat temu, ma prawo za swoje pieniądze urządzać sobie kraj po swojemu. 

Paradoksalnie może być tak, że wszystkie katastrofy ostatnich lat uchroniły nas przed bratnią interwencją. Czy dobrze wykorzystaliśmy ten czas budując z rozmachem państwowe przedsiębiorstwa, odzyskując z niemieckich rąk media lokalne, uniezależniając się od Rosjan przekopem mierzei, a wreszcie inwestując na niespotykaną skalę w polską armię? Czas pokaże. Im bardziej widać oznaki wściekłości w Paryżu, Brukseli i Berlinie, tym więcej wskazuje na to, że idziemy w dobrą stronę.

Marian Rajewski

Kategoria:
MArian02 NetflixSex Education