Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Wywiady

Ta wojna jest nasza i o przyszłość naszego kraju – rozmowa z Jakubem Osipowem

 

Powiedział Jakub Osipów – Ratownik Medyczny, instruktor TCCC (Tactical Combat Casuality Care), uczestnik misji pomocy dla Ukrainy.

Nie jest Pan zawodowym żołnierzem, jednak w polu pańskich zainteresowań zawsze jest broń, militaria. Czym się Pan zajmuje, na co dzień?

Od najmłodszych lat interesowałem się militariami, a w szczególności bronią i jej działaniem oraz poprawną obsługą. Zawsze fascynowały mnie sceny z filmów, gdzie komandosi za pomocą technik alpinistycznych zjeżdżali ze śmigłowców, czy z budynków, by uratować komuś życie. W wieku 15 lat podjąłem decyzję, że chcę zostać instruktorem jednostek i formacji specjalnych i szkolić żołnierzy. Równolegle działałem w rekonstrukcji historycznej, gdzie miałem kontakt z bronią tzw. filmową. Niestety w tym czasie posiadanie broni było bardzo ograniczone w Polsce. 

Zawsze marzyłem o posiadaniu własnej broni i byłem przekonany, że to osiągnę. Moim planem było ciągle się szkolić i wejść do służb, jako instruktor. Oczywiście przyszedł czas na szkolenia ratownicze i w wieku 18 lat zapisałem się do pierwszej grupy ratowniczej, z której później przeszedłem do grupy POPR. Grupa ta zajmowała się poszukiwaniem osób zaginionych na terenie Pomorza. Tam spędziłem 8 lat pełniąc też funkcję nie tylko instruktora, ale też wiceprezesa. 

Kiedyś zostałem namówiony, aby zostać Ratownikiem Medycznym. Wówczas postanowiłem, że poszerzenie wiedzy przyda mi się, jako instruktorowi wojskowemu, a w razie wojny będę mógł podawać kroplówki i morfinę. Dziś po 17 latach szkolenia jestem już po dwóch szkołach Ratownictwa Medycznego i kursie instruktora TCCC i posiadam własne centrum NAEMT, gdzie w kooperacji z kolegą szkolimy z medycyny pola Walki. Jestem Instruktorem strzelectwa i od 9 lat – posiadając własną broń – uczę strzelać. Wspólnie z kolegą stworzyłem markę Smart Defence, w której od lat pomagamy przy odbywających się co roku w Gdańsku zawodach dla jednostek mundurowych o nazwie PARAMEDYK.

Kontynuuję swoją drogę i w jakimś sensie już osiągnąłem swój cel, ale pozostało stworzenie własnego ośrodka ze strzelnicą, ścianką wysokościową, polem do symulacji pola walki i klasami dydaktycznymi do zajęć medycznych.

TCCC – taktyczna opieka nad poszkodowanymi w walce. Co to dokładnie oznacza?

To działania medyczne, które w TCCC dzieli się na trzy główne części: postępowanie pod ostrzałem – Care under Fire (CUF); postępowanie na polu walki – Tactical Field Care (TFC); postępowanie podczas ewakuacji medycznej – Tactical Evacuation Care (TEC).

Bywa Pan na misjach w Ukrainie. Co wpłynęło na Pana decyzję – „idę na wojnę”?

Mając wszystkie możliwe szkolenia i kompetencje nie mogłem patrzeć na rannych i potrzebujących siedząc w domu przed ekranem telewizora. Odszedłem ze służby i pojechałem na wojnę z wrogiem, na którą szykowałem się tyle lat. To, że wróg ten nie zaatakował Polski, a naszego sąsiada, nie zmieniło niczego w moich przygotowaniach. Ta wojna jest nasza i o przyszłość naszego kraju, a tylko chwilowo odbywa się ona poza naszym terytorium. 

Byłem na Ukrainie jako ratownik, ponieważ ludzi do walki tam nie brakuje, ale ludzi do zabierania rannych pola walki brakuje bardzo. Z taktycznego punktu widzenia złą decyzją byłoby wysłać mnie do walki, gdzie mógłbym szybko zginąć, gdyż zastąpienie mnie innym człowiek trwałoby kilka lat.

W Pana przypadku to nie jest wojna pokazywana w mediach, to realne działania wojenne. Czy zdarzały się przypadki zagrożenia życia?

Tak, na „mój” szpital spadła bomba kasetowa i zniszczyła 3 ambulanse. Na szczęście tylko 2 odłamki wpadły do budynku, a reszta cudem pozostała w ścianach. Jeden odłamek wpadł do pudełka z lekami i utknął w opakowaniu. Dowódca podarował mi ten lek mówiąc: „Weź do Polski i pokazuj, jako dowód”. 

Tego dnia zakazane bomby kasetowe spadały na całą miejscowość i na domy zwykłych ludzi tuż obok nas. Tych rakiet nikt nie wysyła na konkretny obiekt, a po prostu na obszar, więc bomby padają gdziekolwiek. Leżeliśmy biernie na korytarzu szpitalnym słuchając wybuchów i licząc na to, że się uda. Nam się udało i wszystkim sąsiadom tego dnia też A przecież mogło być inaczej jak wielu innych przypadkach, o których słyszymy codziennie.

Swoją pomoc dla walczącej z rosyjskim agresorem Ukrainy traktuje Pan, jako swego rodzaju misję?

Tak, uważam, że oddając swoje życie dla służby innym i jednocześnie będąc ratownikiem, musze być tam gdzie trzeba ratować. Oddałem już dawno swoje życie Bogu i proszę, aby on to życie planował i prowadził. Wiele zyskuję idąc jego drogą i misja pomagania w warunkach wojennych to jest to, co widocznie mam robić. Jestem też niewolnikiem własnych kompetencji. Kto ma to robić jak nie ja?

Na czym polega ta dotychczasowa świadczona przez Pan pomoc?

Byłem Ratownikiem Medycznym tak, jak w Polsce. Jeździłem ambulansem transportowym, takim jak widzimy u pogotowia w naszym kraju. Przez pierwszy miesiąc wywoziłem rannych ze szpitali z miast zagrożonych do tych położonych w głębi kraju. Podróż zajmowała kilka godzin i w tym czasie opiekowałem się rannymi. Pomoc była zależna od pacjenta, dla jednego to rozmowa i leczenie przeciwbólowa, dla innego opróżnianie cewników i drenów. 

Drugi miesiąc spędziłem na punkcie pierwszej pomocy 15 km od frontu, gdzie zwożono rannych. Raz dostarczono rannego prosto z pola walki, więc musiałem działać tak, jak bym był na miejscu zdarzenia – rozcinanie ubrań, odnajdywanie ran, zaklejanie dziur w klatce piersiowej i odbarczeni odmy płucnej.

Czy ze strony polskich władz (rządowych, lokalnych, pozarządowych) otrzymuje Pan pomoc? 

Na dzień dzisiejszy nie i nie ubiegałem się o taką. W kooperacji z Wojewodą Pomorskim tworzą się pewne plany na szkolenia rezerwy i odbudowę Obrony Cywilnej, więc jestem pewien, że taka pomoc będzie miała miejsce.

Jak Ukraińcy reagują na pomoc, którą Pan im przywozi?

Ukraińcy w całym kraju są bardzo wdzięczni. Kilka razy zdarzyło się, że ktoś w szpitalu brał moją dłoń i ściskając ją mówił, że dziękuje za to, że jesteśmy i że nie są tu sami. Mnie głównie dziękowali za to, że jestem, gdyż sprzętu tam już jest dużo, ale fakt, że obcokrajowcy są z nimi obecni powoduje przeświadczenie, że jak zginiemy to razem.

Na mediach społecznościowych zainicjował Pan zrzutkę na Ultrasonograf USG Clarius. (https://zrzutka.pl/profile/smart-defence-jakub-osipow-459534). Trzeba zebrać 46.000 złotych. Jak Pan chce przekonać rodaków do dokonania wpłat? 

Zrzutkę zrobiłem po raz pierwszy w życiu. Kilkanaście lat jestem społecznikiem i można powiedzieć, że wyrobiłem sobie pewną markę. Do tej pory wszystko kupowałem za własne pieniądze i szkoliłem potem ludzi. Teraz jednak po założeniu centrum szkolenia i wybuchu wojny na Ukrainie okazało się, że nie mamy już czasu, aby zbierać na USG, które jest niezbędne do diagnozy. Musimy mieć te urządzenia, aby nasi kursanci dostawali tę wiedzę i potem sami lub z naszą pomocą pozyskiwali taki USG dla siebie. 

Zaczynając zbiórkę wiedziałem, że moi znajomi na pewno mnie wspomogą. Nie liczyłem nawet na przekonywanie, ponieważ osoby, które mnie znają są już przekonane, że jest to widocznie niezbędne. Samo USG każdy zna i nie jest niczym nowym, nowym jest fakt, że mogę je mieć w kieszeni i mogę patrzeć co dzieje się w klatce piersiowej czy w brzuchu osoby poszkodowanej bądź rannej.

Zdradzi Pan swoje plany na przyszłość, nie tylko te dotyczące pomocy dla Ukrainy?

Będąc tam na froncie ustaliłem z kolegami, że lepiej jak będę szkolił niż siedział w szpitalu, ponieważ medycy Ukraińscy, ci polowi – powołani są bardzo słabo wyszkoleni. Nie mają podstawowej wiedzy i przez to pacjenci cierpią niepotrzebnie. Lepszą pracę zrobię szkoląc, tym bardziej, że mało jest instruktorów medycyny pola walki. Ta dziedzina ma raptem kilkanaście lat, a ja zacząłem już 12 lat temu swoje szkolenie ukierunkowane na taką dziedzinę ratownictwa. 

Mój obecny plan, to szkolić młodzież, służby i jak trzeba to powrót na teren walki. Dalszy plan to zakup ziemi otoczonej lasem i stworzenie ośrodka szkoleń ratownictwa taktycznego, gdzie będzie można używać pojazdów l statków powietrznych.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Aleksander Wiśniewski

Od Redakcji:

Jakub Osipów jest synem Andrzeja Osipowa – dyrektora Regionu Północnego PKP PLK S.A. Centrum Realizacji Inwestycji, który zapytany o to, czy nie obawia się o bezpieczeństwo syna przebywającego w strefie aktywnych działań wojennych, odpowiedział: – Oczywiście, że ojciec niepokoi się o syna, ale jednocześnie jest dumny. Jestem przekonany, że działalność Kuby wynika z wielowiekowych tradycji patriotycznych rycersko-szlacheckich (756 lat nadań rodowych na Pomorzu) i ojca działacza opozycji antykomunistycznej, więźnia politycznego okresu stanu wojennego.

Kategoria:
Jakub01 Arch. J. Osipów