Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Wolne sądy. W rocznicę mordu prezydenta Gdańska

 

Zauważyliście Państwo, że jakoś ucichły te wszystkie krzyki i jęki związane z reformą sądownictwa? Już nikt nie chodzi w czarnych marszach i nie domaga się wolnych sądów. I teraz nie wiem, czy dlatego że zwyczajnie temat się przejadł, znudził i został zastąpiony aborcją na życzenie, czy może – oby! – protestujący w obronie sądów zrozumieli, że tej instytucji bronić po prostu się nie da?

Kilka miesięcy temu pewna dziewczyna z Krakowa świętowała swoją osiemnastkę. Krótko po tym, jak przyszła na świat, osiemnaście lat temu, jej tata złożył pierwszy raz w sądzie pozew o ustalenie kontaktów z córką. Przez ten cały czas trwały postępowania, przesłuchania, odwołania i ponowne rozpatrywania, klasyczny korowód obliczony na zmęczenie. Teraz zostały przez sąd umorzone wszystkie postępowania ze względu na to, że dziewczyna jest już pełnoletnia.

To się dzieje naprawdę: sąd nie wyrobił się w osiemnaście lat z uregulowaniem w miarę prostej sprawy. W normalnym kraju, w normalnym sądzie, by to zajęło jeden dzień. Plus ewentualnie kolejna godzina, kiedy by się okazało, że trzeba skazać osobę nierespektującą wyroku sądu. I tyle.

Dwa lata temu zamordowany został Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. Sam akt zarejestrowały kamery telewizyjne, na własne oczy widziało to zdarzenie kilka tysięcy świadków. Sprawca został zatrzymany na gorącym uczynku, zresztą nawet nie próbował nigdzie uciekać. Sprawa wymarzona dla każdego sędziego z każdego sądu na świecie – oprócz naszych, rodzimych, wolnych sądów.

Właśnie mijają dwa lata od morderstwa, a proces nawet się nie rozpoczął. Naprawdę. Żeby było jeszcze bardziej groteskowo, to w Internecie można podpisać apel wzywający do rozpoczęcia procesu w sprawie zabójstwa prezydenta Adamowicza. Teraz, kiedy piszę te słowa na kilka dni przed rocznicą, pod apelem widnieje ponad pięć tysięcy podpisów.

Nie wiem, co jeszcze musi się wydarzyć, żeby Polacy, ale i politycy wszystkich opcji, zrozumieli, że państwo, które nie potrafi osądzić tak prostych, ewidentnych spraw jest dysfunkcyjne. Jest kulawe, z dykty, z tektury, fikcyjne. Jeśli nie mamy zaufania do sądów, to nie mamy go do nikogo, kto występuje w imieniu państwa.

Są dwa główne rodzaje konstrukcji państwowych. Jedna opiera się na prawie i procedurach na wzór pruski. To może działać wtedy, gdy z jednej strony społeczeństwo zdyscyplinowane, prawo proste i jasne, a aparat państwa skuteczny w jego egzekwowaniu. Czyli – nie w naszym przypadku, niestety.

Druga opcja zakłada skromny szkielet reguł i zasad pisanych, obudowany zwyczajem i osadzony na fundamencie wzajemnego zaufania, co oznacza, że państwo mi wierzy na słowo, a ja nie mam wątpliwości, że samo wywiąże się ze swoich zobowiązań – na wzór choćby brytyjski.

A co zrobić, kiedy u nas jest dokładnie odwrotnie: państwo uważa każdego z nas za potencjalnego przestępcę, a my patrzymy na urzędnika czy polityka, jak na szkodliwego darmozjada?

Żeby było zabawniej: obie strony mają rację! Bo tak skomplikowanego i sprzecznego prawa, jak nasze nie da się literalnie przestrzegać, a po prawdzie ta monstrualna armia urzędników mniej szkód by robiła, gdyby permanentnie strajkowała zamiast utrudniać nam życie swoją wątpliwej jakości aktywnością.

Żyjemy więc w permanentnym konflikcie, gdzie każdy każdego – zwykle słusznie! – podejrzewa o najgorsze. Politycy między sobą eskalują najgorsze, najprymitywniejsze i najbardziej agresywne emocje, przedsiębiorcy tylko patrzą, jak oszukać kontrahenta i oskubać klienta, media prześcigają się w manipulowaniu i nabijaniu własnej kabzy, a ludzie po trupach budują swoje wątłe kariery i masowo donoszą na sąsiadów palących śmieciami i wychodzących z psem w czasie kwarantanny.

Zaufania nie ma za grosz. Potrzebny jest jednak jakiś fundament, jakaś instancja, gdzie można się zwrócić o arbitraż zanim się sięgnie po siekierę. Takim organem powinien zgodnie zresztą z Konstytucją być sąd. Niezawisły, niezależny, bezstronny sąd, gdzie można iść po rozstrzygnięcie sporu z kontrahentem, sąsiadem, urzędnikiem. Zapłacić – oczywiście – niewielką kwotę i w realnym czasie otrzymać rozwiązanie problemu. A ten realny czas, to w naszych realiach… bezkres.Wieczność.

Sprawy w sądach ciągną się latami, rozwody potrafią trwać kilka lat, sprawy gospodarcze – kilkanaście. To oznacza, że jesteśmy naprawdę o krok od samosądów, o ile rzecz jasna nie zewrzemy sił w jednym celu: prawdziwej, głębokiej, fundamentalnej reformy sądów.

Możemy się spierać o to, czy pomysły ministra Zbigniewa Ziobro idą w dobrym czy złym kierunku, ale musimy się zgodzić, że reforma jest konieczna, że nie możemy jej odkładać, bo tu chodzi o byt naszego państwa.

Bez cienia wątpliwości, polska racja stanu wymaga konkretnych działań i na barkach rządu spoczywa ogromna odpowiedzialność.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter02 kostrubiec