Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Prawdziwe życie

 

Rząd chwali się – i słusznie! – gigantycznym strumieniem pieniędzy płynących w postaci pomocy społecznej do osób w największej potrzebie, ale z drugiej strony widzimy, że liczba Polaków żyjących w skrajnym ubóstwie rośnie. Gdzie leży błąd?

W ostatnich dniach kilka raportów statystycznych przeleciało przez media bez większego echa. Moim zdaniem powinny one wzbudzić co najmniej dyskusję, o ile nie wstrząs na scenie politycznej. Każdy z tych raportów dotyka bowiem nie tylko setek tysięcy Polaków mówiąc o ich krzywdzie, biedzie i beznadziei, ale równocześnie kładzie na stół konkretne dane dotyczące efektywności rządowych programów. Dane statystyczne można i należy rozpatrywać bez żadnych założeń wstępnych, bez ideologicznych okularów i krzywych, politycznych zwierciadeł.

Pierwszy, jaki mi się rzucił w oczy raport, dotyczył zjawiska niealimentacji, uchylania się od płacenia alimentów. Jak wiadomo rząd walczy z tym zjawiskiem z uporem i narzędziami godnymi lepszej sprawy, ale to już moja opinia – fakty natomiast są, jakie są. Łącznie według Krajowego Rejestru Długów w Polsce dzisiaj 300 tysięcy rodziców ma zadłużenie alimentacyjne. Łącznie armia głównie – w 96 procentach – mężczyzn ze średnich i dużych miast jest zadłużona na 13 miliardów złotych.

To historyczny rekord. Większość – 60 procent – nie płaci także innych zobowiązań, co świadczyć może o tym, że po prostu nie mają z czego płacić, a nie że uchylają się na złość czy w ramach protestu przeciwko Bóg wie czemu. Te dane robią wrażenie, ale jest między nimi jedna informacja, na którą niewielu analityków zwróciło uwagę. W ciągu roku – przy obostrzeniach epidemicznych i regularnych lockdownach – liczba alimenciarzy spadła o blisko trzy tysiące osób. O jeden procent. Niby niewiele, ale jednak…

Drugi raport przygotował Główny Urząd Statystyczny. Według GUS w ubiegłym roku odnotowano wzrost odsetka osób skrajnie ubogich o jeden punkt procentowy. Łącznie ponad pięć procent Polaków uznaje się za „skrajnie ubogich”. W świecie odczłowieczonych liczb ubóstwo ma trzy stopnie. Poniżej ustawowej granicy ubóstwa, która uprawnia do ubiegania się o przyznanie świadczenia pieniężnego z pomocy społecznej, żyło w ubiegłym roku dziewięć procent Polaków. Tyle samo co rok wcześniej. Stopa ubóstwa relatywnego spadła w ubiegłym roku z 13 procent w 2019 do 11,8 proc. A ten jeden procent przesunął się do zbioru Polaków żyjących w ubóstwie skrajnym.

Co to konkretnie znaczy? Co dwudziesty Polak żyje w gospodarstwie domowym, w którym poziom wydatków (włączając artykuły otrzymywane bezpłatnie) jest niższy niż minimum egzystencji, niż „poziom zaspokojenia potrzeb, poniżej którego następuje biologiczne zagrożenie życie oraz rozwoju psychofizycznego człowieka”.

To dosłowny cytat z definicji GUS. W konkretnych pieniądzach, ubóstwo skrajne to 640 złotych miesięcznie, a relatywne – 799 zł dla jednoosobowego gospodarstwa i odpowiednio 1.727 oraz 2.157 dla gospodarstwa 4-osobowego. Główny Urząd Statystyczny obok podawania suchych danych liczbowych próbuje zasugerować również ich wytłumaczenie. „Pogorszenie się sytuacji materialnych części gospodarstw domowych i wzrost ubóstwa skrajnego w Polsce wiąże się z wprowadzeniem od marca 2020 r. zamrożenia części gospodarki i ograniczeń w kontaktach społecznych, w odpowiedzi na pojawienie się w Polsce koronawirusa i rozwój pandemii Covid-19” – pisze GUS takim tonem, jakby te twierdzenia dało się logicznie wyprowadzić z samych danych liczbowych. A tak nie jest, o czym świadczyć może choćby spadek liczby tak zwanych alimenciarzy.

Rząd wpakował miliardy w gospodarkę, w firmy malutkie i olbrzymie, ale ogromne pieniądze od kilku lat płyną także bezpośrednio do Polaków, do polskich rodzin. Poziom bezrobocia jeszcze nigdy nie był tak długo na tak niskim poziomie, poziom inflacji można uznać biorąc pod uwagę okoliczności geopolityczne za stabilny. Ludziom po prostu żyje się lepiej. Przynajmniej zdecydowanej większości.

Bo wciąż jest szara, czarna, przezroczysta grupa ludzi, których nie widać. Mówimy o setkach tysięcy, o milionach Polaków. Jakaś część tej armii w łachmanach to ludzie, którzy po prostu na jakimś etapie życia podjęli taką decyzję, ale zdecydowana większość to ludzie, którym trzeba podać rękę. Niekoniecznie rybę, raczej wędkę, ale nie wolno ich zostawiać samych, bo przecież mówimy najczęściej o rodzinach z dziećmi. Przez wzgląd na nie, na te niewinne niczemu ofiary błędów czy nieporadności rodziców państwo musi wciąż uważnie patrzeć tam, gdzie telewizyjne kamery niechętnie zaglądają. Prawdziwe życie jest również takie. Brudne, głodne, podarte, zmarznięte, żyjące na zeszyt.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter14