Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Poza koleją: Spoiwo

Część mediów regularnie publikuje materiały dotyczące kościoła katolickiego. Opinia publiczna skoncentrowała się ostatnio na zarzutach obyczajowych stawianych kardynałowi Adamowi Sapiesze, a przede wszystkim – na informacjach, że są „twarde dowody”, iż Jan Paweł II wiedział i okazywał miłosierdzie pedofilom jeszcze jako kardynał – metropolita krakowski. Ale książka Ekke Overbeeka i reportaż Marcina Gutowskiego są częścią większej kampanii, malującej kościół wyłącznie czarną barwą. Media donoszą, że spowiednicy wspierali kobietę żyjącą z księdzem, iż inny ksiądz został ojcem i wówczas porzucił matkę swego syna, z którą wcześniej żył „na kocią łapę”, o pijaństwie i zakłamaniu w seminariach, o interesowności i bezideowości proboszczy itd. 

Publikacje łatwej do wyodrębnienia grupy mediów, wyłącznie krytycznych wobec kościoła, są tak jednostronne, że mogą sprawiać wrażenie zorganizowanej kampanii. Chcę namówić PT Czytelników do rozważenia wraz ze mną ustrojowych uwarunkowań tej kampanii. 

Mój stosunek do kościoła katolickiego uważam za przeciętny, typowy w Polsce i w mojej generacji. Wychowani w tradycji katolickiej, jesteśmy do niej przywiązani, katolikami się czujemy, choć z pełną świadomością niedoskonałości zwłaszcza w zakresie tzw. praktyki. Polskiej naturze obce są silne emocje, z tradycyjną tolerancją podchodzimy więc w większości do wyznawców innych konfesji oraz do osób określających się jako niewierzące (nie piszę wprost o stosunku do osób niewierzących, bowiem byłoby to nieprecyzyjne – są to ludzie, którzy też wierzą, tyle że wierzą w inne źródła bytu, niż wola Najwyższego). 

Z zaskoczeniem my, przeciętni katolicy, przyjmujemy emocjonalne, nie tylko niechętne, ale i nienawistne ataki na naszą religię i kościół. Nie znajdują one odpowiednika w naszym stosunku do osób inaczej myślących czy wierzących. Nie ma tu proporcji.

Pewnie też dlatego książka Ekke Overbeeka i reportaż Marcina Gutowskiego wywołały wyjątkowo silną reakcję, z uchwałą Sejmu z 9 marca 2023 r. w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II na czele. Uchwała jest aktem politycznym, zainspirowanym wspomnianymi dwiema publikacjami, lecz w istocie dotyka szerszego problemu, jakim jest system wartości stanowiący fundament (spoiwo) społeczeństwa i dążenie do jego zmiany. Nie chodzi tylko o dobre imię papieża. 

Uchwała, będąc wyrazem emocji i poglądów większości parlamentarnej, oczywiście nie przesądza o prawdzie. W tym zakresie cenniejsze są wypowiedzi zawodowych historyków (m.in. prof. Jana Żaryna, prof. Pawła Skibińskiego) wskazujących na niedostatki warsztatowe obu dziennikarzy, autorów książki i reportażu. Z tych wypowiedzi zawodowych znawców nie tak odległej, ale tak różnej epoki wynika, że dziennikarze nie potrafili dotrzeć do prawdy, a konkluzje zawarte w książce i filmie nie wynikają z prezentowanego materiału. Wbrew temu, co autorytatywnie twierdzą Gutowski i Overbeek, nie udowodnili oni, iż kardynał krakowski ks. Karol Wojtyła tuszował przypadki pedofilii i krył ich sprawców, pozwalając im uniknąć sprawiedliwości. Nie dowiedli, że nie pochylał się nad losem ofiar i nie próbował dojść prawdy, a lekceważył docierające doń doniesienia o przestępstwach podległych mu duchownych.

Obie publikacje są przede wszystkim anachroniczne. Ze świadectw epoki wynika, że pięćdziesiąt lat temu różnorodne ataki na duchowieństwo parafialne były codziennością i biskupi nie mieli narzędzi ani czasu, by weryfikować prawdziwość lawiny mniej lub bardziej prawdopodobnych, często preparowanych oskarżeń. Kościoły i kurie były oblężonymi twierdzami. Postulat pochylenia się nad każdą potencjalną ofiarą był w tamtych okolicznościach nie do spełnienia. 

Nie wierzę w prawdziwość oskarżeń Gutowskiego i Overbeeka, bo nikt mnie do tych oskarżeń nie przekonał obiektywnymi argumentami. Wierzę natomiast w słuszność tradycyjnych zasad prawa karnego, iż wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego, korzystającego przy tym z domniemania niewinności. Gutowski i Overbeek, jako dziennikarze śledczy niewątpliwie znają te zasady, lecz tu ich nie stosują. Ponieważ oskarżeni nie żyją, nie można poznać ich stanowiska, co jest fundamentem naszej, europejskiej tradycji ujętej w zasadzie: „audiatur et altera pars” („wysłuchaj drugiej strony”). Naturalne i wpisane w polską naturę jest opowiadanie się po stronie tych, którzy nie mogą się bronić, a oskarżeni w tej sprawie nie mogą się bronić, bo nie żyją.

W tej sprawie dodatkowym problemem jest czas; świadectwa tych, którzy są jeszcze z nami mogą budzić naturalne wątpliwości ze względu na upływ lat. Nawet w odniesieniu do wydarzeń sprzed tygodnia czy dwóch relacje świadków mogą się różnić, a tu minęło pół wieku… 

Nie wierzę w oskarżenia również dlatego, że wiem, jak łatwo jest manipulować prawdą. Wiem, jak łatwo jest obrzucić błotem i jeszcze łatwiej znaleźć chętnych do tego, by prawdziwość kalumnii potwierdzili; sądzę, że nikt, kto sam doświadczył takich praktyk, wierzyć na słowo nie powinien. Tu pozwólcie mi pójść śladem świętego Tomasza…

Prawdopodobnie sytuacja zmusi do podjęcia profesjonalnych badań przeszłości. Powstanie wspólna komisja duchownych, historyków i dziennikarzy, która spróbuje zweryfikować rewelacje obu panów. Trzeba się liczyć z tym, że prace tej komisji nie przyniosą konkretnych efektów. Jeśli nie uda się znaleźć potwierdzenia zarzutów sformułowanych przez Gutowskiego i Overbeeka, to tym bardziej nie uda się udowodnić, że kardynał nie popełnił błędów – a to z tej prostej przyczyny, że dowód negatywny (iż czegoś nie było) nie jest możliwy do przeprowadzenia. Ale granat i tak już wpadł do szamba i wybuchł… i wszyscy jesteśmy niestety obryzgani. 

Nie wykluczajmy zadawania pytań, poszukiwań i badań. Obaj kardynałowie – późniejszy papież i książę – byli postaciami historycznymi i w tych okolicznościach, wiele lat po ich śmierci, zasada „o zmarłych dobrze albo wcale” nie ma zastosowania. Tylko prawda jest ciekawa i prawdy wolno i należy dochodzić. Ale zarzuty mediów nie zostały uprawdopodobnione; wiele wskazuje na to, że są gołosłowne i przedwczesne. I nie zachowano proporcji…

Podam przykład. Wiemy, jak podejmowane są decyzje w każdej administracji. Jak skomplikowane są procedury, tryb rozstrzygania, obieg informacji. To nie jest tak, że biskup wie o wszystkim, co dzieje się w diecezji, wojewoda – w województwie, a starosta – w powiecie. Dlatego, by rozstrzygać o odpowiedzialności, bada się wszystkie elementy. Istnieją zasady ustalania prawdy. Mówią o nich historycy i sędziowie. Ustalenie prawdy wymaga konfrontacji różnych źródeł, ciągłego negowania i weryfikowania rozumowania. Ktoś, kto zmierza do prawdy, winien co chwilę zadawać sobie pytanie – a co, jeśli się mylę? Jak przekonam siebie i innych, że tak, jak myślę, rzeczywiście było?

Z całym szacunkiem i dla panów redaktorów, i dla anonimowych ofiar (?), ukrywających swoje twarze i nazwiska w filmie Gutowskiego; dlaczego mamy wierzyć im, a nie wierzyć w czystość działań mężów stanu, patriotów, na których skierowane były wszystkie oczy przez dziesiątki lat? I tylko kilka wątpliwych doniesień złamanych duchownych, których nawet SB nie traktowała poważnie?

W poszukiwaniu prawdy wolno i należy kwestionować każde oświadczenie. Mamy prawo zapytać, jak można było czekać pół wieku z ujawnieniem swojej krzywdy, czekać na pojawienie się dziennikarzy śledczych i dopiero wówczas się otworzyć? W żadnym sądzie nagle pojawiający się świadek nie budzi bezwzględnego zaufania. 

Wydaje się, że dziś sytuacja jest jasna; Gutowski i Overbeek sformułowali poważne oskarżenia i zdaniem wielu specjalistów – nieporadnie, nieskutecznie próbowali ich dowieść. Skąd się wzięły te wstydliwe błędy? Obawiam się, że gdyby wyłącznie dążyli do prawdy, do udowodnienia oskarżeń, reportaż i książka nie ukazałaby się obecnie, w tak niedoskonałych postaciach, a może i nigdy nie ujrzałyby światła dziennego… Ale też rozumiem ten mechanizm, iż dziennikarz przywiązuje się do swojej wizji i od pewnego momentu może już nie dostrzegać faktów, które ją falsyfikują. 

Overbeek opowiada się za zmianami patrona szkół, noszących dziś imię Jana Pawła II, za zmianą generalnej oceny jego postaci, postawy, pontyfikatu. Ma więc poczucie misji, sprawczości. Czy uważa się za przedstawiciela nowoczesnej, zachodniej Europy, który pojawił się tu, na krańcu cywilizowanego świata, by zmienić jego oblicze? Nie wiem, może. Pomijam już kwestię tego, czy taka, postulowana, radykalna reakcja w postaci odebrania patronatów byłaby racjonalna nawet wówczas, gdyby zarzuty się potwierdziły. Ostatecznie wiemy dziś sporo o błędach i uchybieniach pierwszego marszałka Polski i jego pomniki stoją niezagrożone…

Przyjęcie, że autorzy publikacji skierowanych przeciwko kościołowi katolickiemu w Polsce mają poczucie misji i chcą dokonać cywilizacyjnej zmiany, nie jest zarzutem nagannego zachowania kierowanym pod ich adresem. Każdy ma prawo do swoich poglądów, nawet jeśli są inne, niż moje. Co najwyżej ich działanie mogę uznać za błąd – jeśli nie prowadzi do ustalenia prawdy – i zarzucić im posługiwanie się środkami warsztatowo i moralnie wątpliwymi – także w świetle zasad przez nich uznawanych. 

Przyjmijmy, że ta akcja jest motywowana poczuciem misji. Może prowadzący ją ludzie są przekonani, że chrześcijański system wartości jest gorsetem krępującym społeczeństwo i należy go skruszyć. Może wierzą, że walka z kościołem jest walką narodowo-wyzwoleńczą. Walką, która uzasadnia także sięganie po środki podstępne. Cóż, nawet Jan Zagłoba stosował podstępy… Ale co mogą zaproponować w zamian chrześcijańskiego systemu wartości? 

Można oczywiście traktować dziesięć przykazań jako owoc mitu o kamiennych tablicach zniesionych przez Mojżesza z góry Synaj. Warto jednak dostrzec ich znaczenie jako racjonalnych zasad organizacji społeczeństwa, uwzględniających ludzką naturę. Laicyzujące się społeczeństwo opiera się wciąż na tych zasadach, które kształtowały się przez pokolenia. Wiemy, bo widzieliśmy za wschodnią granicą, do czego prowadziła próba diametralnej przebudowy systemu wartości, dokonywana pod szczytnymi, szlachetnymi hasłami dobra człowieka. My tu, w Polsce, może nie odczuliśmy w PRL aż tak silnie skutków rewolucji socjalistycznej. W naszym „najweselszym baraku” wielu pomysłów nie wprowadzono, wiele też się zwyczajnie nie przyjęło; także dzięki istnieniu silnie działających reguł i poglądów ukształtowanych przez katolicyzm, które rozumieli i podzielali w znacznej części także ci, którzy sprawowali wówczas władzę. Ale np. w Rosji w czasie rewolucji październikowej życie ludzkie straciło całkowicie wartość i zlekceważono naturalne potrzeby człowieka. Okazało się, że ta rewolucyjna zmiana nie dała wolności, a odbierała człowieczeństwo. Szczęśliwie Rosjanie zawrócili z tej drogi i zaczęli odbudowywać cerkwie.

Intencje reformatorów nie są dla mnie czytelne. Bo też co może się nie podobać w dziesięciu przykazaniach? Nie zabijaj? Nie kradnij? Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu? Będziemy się czuć bezpiecznie, gdy te zasady przestaną obowiązywać? Najgorsze, co mogłoby spotkać pionierów „nowego, wspaniałego świata”, to spełnienie ich marzeń i rezygnacja z podstaw naszej, chrześcijańskiej cywilizacji, w tym odstąpienie od tolerancji dla mniejszości, szanowania ich praw i wolności.

Trudno też przecenić rolę kościoła w odniesieniu do polskiej tożsamości narodowej. W niektórych miejscach na Wschodzie nadal trwa stereotyp: Polak – katolik. Nie oznacza to odrzucenia rodaków innego wyznania. Oznacza tylko, że ludzie w znacznej części się identyfikowali poprzez wyznanie. Jeśli zerwiemy tę tradycję, coś z naszej polskości utracimy. Wszyscy, także ateiści. 

Nie oceniam intencji tych, którzy biorą udział w działaniach medialnych skierowanych przeciwko chrześcijańskiej tradycji w Polsce. Nie jestem stróżem ich sumień. Wiem tylko, że w swoim zacietrzewieniu obiektywnie szkodzą nam wszystkim, także sobie, bo niszczą istotną część łączącego nas spoiwa, uderzając w zasady, organizujące życie społeczne.

Piotr Świątecki

piotr.swiątecki@wolnadroga.pl

Kategoria:
spoiwo07