Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-historia

Grudzień 1981 oczami zwykłego żołnierza

 

Od tamtego grudnia minęło blisko czterdzieści lat. Wyrosły kolejne pokolenia, dla których ów czas jest równie odległy, jak dla mnie II Wojna Światowa. Czas zabliźnił rany, jednak nie wszystkie.

Nie sposób zapomnieć tych, którzy oddali życie. Nie da się podzielić prostym ruchem społeczeństwa na dwie grupy – my i oni. Byli też tacy, którzy choć stali po drugiej stronie, to jednak sercem i myślami byli z tym szarym tłumem, któremu znowu odebrano nadzieję.

W tamtym czasie w Ludowym Wojsku Polskim prócz kadry byli także zwykli żołnierze, z obowiązkowego poboru. Liczyli każdy dzień, dzielący ich od powrotu do normalnego życia, powtarzając że przyszli odsłużyć, a nie zasłużyć. Dlatego dziś to miejsce, zwykle zarezerwowane dla ważnych postaci chcę poświęcić zwykłemu, bezimiennemu żołnierzowi.

Jeden z nich w niewielkim notesiku zapisywał swoje myśli. Po latach zgodził się je udostępnić.

27 XI 81 – Na szczęście czas umyka coraz szybciej. Z 720 dni zostało już tylko 133. To już z górki. Jednak coraz rzadziej mam czas by zapisać swoje myśli. Kadra dba byśmy się nie nudzili. Bieg na trzy kilometry z bronią. Biegłem sam, sierżant jechał za mną na rowerze. Potem obiad, trudno cokolwiek przełknąć po takim wysiłku. Później służba – w lesie niedaleko lotniska, na samochodowej radiostacji. Zmieniamy się co 24 godziny, rejestrujemy na magnetofonach rozmowy nawigatorów z lotnikami. Dostałem telegram, kuzyn się żeni, mam być świadkiem. Może po czterech miesiącach wreszcie uda mi się wyjechać do domu. Kolega z salistwierdził, że nie będzie czekał na humor szefa i sam ruszy na lewiznę do dziewczyny. Daleko nie ma, tylko 120 km. Nie to, co ja.

4 XII 81 – Jednak nie pojadę. Nie dość, że szef kompanii pokazał kto tu rządzi, to jeszcze zwinął mi moje małe radyjko, prezent od Mamy, dzięki któremu mogłem siedząc na radiostacji słuchać Trójki, gdy nie było lotów. Teraz siedzę w ciszy, radio leży w kasie pancernej, brzęczy jedynie podrutowany farelek, który daje troszkę ciepła. Dobrze, że radiostacja wyłączona, bo agregat dusi się, gdy ma zasilać ją i grzejnik. Przeraźliwa pustka, straszliwa samotność. To nie jest moje miejsce. Wieczorem przyszedł pogadać kapitan T. To jest jedyny normalny facet, z którym mam jakiś wspólny język. Nie wiem jakim cudem tu trafił. Mówił, że też ma dość. Czeka na odpowiedź, bo napisał raport o przeniesienie w stan spoczynku z uwagi na zdrowie. Tak naprawdę ma dość tej atmosfery. Ma już swoje lata, chociaż stary nie jest.

13 XII 81 – Wszystko stanęło na głowie. O 2.50 ogłoszono alarm, z soboty na niedzielę. Nigdy tak nie było, alarmy były nieczęsto, przeważnie w tygodniu i zwykle coś na ten temat było słychać kilka dni wcześniej. Ponoć miał być o północy, ale oficer dyżurny jednostki nie uwierzył. Dzwonił o potwierdzenie do W-wy. Przy stoliku świeci się czerwona lampka, oznaczająca wojnę. Dotąd nigdy się nie paliła. Pobieramy broń, pakujemy łóżka. Około 4 wrócili gońcy z kadrą. Mówią, że w mieście niedobrze. Na ulicach pełno milicji i wojska. Wyjechały skoty i czołgi. Po salach chodzi oficer polityczny i sonduje nastroje. Jeden spod okna wyrwał się z odpowiedzią: „Może i dobrze. Ciągle strajki i strajki. Do domu nie puszczali.” Na korytarzu z radia słychać głos Jaruzelskiego. Jak długo to będzie trwało? Czy jeszcze będzie normalnie? Cztery i pół miesiąca nie byłem w domu. O czym myślą moi najbliżsi? Pewnie się boją. Tak samo jak my…

17 XII 81 – Na szczęście charakter służby nie zmienił się, dalej siedzimy w lesie na radiostacjach. Różnica taka, że chodzimy z bronią. Kiedyś do PM-abrałem tylko jeden pusty magazynek, teraz chodzę z pełnym i jeszcze trzy dodatkowe w ładownicy przy pasku. Razem 140 pestek, trochę to waży. Jak wchodzimy na radiostację to zabieram broń chłopakom i zamykam w szafce na klucz. Tak bezpieczniej. Dziś wpadł do nas chorąży C., taki bażant z SOR. Powiedział, że w kraju polała się krew. Zabili kilku protestujących górników w Katowicach, jest wielu rannych. Zapadła cisza. Co dalej? Kurcze, a ja mam w kieszeni ulotki „Solidarności”. Jak byłem w mieście trzy tygodnie temu, to dał mi je jakiś student. Pomyślałem, że przeczytampóźniej… i zapomniałem. A dwa dni temu przesłuchiwał mnie wrzeszczący oficerek w sztabie i świecił lampą w oczy, bo ktoś podkablował, że słuchamy Wolnej Europy. Dobrze, że mnie nie przeszukał.

24 XII 81 – Wigilia. Dotarło kilka listów i kartek świątecznych. Koperty rozcięte. W jednej był opłatek. Listy mają dużą podłużną pieczęć OCENZUROWANO. Siedzę przy radiostacji, tuż obok mała kolorowa choinka ze światełkami. Kładę kartki pod drzewkiem, tak jak w domu. Tak bardzo chciałbym być z najbliższymi oraz przytulić i spojrzeć w oczy Hani. Tam może śpiewają kolędy, u nas cisza. Tylko za ścianą samochodu dudni agregat. Zimno, dobrze, że grzejniki działają.

01 I 82 – Nowy Rok. Kiedyś czekałem na niego z utęsknieniem, bo to rok powrotu do cywila. Powinienem się cieszyć, zostało tylko 99 dni. Ale czy rzeczywiście? Mój kumpel ze szkoły poszedł do wojska pół roku wcześniej. Miał wyjść na jesieni, ale jeszcze ich trzymają. A co będzie z nami? Wczoraj dowiedziałem się, że kapitan T. zastrzelił się we własnym mieszkaniu…

Krzysztof Wieczorek

SONY DSC