Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-literatura

Prosto z półki

Ioana Părvulescu

„Niewinni”

Wydawnictwo EMG 2019

Po modzie na autorów węgierskich nastał czas na literaturę rumuńską, którą od pewnego czasu trochę nieśmiało publikowali niektórzy wydawcy, a teraz mamy w księgarniach coraz większy jej wybór. Obok znanych nazwisk męskich – Georgija Gospodinowa, Luciana Dana Teodorovici, czy Varujana Vosganiana – pojawiło się także sporo kobiet. Wśród nich znakomita po prostu Ioana Părvulescu i jej najnowsza, świeżo wydana książka „Niewinni” o niezwykłym domu w rumuńskim Braszowie, pod któregom dachem mieszka kochająca się wielopokoleniowa rodzina, a historie familijne poznajemy z relacji najmłodszej latorośli, Any, która, jako dorosła, wraca do czasu dzieciństwa. To książka sentymentalna, ciepła, pełna humoru i angażująca czytelnika od pierwszego rozdziału. Ale nie naiwna, albo pozornie lekka i przyjemna. Bo w tle wszystkich niemal wydarzeń – dziecięcych zabaw, rodzinnych uroczystości, sąsiedzkich kontaktów – jest niełatwa i mocno pogmatwana historia Rumunii po II wojnie światowej i komunistyczne jarzmo, jest też polityka, która wdziera się w życie ludzkie i nikogo nie oszczędza. – Człowiek nie wygra z historią – podkreślała podczas jednego z autorskich spotkań rumuńska pisarka i dodała, że w książce niewinne są nie tylko dzieci, ale też ludzie, którzy stawiają czoło historii. Nawet jeśli wiedzieli, że są skazani na niepowodzenie. Dzięki powieści Ioany Părvulescu wracamy do czasów dzieciństwa, kiedy wyruszało się na podbój świata, nawet jeśli kończył się na piwnicy albo strychu, uczyło tego, że słowa mają wielką moc sprawczą i poznawało ludzi, którzy uczyli świata doświadczać.

 

Ulrich A. Boschwitz

„Podróżny”

Wydawnictwo Znak 2019

Na okładce „Podróżnego” czytamy, że to powieść odkryta po 80 latach. Jest w tym może odrobina przesady, bo książka Boschwitza doczekała się do 1945 roku już dwóch wydań – amerykańskiego i francuskiego. Ale dopiero teraz, po odpowiedniej redakcji, poznali ją krajanie autora, który opuścił Niemcy w 1935 roku, tuż po uchwaleniu norymberskich ustaw rasowych, w których zapisano, w jaki sposób należy od tej pory traktować Żydów w II Rzeszy (można było zabrać im obywatelstwo, majątek, zakazać tzw. mieszanych małżeństw). Nie doczekał w ojczyźnie ani nocy kryształowej, ani początku wojny, ani zaplanowanej i drobiazgowo przeprowadzonej zagłady, choć jego śmierć, jak na ironię losu, była wynikiem wojennych działań niemieckich. Jeszcze w 1936 roku dziewiętnastoletni Boschwitz pisze pierwszą powieść (ukaże się w Szwecji, gdzie akurat przebywał z rodziną), a dwa lata później drugą, czyli „Podróżnego”. Na okładce wydawca, krakowski Znak, dodał jeszcze nietypową uwagę: „List w butelce z nazistowskich Niemiec”, bo Boschwitz przewidział w książce i musiał doświadczyć całą skalę szykan, jakie po dojściu Hitlera do władzy spadły na ludność żydowską w Niemczech. Bohaterem powieści uczynił berlińskiego nieźle prosperującego kupca Otto Silbermanna, który pewnego wieczoru jest zmuszony uciec z własnego mieszkania. Nie może ani zameldować się w hotelu, ani wynająć pokoju prywatnego. Może jedynie wsiąść do pociągu i jeździć od jednego miasta do drugiego, bo tylko będąc w ruchu ma pewność, że nie zostanie aresztowany. Powieść wstrząsająca, w niepokojącym klimacie, jak z książek Kafki. Lektura obowiązkowa!

 

Christine Lavant

„Zapiski z domu wariatów”

Wydawnictwo Ossolineum 2019

Wrocławskie Ossolineum, po latach bezkrólewia i ważących się losów, odrodziło się w imponującym stylu i dziś ma propozycje nie tylko dla wielbicieli klasyki w doskonałym opracowaniu (legendarna seria Biblioteka Narodowa), ale też współczesnej literatury światowej, zawsze w starannej redakcji i znakomitym przekładzie (seria „Z kraju i ze świata”). Tak jest w przypadku „Zapisków z domu wariatów” Christine Lavant (w tłumaczeniu Małgorzaty Łukasiewicz), słabo albo w ogóle w Polsce nieznanej poetki (laureatki słynnej Nagrody im. Georga Trakla) i prozaiczki austriackiej. Jej twórczość śledził i podziwiał Thomas Bernhard, pomógł też niejednokrotnie promować autorkę. Wspólnym mianownikiem między postaciami Lavant i Bernharda mógłby być stan zdrowia, bo na życiu obydwojga silne piętno odcisnęły długo leczone schorzenia. U Lavant (która przyjęła taki pseudonim, nazywała się natomiast Christine Thonhauser, a po mężu Habernig), to szkrofuły, zapalenie płuc, infekcja ucha, która doprowadziła do uszkodzenia słuchu, depresja, także po śmierci męża na skutek udaru. „Zapiski z domu wariatów”, to wspomnienia z pobytu w szpitalu psychiatrycznym, do którego została skierowana w 1935 roku jako dwudziestoletnia kobieta po próbie samobójczej. Literacki zapis kilku tygodni na oddziale czyta się zarówno jako poruszające świadectwo, ale też niezwykle wyrafinowaną prozę.

MAT