Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „Over And Out” – Collage (2022)

Jak twierdzą znawcy – stare dobre wino, to wino dojrzałe, zrównoważone i piękne, o wykształconym bukiecie i smaku. W piwnicznym cieniu zyskują tylko te gatunki, które już na wstępie, jeszcze nie w pełni ukształtowane nosiły znamiona wielkości. Przenosząc te spostrzeżenia na grunt muzyki możemy jedynie rozważać czego zabrakło, by muzyka grupy Collage zajaśniała pełnym blaskiem na dłużej, nie tylko w naszym kraju. Często właśnie brak szczęścia (nie tylko u nas) sprawiał, że zespoły z niezłym potencjałem grzęzły w historii.

W 1990 r. początkowo na kasecie, a rok później na czarnym i srebrnym krążku ukazał się debiutancki album formacji Collage, zatytułowany „Baśnie”. Mimo sprzyjających wiatrów, czyli ponownego wydania najpierw przez włoską firmę Subteranea Records i Vinyl Magic oraz dwukrotnego wznowienia kilka lat później przez Metal Mind, album nie zajął należnego mu miejsca, choć dziś sądząc z cen aukcyjnych zyskał ów wspomniany wcześniej wykształcony bukiet i smak. 

Collage powstał w 1984 roku. W polskiej rzeczywistości nie był to łatwy okres, nic więc dziwnego że przez kilka początkowych lat grupa zarejestrowała jedynie kilka utworów demo. W tym czasie dojrzewał także skład. Za mikrofonem stawał m.in. Jarosław Wajk, Zbigniew Bieniak i Jarosław Majka. Ostatecznie miejsce to zajął Tomasz Różycki. Na pierwszej płycie towarzyszył mu Mirosław Gil (g), Wojciech Szadkowski (dr), Przemysław Zawadzki (bg) oraz gościnnie Jacek Korzeniowski (k). Płytę wypełniła muzyka nawiązująca do wczesnego Genesis i Marillion, a odwołując się do rodzimego podwórka dostrzec można w niej echa wczesnych płyt Exodus. Mimo to trudno uznać ją za wtórną, stąd też śmiało można stwierdzić, że Collage to prekursorzy progresywnego rocka w Polsce. 

Trudno z perspektywy czasu ocenić ich muzykę w pełni obiektywnie. Tu znów odwołam się do moich wcześniejszych porównań – ważny jest okres, kiedy ta muzyka powstawała, inspiracje, produkcja, a także… ludzie w kręgu których jej słuchamy. To wszystko ma wpływ na dzisiejszy odbiór. Gdy o tym zapomnimy łatwo stwierdzić, że brzmi to niemodnie i dziś nikt już tak nie gra. To nieistotne. Nigdy nie lubiłem słowa „moda” w odniesieniu do muzyki. Ona musi rezonować, poruszać i wywoływać uczucia, bez względu na to, kiedy powstała. Wszystko to sprawia, że wracam do płyt Collage i nie zastanawiam się dlaczego. Po prostu, nadal mnie poruszają. 

W 1994 r. grupa przedstawiła swój kolejny premierowy materiał, nagrany dla holenderskiej wytwórni SI Music. Album ukazał się pod tytułem „Moonshine”. W Polsce rok później wydał go Metal Mind Records. Dzięki znajomości zespołu z Tomaszem Beksińskim, dziennikarzem radiowej Trójki, na okładkę wydawnictwa trafił jeden z obrazów jego ojca – Zbigniewa Beksińskiego. Dziś krytycy zgodnym chórem twierdzą, że to najlepsza płyta w dorobku Collage. Silną stroną jest jej melodyjność, co w zestawieniu ze wyrazistym głosem Roberta Amiriana tworzyło naprawdę niezwykły klimat. 

Na polskim rynku album okazał się objawieniem, czymś zupełnie unikalnym w powodzi dominującej postpunkowej stylistyki. To kolejna ponadczasowa płyta, do której w całej rozciągłości odnieść można moje wcześniejsze rozważania o zaletach dobrego starego wina.

Cóż mogę dodać jeszcze do historii Collage. Chyba należy wspomnieć, że grupa towarzyszyła dwukrotnie Fishowi podczas jego polskich koncertów w latach 1994-1995, a w 1995 r. ukazała się ostatnia płyta tej warszawskiej formacji, zatytułowana „Safe”.

2 grudnia 2022 roku to data, która zelektryzowała wszystkich fanów polskiego rocka progresywnego. Po wielu latach milczenia Collage wydał premierowy materiał, bodaj jeden z najbardziej wyczekiwanych albumów nie tylko w historii polskiej muzyki progresywnej.

Przy mikrofonie stanął Bartosz Kossowicz, wokalista od lat milczącej grupy Quidam. Skład uzupełnił gitarzysta Michał Kirmuć, basista Piotr „Mintay” Witkowski, klawiszowiec Krzysztof Palczewski oraz lider, główny kompozytor, tekściarz i perkusista Wojtek Szadkowski. Nowy materiał zawiera wszystkie oczekiwane cechy starego stylu, czyli symfoniczne brzmienie klawiszy, melodyjną gitarę, precyzyjny bas i charakterystyczną, urozmaiconą brzmieniowo perkusję. Nowy wokalista doskonale wpisał się w ten styl, ujawniając swoje nieznane dotąd możliwości interpretacyjne. 

Płyta to swoisty koncept album, opowiadający historię człowieka balansującego na granicy życia i śmierci. Utwory łączą się płynnie, co sprawia wrażenie spójnej całości. Muzykę uatrakcyjnia Steve Rothery, z zespołu Marillion, który gościnnie pojawia się na płycie. Czy mam jeszcze dodać, że na okładkę albumu ponownie trafił obraz Zbigniewa Beksińskiego, tym razem noszący tytuł „AG76”.

Dla mnie to płyta wyjątkowa, pod każdym względem. Czy przyszło nam czekać na nią zbyt długo? Być może, malkontentów nie przekonam, ale w moim odczuciu jej muzyka to rekompensuje. Warto wsłuchać się w nią wielokrotnie, uruchomić wyobraźnię. Wówczas odkrywa swe subtelności i kolejne warstwy. To powrót Collage w wielkim stylu! I kwestia lat nie ma tu nic do rzeczy. 

Krzysztof Wieczorek

Kategoria:
muza26