Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: Małgorzata Walewska oraz Ania Rusowicz i Goście

W zasadzie Boże Narodzenie za nami (choć niekoniecznie – chrześcijanie obrządku wschodniego właśnie je świętują). Przypuszczam, że jeszcze w każdym domu stoi choinka, a i z gwiazdkowym nastrojem trudno się rozstawać, tak więc temat kolędowy będzie jeszcze na miejscu. Jak zwykle w tym czasie pojawia się sporo muzycznych wydawnictw nawiązujących do świąt. Wybór jest niełatwy, wobec czego dziś aż dwie propozycje. 

Pierwsza z nich to „Christmas Time” (2011) – album Małgorzaty Walewskiej, pierwszej damy polskiej sceny operowej i solistki oświatowej sławie. Zawiera wprawdzie jak wynika z tytułu tradycyjne polskie kolędy, jednak wykonane i zaaranżowane w nieoczywisty sposób. Artystka obdarzona przejmującym mezzosopranem dramatycznym tchnęła w nie świeżość i lekkość, zachowując przy tym nastrój zadumy, tak charakterystyczny dla rozmyślań pod świątecznym drzewkiem. To także kolejna płyta wokalistki nagrana przy współpracy z przedwcześnie zmarłym Sebastianem Olko, cenionym kompozytorem, aranżerem i producentem muzycznym, który współpracował m.in. z Natalią Kukulską, Kayah, Tomaszem Stańko, Sławomirem Kulpowiczem i Tomaszem Lipińskim. 

Praca nad albumem trwała pięć lat, od roku 2005 do 2010. Gdy ukończono dziesięć kompozycji, podjęto decyzję o ich wydaniu. I ponownie – dzięki Sebastianowi Olko ostateczne brzmienie płyty przyniosło oryginalny mariaż klasyki i elektroniki. Niezwykły głos mezzosopranistki zadziwiająco współgra tu z klimatem brzmień wyczarowanych przez samplery i syntezatory Sebastiana, który dodatkowo pojawia się także na płycie z gitarą. 

Nie ma tu miejsca na płytkie eksperymenty i zabawy z dźwiękiem. Całość, mimo nowoczesnego, elektronicznego posmaku została zaaranżowana z poszanowaniem tradycji, tworząc oryginalny i zapadający w pamięć przekaz. Głos Małgorzaty Walewskiej brzmi doskonale, a jej interpretacja wydaje się absolutnie skończona, bez względu czy artystka śpiewa „Jezus malusieńki”, „Cichą noc”, „Bóg się rodzi” czy „Oj, maluśki, maluśki”. W każdej jest autentyczna i każde wykonanie zapada w pamięć.

Druga pozycja, której w minionym roku chętnie słuchałem przy choince, to wydany pięć lat temu album „RetroNarodzenie” (2016) Ani Rusowicz i zaproszonych przez nią gości. Tytuł płyty nie dziwi – wszak sympatia wokalistki do starszych brzmień jest powszechnie znana. Nie bez powodu nazywana jest najbarwniejszym dzieckiem-kwiatem ostatnich lat. Wielu rodzimych odbiorców piosenek zakwalifikowało ją do szufladki z napisem retro i big bit, choć artystka udowodniła, że równie dobrze czuje się w stylistyce spod znaku Led Zeppelin czy Jefferson Airplane. 

Album gwiazdkowy, nawiązując do konwencji retro przynosi muzykę na wskroś oryginalną, choć czerpiącą garściami z dobrze znanych brzmień, rytmów i instrumentacji. Ania Rusowicz potrafiła nadać płycie własną osobowość, co wcale nie jest łatwe, zważywszy choćby na listę zaproszonych gości. 

Na album trafiło dwanaście kompozycji i tylu też pojawiło się zaproszonych gości. Lista jest imponująca: Iza Kowalewska (Muzykoterapia), Staszek Karpiel-Bułecka, Adam Nowak (Raz, Dwa, Trzy), Ania Brachaczek (Pogodno), Czesław Mozil, Andrzej i Jacek Zielińscy, Renata Przemyk, Artur Andrus, Południce, Natalia Niemen, Martyna Jakubowicz oraz Marek Piekarczyk (TSA). W efekcie mamy tu do czynienia z prawdziwie świątecznym rock’n’rollem, brawurowo łączącym kolędy i popkulturę. Ta rozpiętość stylistyczna sprawia, że płyty słucha się z rosnącym zainteresowaniem, zaś udział tylu gwiazd umiejętnie buduje nastrój całości, nie rozbijając jej stylistycznie. Ciekawe teksty, zapadające w pamięć melodie oraz udział gości sprawia, że do albumu chce się wracać. 

Wprawdzie dziś nagrywanie płyty świątecznej w Polsce może wydawać się przedsięwzięciem dość ryzykownym – to jednak Ani Rusowicz udało się to znakomicie, zaś całość przesiąknięta jest autentyczną radością wspólnego muzykowania. To dwanaście świetnych, chwytliwych, premierowych piosenek bożonarodzeniowych z bigbitowym charakterem. Czasem czerpią z klimatów góralskich i nie są przy tym pozbawione elementów satyry i dobrego humoru, ale mówią też o uniwersalnych prawdach, każąc zastanowić się nad świętami, rodziną i przemijającym czasem. To dobra refleksja, w sam raz pod bożonarodzeniowe drzewko.

Krzysztof Wieczorek

Kategoria:
muza01