Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „Back to Black” – Amy Winehouse (2006)

Listopad sprzyja refleksjom o tych, co odeszli. Nie tak dawno przypomniał mi się niezwykły i w dość wątpliwy sposób elitarny tzw. Klub 27, bowiem by trafić w jego szeregi należy wyznawać dewizę: żyj szybko, kochaj mocno i umieraj młodo – a dokładnie w wieku dwudziestu siedmiu lat. Klub dorobił się kilkudziesięciu członków.

Bodaj najważniejszym jest Jimi Hendrix, który zmarł 18 września 1970 w Londynie, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Kilkanaście dni później w ślad za nim odeszła Janis Joplin, prawdziwa ikona przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dziewięć miesięcy później tą samą drogą podążył Jim Morrison, lider The Doors. Był nie tylko szamanem rocka, lecz także twórcą zaliczanym do grona poetów wyklętych. Dziś jego postać wymieniana jest obok luminarzy poezji i literatury. Należałoby wspomnieć jeszcze aktora Jamesa Deana i Kurta Cobaina, lidera Nirvany.

W 2011 roku dołączyła do tego grona także Amy Winehouse. Znak czasów, wypadek, niełatwe dzieciństwo, czy świadomie autodestrukcyjny tryb życia, gdy sława przyszła zbyt szybko, a młoda psychika nie potrafiła sobie z nią poradzić? Jednak z drugiej strony, to właśnie autentyczne cierpienie bywa katalizatorem prawdziwej sztuki. Wtedy bije z niej szczerość, a to nierzadko decyduje o jej wartości.

Kariera Amy Winehouse trwała krótko. Nie chcę pisać o ekscesach, ani o skandalach. Nie będę analizował piekła, przez które przeszła pod koniec życia, ani nie będę dociekał kto był tego przyczyną. Nie chcę pamiętać relacji z ostatnich występów, nieobecnego wzroku, chwiejnego kroku i czegoś, co trudno nazwać śpiewem.

Krótko po niesławnym koncercie w Belgradzie miała przyjechać do mego rodzinnego miasta i wystąpić w ramach ARTPOP Festival. Trasę jednak odwołano, a potem dowiedzieliśmy się o tragicznej śmierci artystki.

Po Amy Winehouse pozostały płyty i dziś ta spuścizna jest najważniejsza, ma wartość nieprzemijającą. Dzięki nim na zawsze pozostanie w pamięci swych fanów. Oczywiście po jej śmierci ukazało się wiele kompilacyjnych wydawnictw i nagrań wcześniej nie publikowanych. Nie wszystkie zawierają wartościowy materiał, choć bywają pozycje godne uwagi.

Amy Winehouse swój pierwszy zespół założyła mając zaledwie dziesięć lat. Trudno oczywiście traktować jej ówczesne popisy poważnie, choć niewątpliwie są dowodem drzemiącego w niej potencjału. Mając lat czternaście zaprzyjaźniła się z gitarą swojego brata Alexa, a rok później zaczęła pisać własne utwory. Próbowała też sił w branży dziennikarskiej, pisując artykuły dla „World Entertainment News Network”. W wolnych chwilach podśpiewywała z lokalną grupą Bolsha Band. Ówczesnym wzorem wokalistyki była dla niej Sarah Vaughan i Dinah Washington.

Tyler James, jej szkolna koleżanka i bliska przyjaciółka zadbała by taśma demo nagrana przez Amy trafiła w odpowiednie ręce. Zainteresował się nią przedstawiciel wytwórni, szukający wokalistów jazzowych. W efekcie młoda wokalistka podpisała kontrakt z Island Records, a już w 2003 roku ukazał się jej debiutancki album, zatytułowany „Frank”. Amy współtworzyła niemal każdą z piosenek, zaś całość utrzymana była w konwencji lekko jazzującej, z elementami popu, soulu i hip-hopu. Krążek przyjęto na rynku przychylnie. Album zyskał dwukrotną nominację do Brit Awards oraz Mercury Music Prize, a jego nakład wystarczył do wyróżnienia platynową płytą.

Trzy lata później jej kariera nabrała rozpędu wraz z ukazaniem się kolejnego albumu „Back To Black” (2006), na którym zamieściła takie hity jak „Rehab”, tytułowy „Back To Black” oraz „Tears Dry On Their Own”. To był album w stylu soul i funk, nieco podobny do wcześniejszego, jednak zagrany z większym żarem. Sama napisała wszystkie piosenki, w oparciu o własne przeżycia i doświadczenia. Płyta mogła podobać się zarówno przeciętnym, jak i bardziej wyrobionym słuchaczom. Zyskał pięć statuetek Grammy i również osiągnął status platyny.

Amy Winehouse znalazła się na szczycie, jednak paradoksalnie ów szczyt okazał się również początkiem jej upadku. Rok później poślubiła Blake’a Fieldera-Civila i przy jego aktywnym współudziale rozpoczęła najbardziej mroczny alkoholowo-narkotyczny etap swego życia, który doprowadził ją do tragicznego końca.

Nie była w stanie docenić i właściwie wykorzystać swej popularności. Odrzuciła propozycję współpracy z ówczesnymi ikonami stylu i mody. Bagatelizowała narastające uzależnienie, nikt nie był w stanie jej pomóc, zresztą jej destrukcyjna natura konsekwentnie tę pomoc odrzucała.

23 lipca 2011 roku znaleziono ją martwą w jej londyńskim domu. Szkoda, że singiel „Rehab” okrzyknięty wielkim hitem nie został odebrany jako desperackie wołanie o pomoc. Po latach widać, że słowa tej piosenki zwiastowały nadchodzącą tragedię. Zdążyła nagrać dwie płyty (trzecia ukazała się po jej śmierci). Szkoda, młodego, zmarnowanego życia. Można jedynie zadać sobie pytanie, czy ten spektakularny sukces byłby możliwy bez owej mrocznej i tragicznej otoczki?

Krzysztof Wieczorek

 

krzysztof.wieczorek@wolnadroga.pl

Kategoria: