Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-historia

Antoni Głowacki – ppłk. pilot, bohater bitwy o Anglię

 

24 sierpnia 1940 roku powietrzna bitwa o Anglię wchodziła w drugą fazę. Brytyjczycy wzmocnili obronę przeciwlotniczą własnych lotnisk, a stanowiska dowodzenia przenieśli poza ich obręb, najczęściej do podziemnych schronów. Usprawniono pracę obsługi naziemnej tak, że po wylądowaniu zatankowanie i przygotowanie samolotu do ponownej walki zajmowało niespełna dziesięć minut. Lotnicy mieli unikać walk na wodami kanału, by zwiększyć swe szanse na przeżycie w razie zestrzelenia. Poprawiono też i przeorganizowano system ratownictwa morskiego, angażując prócz szybkich kutrów patrolowych także samoloty rozpoznawcze. 

Po bardzo aktywnym dniu 15 sierpnia nastąpił krótki okres gorszej pogody, co pozwoliło lotnikom na chwilę odpoczynku, jakkolwiek w tym czasie udało im się zestrzelić trzynaście samolotów, przy stracie zaledwie jednego.

24 sierpnia pogoda poprawiła się i rano w okolicach Dover pojawiła się duża formacja samolotów niemieckich. Pilot Antoni Głowacki po wojnie opisał ten dzień w swoim pamiętniku. O szóstej rano poderwał go z drzemki dzwonek alarmowy. Po dwóch minutach już zdobywał wysokość siedząc za sterami swego Hurricana, wchodzącego w skład 501. Dywizjonu Myśliwskiego „County of Gloucester”. 

Polecieli w stronę Kanału. Po osiągnięciu wysokości 15 tysięcy stóp dostrzegli dużą formację Niemców. Otwierały ją Messerschmitty 109 i 110. Za nimi pojawiały się bombowce. Wkrótce szyk rozrywa się, a Antoni Głowacki robiąc uniki dopada swego Messerschmitta, z nosem pomalowanym na żółto. Po krótkiej pogoni, z odległości stu pięćdziesięciu metrów ładuje w niego całą serię. Z kadłuba bucha dym i płomienie, Niemiec nie wyskakuje z kabiny, samolot przechodzi w bezwładną spiralę i rozbija się o ziemię zaledwie pół mili od stanowiska artylerii przeciwlotniczej. 

W ferworze walki polski pilot oddalił się od swej grupy, jednak przez radio słyszy rozkaz do powrotu. Po chwili ląduje. Tankier uzupełnia paliwo, a zbrojmistrze ładują taśmy z nabojami. Podchodzą piloci i pytają ile. Podniesiony kciuk oznacza jednego. Klepią po ramieniu. „Well done, Tony”. 

Antoni Głowacki wraca na śniadanie, którego jednak nie kończy. Znowu odzywa się dzwonek alarmowy. Biegnie do maszyny, startuje. Wysokość 20 tysięcy stóp, kurs nad Kanał. Nad wodą wisi lekka mgła, a tuż pod słońcem, pokazują się pierwsze szyki niemieckich bombowców. Kierują się na Ramsgate i Margate, miasta letniskowe, bez fabryk i urządzeń wojskowych. 

Antoni wkrótce dopada najbliższego Junkersa i od strony ogona częstuje go długą serią w brzuch. Lecą kawałki blach, lewy silnik zaczyna dymić. Polak zdobywa wysokość i tym razem strzela z góry wzdłuż całego kadłuba. Junkers cały staje w ogniu. 

Tymczasem w polu widzenia pojawia się Messerschmitt 109, ścigający brytyjskiego Defianta. Polak zmienia cel i atakuje ścigającego. Po chwili Niemiec ciągnie za sobą smugę czarnego dymu i uderza w wodę, niestety rozbija się również Brytyjczyk. Niemcy uciekają, miasto niestety ucierpiało, czas jednak wracać na lotnisko i dokończyć śniadanie. Po wylądowaniu Antoni mówi z satysfakcją swemu mechanikowi – tym razem dwa. 

Nadchodzi pora obiadu. Ciszę znów przerywa przeraźliwy dźwięk dzwonka. Maszyny znów zdobywają wysokość i ponownie nad kanałem lotnicy dostrzegają eskadry niemieckich bombowców, idących w czterech rzutach. Nagle od tyłu atakują ich osłaniające Messerschmitty. Pilot wdaje się w powietrzą walkę, pełną zwrotów i uników. Po chwili widząc sylwetkę Niemca w celowniku otwiera ogień. Widzi przelatujące obok oderwane koło, po chwili odpadają oba skrzydła. Antoni nabiera wysokości z dala od walki, a po chwili doczepia się do ostatniej grupy Junkersów, chwytając w oknie celownika ostatniego. Mimo, że czuje na sobie ogień przeciwnika oddaje całą serię, do końca taśmy. Junkers staje w płomieniach. Uchodzi pościgowi i bezpiecznie ląduje na płycie lotniska. Do maszyny podbiega szef mechaników i z radości wali go po hełmie, bo widział ostatnią walkę. Koledzy potwierdzają jego osiągnięcia, a po chwili rozpromieniony dowódca gratuluje mu zestrzelenia pięciu niemieckich samolotów w ciągu jednego dnia.

Antoni Głowacki rozpoczął szkolenie lotnicze koło Łodzi, później trafił do Dęblina, gdzie został instruktorem pilotażu. Podczas kampanii wrześniowej walczył w oddziale zwiadu lotniczego Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. Po klęsce dostał się przez Rumunię do Francji. Znając świetnie angielski został wybrany do przeszkolenia na bombowcach w bazie w Sutton Bridge. Pod koniec kursu poprosił o przydział do lotnictwa myśliwskiego. W stopniu sierżanta dołączył w sierpniu 1940 roku do 501. Dywizjonu Myśliwskiego „County of Gloucester” wyposażonego w Hurricany. Szybko opanował tajniki pilotażu i dołączył do zespołu bojowego. 

24 sierpnia 1940 roku w jeden dzień zestrzelił pięć niemieckich samolotów. Był jedynym polskim pilotem, który zaliczył pięć pewnych zestrzeleń w ciągu jednego dnia. Bardzo przywiązał się do „swojego” samolotu. Niestety, zaledwie tydzień po pamiętnym dniu został zestrzelony i musiał awaryjnie lądować. Został poważnie ranny. Po powrocie ze szpitala został przydzielony do bazy w Usworth jako instruktor. 

Po wojnie nie wrócił do Polski. Wyjechał do Nowej Zelandii, gdzie wstąpił do Królewskich Nowozelandzkich Sił Powietrznych. Zmarł w Wellington 27 kwietnia 1980 roku.

Krzysztof Wieczorek

Kategoria:
histor09