Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Political fiction – Felieton Mariana Rajewskiego

Ależ to będzie ubaw, kiedy nasze wnuki będą się dowiadywały na lekcjach historii, jak wyglądało w Polsce stanowienie prawa i bieżące zarządzanie krajem. Za ich czasów państwo będzie niewielkie, sprawne, bardzo tanie i skuteczne, także dzięki technologii.

Władza sądownicza będzie wciąż w rękach ludzi, bo jednak czynnik ludzki ma ogromne znaczenie w gradacji winy i wymierzaniu sprawiedliwej kary. Mam ogromną nadzieję, że ludzie nie pozwolą odebrać sobie prawa do kontroli władzy i stanowienia prawa, a przynajmniej wskazywania kierunków, bo przecież już dzisiaj żaden poseł sam nie pisze ustaw. Tak jak dzisiaj w imieniu parlamentarzystów, a właściwie klubów poselskich i ministrów, ustawy piszą eksperci opłacani raz przez budżet państwa, a raz przez lobbystów.

I to jest ok, bo ustaw dzisiaj nie rozumieją już nawet ich nominalni autorzy, a co dopiero mówić o reszcie społeczeństwa. W niedalekiej przyszłości pisaniem ustaw będzie się zajmowała sztuczna inteligencja, bo już tylko ona będzie w stanie objąć „rozumem” wszystkie odniesienia i konsekwencje każdego wyrazu. Nie ma już samoistnych aktów prawnych, każdy odwołuje się do masy innych, a tamte do jeszcze innych i ta sieć nie ma końca. Ludzki umysł dawno już skapitulował. Aktualnie jak pączusie w masełku żyją z tego stanu rzeczy radcy prawni i inni sprytni i elokwentni udawacze zrozumienia całości polskiego systemu prawnego, który tak po prawdzie nie jest ani żadnym systemem, ani tym bardziej prawnym. A niektórzy podważają nawet jego proweniencję.

Ustawy będzie więc pisała na zlecenie Sejmu sztuczna inteligencja, a kto będzie je realizował? Dużo wskazuje na to, że również ona. Przemawia za tym kilka argumentów. Najważniejszy to oczywiście kwestia finansowa. Utrzymujemy dzisiaj monstrualną armię urzędników, którzy de facto są dodatkiem do systemów komputerowych. Tak działa przecież cała administracja skarbowa i masa innych gałęzi rządu. Ludzie są tam potrzebni głównie związkom zawodowym. Po co komu urzędnik skarbowy jak za króla Ćwieczka, skoro wszystko jest zinformatyzowane, a ewentualne wątpliwości może przez telefon rozwiać… sztuczna inteligencja?

Idąc dalej, trzeba zapytać przytomnie, czy w ogóle jest potrzebny rząd złożony z żywych ludzi? W zamyśle trójpodziału władzy rząd miał wykonywać ustawy przyjmowane przez Sejm i… tyle. W naszej pokracznej postdemokracji rząd ustawy też wymyśla i pisze, bo część posłów jest w dwóch osobach: ustawodawczej i wykonawczej. Rano na Wiejskiej dyskutuje nad ustawami i je przegłosowuje, a potem już w swoim ministerialnym gabinecie wprowadza je w życie. Eksperci mówią, że tak można nawet bez opieki specjalistów.

Każdy, kto zarządzał firmą większą niż jednoosobowa działalność gospodarcza kierowcy taksówki zdaje sobie sprawę z tego, że to właśnie człowiek jest najsłabszym ogniwem każdego złożonego systemu. To człowiek bywa zmęczony, ma humory, jest łasy na łapówki i pochlebstwa, z obawy przed własnym bytem materialnym jest w stanie zrobić największą głupotę, a czasem nawet coś bardzo, bardzo złego.

Maszyna nie ma takich inklinacji. Maszyna, a przecież sztuczna inteligencja jest systemem maszynowym, jest bezduszna. Co do tego chyba nie ma wątpliwości, przynajmniej na wyobrażalnym etapie rozwoju tegoż tworu. Może w pewnym momencie sygnalizować cechy świadomości, ale duszy z całą pewnością nie ma i mieć nie będzie.

Rząd, czyli niesamowicie złożony system informatyczny, byłby nieprzekupny, konsekwentny, skuteczny i co bardzo istotne: tani. Kosztowałby w pewnym momencie tyle co prąd, jaki zużyje plus konserwacja urządzeń ograniczonych do absolutnego minimum. Serwery rozsiane po całym kraju, a może i po całym świecie, gwarantowałyby skuteczne działanie rządu nawet wówczas, kiedy przez teren Rzeczpospolitej przetaczałyby się kataklizmy pogodowe lub zgoła innego pochodzenia.

A ludzie wreszcie mieliby nad rządem kontrolę, bo ustawy wciąż przyjmowałby złożony z posłów i senatorów parlament. Inicjatywę ustawodawczą miałby wyłącznie Sejm, choć ustawy na jego zlecenie pisałaby oczywiście sztuczna inteligencja. A Senat mógłby pełnić funkcję kontrolną nad Sejmem i rządem. Mówiąc obrazowo, senatorzy trzymaliby wtyczkę, którą mogliby w każdej chwili wyłączyć rząd, gdyby ten się zbiesił, jak to przewidują często autorzy science fiction.

Nad wszystkim stałby prezydent. Człowiek z krwi i kości, gwarant tego, że ludzie wciąż są podmiotem w swoim kraju. Prezydent mógłby być tą instancją odwoławczą, która miałaby prawo zmieniać decyzje zautomatyzowanego rządu i wszystkich jego komórek. Dura lex sed lex, ale dobro człowieka czasem należy stawiać wyżej niż wszystko inne.

Widzą już Państwo pierwsze symptomy nowego?

Marian Rajewski

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
Marian21 UnHert