Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Niusy i niuanse – Felieton Mariana Rajewskiego

 

Tomasz Lis przestał kierować polską edycją „Newsweeka” – ta wieść rozgrzała pewnego dnia komentatorów od lewa do prawa. Jedni krzyczeli, że to zamach na wolne media, a drudzy z nie mniejszym szaleństwem w oczach widzieli w tym niespodziewanym zwolnieniu sprawiedliwość dziejową. Co tak naprawdę oznacza wylanie z roboty jednego z najbardziej rozpolitykowanych polskich dziennikarzy? 

Zacznijmy od tego, że „Newsweek” był dotychczas trzecim polskim tygodnikiem opinii, jeśli brać pod uwagę sprzedaż. Na pierwszym miejscu jest „Polityka” z blisko 92-tysiącami sprzedaży, potem „Gość Niedzielny” (82 tys.) i wreszcie „Lisweek”, jak go nazywali złośliwi, sprzedający każdego numeru 65 tysięcy egzemplarzy. 

Dużo to, czy mało? Zależy do czego porównywać. Jeśli chodzi o papierowe gazety, to czasy ich świetności są już dawno za nami. Dzisiaj tylko kilka tytułów sprzedaje powyżej stu tysięcy egzemplarzy każdego numeru, udaje się ta szuka „Angorze” i „Faktowi”. 65 tysięcy sprzedaży, to jeśli chodzi o obiektywny zasięg, jest mizernym wynikiem. Średnio udane zdjęcie kotka w Internecie obejrzy kilka razy więcej osób. Posty dotyczące romansów gwiazd, metod uwodzenia, czy poradniki dotyczące wiązania trampek mają dużo większe zasięgi niż periodyk produkowany od dziesięciu lat przez Tomasza Lisa. Skąd więc cały ten szum? 

„Newsweek” był po prostu jedną z najpotężniejszych broni liberalnej części polskiej sceny politycznej. Przyznam szczerze: nie potrafiłem przez te wszystkie lata uwierzyć, że właściciel tak znanego na całym świecie tytułu pozwala na to, żeby polska edycja robiła z kartą etyki mediów i podręcznikowym obowiązkiem dziennikarskiej bezstronności to, co robił pod kierownictwem Tomasza Lisa „Newsweek”. Prowadzenie wprost agitacji politycznej przystoi takim z definicji sprofilowanym periodykom, jak prowadzone przez byłego rzecznika prasowego komunistycznego rządu Jerzego Urbana „NIE”, czy radykalnie prawicowa „Gazeta Polska”, czy wreszcie jaskrawie związany z konkretną partią polityczną „Najwyższy Czas”. Ale „Newsweek”? Przecież to aż raziło w oczy. 

Oczywiście nie jesteśmy dziećmi, wszyscy wiedzą, że nie ma czegoś takiego jak obiektywne dziennikarstwo, nie ma redakcji bez jakiegoś – choćby subtelnego – skrzywienia, nie istnieje dziennikarz, który nie ma poglądów. To jasne. Na całym świecie funkcjonuje jednak pewien wzorzec dziennikarza, który potrafi zostawić swoje prywatne poglądy za drzwiami redakcji, jeśli oczywiście tworzy materiał informacyjny. 

W przypadku gatunków autorskich, takich jak choćby ten właśnie felieton, poglądy autora jak najbardziej mogą i wręcz powinny być osnową tekstu. Nigdy jednak nie powinny te dwa światy się przenikać. Informacja nie może być manipulacją, a oddzielanie informacji i od komentarza to najświętszą zasada wszystkich mediów na całym świecie. To znaczy wszystkich tych, które chcą tworzyć opisywać świat. 

Tomasz Lis nie chciał i nie chce niczego opisywać. On chce zmieniać, tworzyć, chce być graczem, a nie obserwatorem. Wiele osób tego właśnie oczekuje. Kiedyś, jeszcze kilkanaście lat temu czytelnik chciał bardzo różnych rzeczy, domagał się szacunku. Chciał czytać reportaż, żeby zobaczyć świat, którego zza swojego okna nie widział. Chciał czytać wywiad, żeby poznać opinię rozmówcy, a nie dziennikarza. Chciał dużo informacji, żeby samemu wyrobić sobie zdanie. 

Czytał wreszcie felietony i komentarze, żeby skonfrontować cudze opinie z własnymi poglądami, ale na bazie informacji, co do których wszyscy byli zgodni. Dzisiaj nie ma już takich gazet, bo nie ma też czytelników, którzy by chcieli tak bardzo się męczyć. Kiedyś czytelnik na bazie informacji budował sobie opinie. Teraz czytelnik chce dostać wszystko od razu, wprost i bez żadnych niuansów. Chce, żeby opiniom towarzyszyły właściwe i odpowiednio podane informacje. 

Tomasz Lis był jednym z pierwszych polskich dziennikarzy, którzy rozumieli wiatr medialnych zmian. Oczywiście nie był jedyny, takich psujów polskich mediów było więcej, poczynając od całej redakcji „Gazety Wyborczej”. Zamiast szukać prawdy, media postanowiły tę prawdę kreować albo po prostu mówić głośno to, co czytelnicy chcieli słuchać. Efekt jest taki, że dzisiaj żadna redakcja nie szuka prawdy o Smoleńsku, Izbie Dyscyplinarnej czy wojnie na Ukrainie, tylko każda szuka i nagłaśnia te informacje, które potwierdzają z góry założoną tezę. A czytelnik patrząc na okładki gazet kupuje nie tę, która zadaje pytania, tylko tę, która daje najprostsze odpowiedzi i nikogo nie interesuje, czy są one prawdziwe. 

A Tomasz Lis? Za młody na emeryturę, za stary do roboty. Idealnie pasuje do polityki. Tym bardziej, że Platforma Obywatelska ma u niego ogromny dług wdzięczności.

Marian Rajewski

Kategoria:
Marian12 Newsweek web