Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Giewont – Felieton Mirosława Lisowskiego

„Sejm zdecydowanie potępia medialną, haniebną nagonkę, opartą w dużej mierze na materiałach aparatu przemocy PRL, której obiektem jest Wielki Papież św. Jan Paweł II najwybitniejszy Polak w historii” (Sejm RP); „Ty nas obudziłeś – my Cię obronimy!” (NSZZ „Solidarność”); „Łapy precz od Jana Pawła II” (kibice Legii Warszawa); „W obronie św. Jana Pawła II. Stop szkalowaniu dobrego imienia Papieża Polaka!” (petycja Ordo Iuris);  „Departament IV MSW nie wygrał z nim za życia. Departament IV TVN nie wygra z nim po śmierci” (kibice Rakowa Częstochowa).

Tak zareagowały różne środowiska… 2 kwietnia, w 18. Rocznicę śmierci Jana Pawła II, przeszli w Narodowym Marszu Papieskim.

A jak ja mam zareagować?! Słowem… Moim! Pisanym onegdaj, a dzisiaj też i wygłaszanym…


 Jan Paweł II odszedł. Chrystus otworzył przed Nim bramy nieba. Co nam sierotom pozostało? Mówić, pisać, a przede wszystkim myśleć o Nim… Wciąż modlić się za Niego… A może bardziej za nas.
Każdy ma osobisty stosunek do Niego, każdy na pewno w jakikolwiek sposób spotkał się z Nim, czy to bezpośrednio, czy też poprzez modlitwę. Także i ja takie wspomnienia mam. 

Pozwólcie, drodzy Czytelnicy, że w tej chwili z Wami się nimi podzielę, bo tylko na tyle mnie w tej chwili stać. Nie sposób po prostu ogarnąć myśli…

Byłem dwukrotnie w Watykanie, i dwukrotnie miałem to szczęście, że spotkałem się z Nim. Za pierwszym razem była to na początku przede wszystkim ciekawość. Trwała do chwili, gdy zasiadłem w bazylice Św. Piotra i oczekiwałem na Jego przybycie. Rozglądałem się dookoła i z jednej strony podziwiałem piękno bazyliki, z drugiej zaś czułem się przytłoczony jej wielkością.

Gdy Jan Paweł II przybył, przeżyłem coś, co trudne jest do opisania. To była niesamowita radość w sercu i na ustach. To było wzruszenie. To były łzy… Widać było też radość na Jego twarzy. Spotkał się z rodakami, którzy w swoich sercach przywieźli cząstkę Polski, tak bliskiej Jemu sercu. 

Wtedy słowa przez Niego wypowiedziane były słuchane, ale czy rozumiane? 

Kolejne spotkanie z Ojcem Świętym, to audiencja w Auli Pawła VI. Grupa pielgrzymów z Polski zmieszana z kolorowym tłumem z różnych zakątków świata, czekała na Niego. 

Ale to oczekiwanie nie było bierne… To było coś niesamowitego – śpiewy w różnych językach, jakaś orkiestra dęta włoskich strażaków, delegacja chorwackich żołnierzy w uroczystych, ludowych strojach, grupa dzieci z Meksyku, których żywiołowość wręcz porażała, kolorowo ubrana młodzież ze Stanów Zjednoczonych, która reagowała niczym przed występem swojego idola, i polscy kolejarze w mundurach oraz wiele, wiele innych osób… 

I gdy Ojciec Święty wszedł do Auli, cały ten tłum zaczął wiwatować, pozdrawiać Papieża. Po prostu istna wieża Babel. I tak też było, gdy Ojciec Święty po kolei pozdrawiał przybyłych w różnych językach.
Pozdrowił także polskich kolejarzy, i oni poczuli się bardzo wyróżnieni. Ale tam każdy tak się czuł, bo On mówił do każdego z osobna, i to było autentyczne. I ja też to czułem… (…)

Także dwukrotnie spotkałem się z Nim w Polsce.

Po raz pierwszy, był to Wrocław. Pamiętam tę rzekę ludzi, która przez kilka godzin w deszczu, małymi krokami udawała się na spotkanie z Nim. Nikt nie zwracał na ten deszcz uwagi. W skupieniu, ale i radośnie, mozolnie ludzka rzeka płynęła do Jego ołtarza.

Przez te godziny nie czułem trudu. To spotkanie wpłynęło na mnie inaczej. Obserwowałem ludzi stojących w deszczu, w błocie, w zimnie… Nie było narzekań, nie było zniecierpliwienia… Był spokój, była radość i była zaduma… Zrozumiałem, że i ja jestem częścią tego zgromadzenia. Że to jest wspólnota, która razem wsłuchuje się w słowa Tego, który jest gdzieś tam, bardzo daleko, którego nie sposób nawet z tej odległości zauważyć. Ale wiemy, że On tam jest!

Po zakończeniu mszy świętej znów rzeka ludzi zaczęła płynąć ulicami, powoli rozlewając się na sąsiednie uliczki i ulice. Tylko ołtarz wzniesiony dla Niego niczym barka dostojnie trwał na fali, ludzkiej fali…

Ten drugi raz był dla mnie najbardziej wzruszający. Był rok 1997. Pojechałem do Zakopanego. Wiedziałem, że kto, jak kto, ale górale, tak przez Niego ukochani, przyjmą go w sposób wyjątkowy. Wiedziałem też, jak bardzo Jan Paweł II kocha Tatry. I nie pomyliłem się.

Wspomnę tylko o jednym wydarzeniu, które będę pamiętał do końca moich dni. W czasie celebry pod Dużą Krokwią, u stóp Giewontu, delegacja górali, z burmistrzami gmin tatrzańskich na czele, złożyli Ojcu Świętemu hołd. Ówczesny burmistrz Zakopanego, Andrzej Bachleda-Curuś, zapytany: dlaczego właśnie w taki sposób oddali Janowi Pawłowi II cześć, odrzekł: „Chcieliśmy oddać to, co czujemy, co płynie prosto z naszych serc”.

I ja to czułem. Było to dla mnie coś niezwykłego. Muzyka grana przez stu góralskich skrzypków brzmiała niesamowicie. I ten śpiew… Ten Giewont. Jego Giewont!

Dzisiaj znów musimy wspinać się na Giewont… By bronić Jego… Bronić SIEBIE!

pastedGraphic.png

miroslaw.lisowski@wolnadroga.pl

Kategoria:
Mirosław Lisowski