Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Płace władzy

 

13 sierpnia br. sejmowa komisja regulaminowa wniosła do laski marszałkowskiej projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w zakresie wynagradzania osób sprawujących funkcje publiczne oraz o zmianie ustawy o partiach politycznych. 14 sierpnia Sejm ustawę tę już uchwalił i przekazał do Senatu, Senat zaś już 17 sierpnia 2020 r. opowiedział się za jej odrzuceniem.Stanowisko Senatu powinno być teraz rozpatrzone przez Sejm, ale prawo nie ustala dla tej czynności żadnego terminu. Przez te kilka dni – od 14 do 17 sierpnia – ustawa była głównym tematem mediów, ponieważ ustalała podwyżki wynagrodzeń „ludzi władzy”.

 

Nie wiem, jakie będą dalsze losy tej regulacji, lecz niezależnie od nich chcę PT Czytelników namówić do spokojnego rozważenia skomplikowanej kwestii wynagrodzeń osób sprawujących funkcje publiczne.

Jesienią opadły sierpniowe emocje, podsycane też nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności – jednocześnie z przygotowaniem tej ustawy ogłoszone zostały w połowie sierpnia przez GUS informacje o negatywnych skutkach gospodarczych pandemii. Możemy więc spokojnie przyjrzeć się sprawie uwzględniając co najmniej dwa zasadnicze punkty widzenia – za i przeciw lepszemu wynagradzaniu decydentów.

Zacznijmy jednak od faktów. Omawiana regulacja odnosi się do wynagrodzeń prezydenta, premiera, marszałków sejmu i senatu, posłów i senatorów. ministrów, wiceministrów, wojewodów i ich zastępców oraz wybranych samorządowców. Pomińmy ostatnią kategorię, samorządowców, jako podlegającą nieco innym regułom. Pozostali wynagradzani są wskaźnikowo zgodnie z ustawą o wynagrodzeniach osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe i ustawą o sprawowaniu mandatu posła i senatora. Ich wynagrodzenia zasadnicze obliczane sią jako iloczyny wskaźników ustalonych dla każdego ze stanowisk i tzw. kwoty bazowej, ustalanej corocznie w ustawie budżetowej.

Warto tu zauważyć, że kwoty bazowe w ciągu ostatnich 16 lat wzrosły zaledwie o ok. 6%, podczas gdy wynagrodzenia w gospodarce narodowej tylko w ciągu ostatnich pięciu lat wzrosły średnio o 25%. Już te dane nie pozostawiają wątpliwości, że naszych przedstawicieli wynagradzamy relatywnie coraz gorzej. A doszła do tego jeszcze przyjęta w poprzedniej kadencji przez parlament (w 2018 r.) zmiana polegająca na obniżeniu np. uposażeń poselskich i senatorskich o 20%. Posłowie i senatorowie zarabiają więc realnie dużo mniej, niż kiedyś.

Kwota bazowa jest ustalana w ustawie budżetowej, projektowanej przez rząd i przyjmowanej przez parlament, wskaźniki zaś, służące do obliczania poszczególnych uposażeń ustala prezydent. Jest to dość skomplikowany mechanizm, ale ktoś zorientowany i tak bez problemu policzy sobie te wynagrodzenia w kilka minut. Pewnie łatwiej byłoby po prostu podać w ustawie wielkości wynagrodzeń poszczególnych osób, począwszy od prezydenta, na wicewojewodzie skończywszy, ale przywykliśmy już do omówionego algorytmu.

Proponowana w sierpniowej nowelizacji zmiana nie była rewolucyjna. Polegała w istocie na tym, że zamiast do kwoty bazowej określonej w ustawie budżetowej, algorytm odwoływał się do zasadniczego wynagrodzenia sędziego sądu najwyższego. To zaś z kolei jest obliczane na podstawie średniej płacy w gospodarce w II kwartale poprzedniego roku.

I takteraz np. prezydent miał otrzymywać uposażenie w wysokości 1,3-krotności wynagrodzenia zasadniczego sędziego Sądu Najwyższego Sądu Najwyższego w stawce podstawowej, zaś to wynagrodzenie z mocy innych przepisów jest średnią z II kwartału w gospodarce narodowej pomnożoną przez 4,13. W istocie więc wynagrodzenie prezydenta miało być liczone jako średnia polska płaca z II kwartału poprzedniego roku kalendarzowego pomnożona przez 1,3 i potem przez 4,13 (wynikowy współczynnik, to 5,369). Byłoby to trochę bardziej skomplikowane niż dotąd, lecz idea sposobu ustalania wynagrodzeń byłaby zachowana; ale co ważniejsze – proponowane współczynniki ustalono tak, że wynagrodzenia osób sprawujących funkcje publiczne znacznie by wzrosły.

Nie będę powtarzać liczb, powszechnie w sierpniu publikowanych w mediach. Przypomnę jednak, że nawet po wzroście wynagrodzenia o dwa czy trzy tysiące złotychnadal kariera w sektorze publicznym – łącznie z wielką karierą polityczną skutkującą np. objęciem stanowiska ministerialnego – materialnie odbiegałaby od dobrych, eksperckich funkcji w sektorze prywatnym. Tyle, że procentowo, stosunkowo rzecz biorąc, wzrost wynagrodzeń decydentów dogoniłby wzrost średnich płac w gospodarce z ostatnich lat.

Prace nad ustawą zostały zahamowane po ostrej reakcji mediów, uznawanej pochopnie (?) za wyraz opinii publicznej. Wskazywano, że moment podwyżek dobrano wyjątkowo nieszczęśliwie, gdy wielu traci pracę lub musi likwidować biznes ze względu na skutki pandemii. Trudno z tym argumentem dyskutować – istotnie, wirus wielu uderzył po kieszeni. Uznano ten projekt za dowód alienacji władzy, która powinna solidaryzować się z ubożejącymi obywatelami i również zacisnąć pasa.

Rozważmy jednak także odmienny punkt widzenia. Czy był taki czas, w którym media nie żądały od decydentów skromności? Co więcej, często epatując czytelników fałszywymi informacjami (np. że poseł pieniądze przeznaczone na funkcjonowanie biura parlamentarnego może wydać na siebie).

Czy normalna jest sytuacja, w której ministrowie zarabiają mniej od dyrektorów departamentów w kierowanych przez siebie ministerstwach? To powszechny obecnie paradoks. To kto wtedy zrobi karierę – minister zdegradowany do roli dyrektora czy dyrektor awansowany na ministra?

Niełatwo byłoby znaleźć prezesa spółki skarbu państwa uzyskującego dochody mniejsze od konstytucyjnego ministra. Jeśli zgodzimy się, że naturalne i ludzkie jest dążenie do poprawy swojego losu, najzdolniejsi nie będą rywalizować o to, by sprawować władzę, lecz o to, by pracować w biznesie. Na pewno tego chcemy?

Pozostawiam Państwa z tymi pytaniami; nie mam na nie łatwej odpowiedzi.

 

Piotr Świątecki – prawnik, inżynier, publicysta, autor kilkunastu książek m.in. o prawie transportowym i zamówieniach publicznych, kilkanaście lat arbiter zamówień publicznych, od 1990 roku w resorcie transportu, od 1997 roku pracuje w Kancelarii Senatu kolejno jako legislator, dyrektor biura, a przez 8 miesięcy – jej minister – szef. Teksty w „Kolei na prawo” odzwierciedlają osobiste poglądy autora.

Kategoria:
Piotr22