Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Pamięć i zapomnienie

 

Trudno jest porównywać ofiary zbrodni, która jest „lepsza”, a która „gorsza”? Która zasługuje na pamięć, a o której lepiej zapomnieć? To nie są dylematy wyssane z klawiatury, to bolesne wrażenia z ostatniego tygodnia.

Tak się złożyło, że w tym samym czasie obchodzimy rocznice powstania w warszawskim getcie i wyzwolenia kilku obozów koncentracyjnych, między innymi Ravensbruck. I co ciekawe, o jednym wydarzeniu media trąbią na okrągło, najważniejsi politycy opowiadają o nieludzkim bohaterstwie i męczeństwie żydowskich powstańców, ludzie spontanicznie przypinają sobie symboliczne żonkile, a o drugim agencje informacyjne donoszą na ostatniej stronie, małym druczkiem.

Żeby było jasne: bohaterów i ofiar tamtych wydarzeń jest już niewielu, można powiedzieć, że nie ma ich już wcale. Zbyt dużo czasu minęło. Dzisiaj trwa walka o pamięć.

Żydzi stłoczeni w warszawskim getcie faktycznie podjęli się wyzwania, które nie miało najmniejszych szans powodzenia. Łatwiej było wierzyć w mannę z nieba i rozstępujące się przed Mojżeszem morze, niż mieć nadzieję, że garstka nieuzbrojonych, głodnych i obdartych niewolników stłoczonych na niewielkiej przestrzeni wygra z tytanem, przed którym prawie cały znany świat na kolanach prosił o litość. Rzucili się więc z gołymi rękoma na Goliata i mimo pomocy zza muru polegli. Cześć ich pamięci.

Ale wokół działy się rzeczy równie, a może nawet bardziej okrutne. 76. Rocznica wyzwolenia niemieckiego obozu Ravensbruck przypomina nam o pewnych uniwersalnych prawdach. Działy się tam rzeczy straszne, za które nieliczni lekarze i urzędnicy odpowiedzieli potem w Norymberdze.

Kilka „nauk” możemy i powinniśmy wyciągnąć z tej historii: prawda zawsze wreszcie wyjdzie na jaw; zło zawsze prędzej czy później zostanie potępione (choćby miał to zrobić sam Bóg na końcu czasów); garnitur ani kitel nie dają wiecznego immunitetu.

Przypomnijmy. W Ravensbruck eksperymenty prowadzili głównie dr Karl Gebhardt (sulfonamidy) i dr Ludwik Stumpfegger (transplantacje kości). Ten obóz, położony raptem 80 kilometrów od Berlina, przeszedł do historii jako „piekło kobiet” – nazwę tę wymyśliły francuskie więźniarki („L’enfer des femmes”). Eksperymenty polegające na leczeniu ran sulfonamidami były prowadzone w taki sposób, że więźniarkom robiono na udzie nacięcie długości pięć do ośmiu centymetrów i głębokości ok. dwóch cm. Następnie ranę infekowano mieszaniną bakterii, którą przygotował Instytut Higieny SS w Berlinie. W późniejszym czasie dokładano do tego – żeby zachować realizm walk frontowych – odłamki szkła i trociny. Oczywiście wszystko odbywało się bez żadnego znieczulenia. Jak można było się spodziewać, sulfonamidy nie były skuteczne. Więźniarki cierpiały okrutny ból, wiele z nich zmarło, a pozostałe zostały trwale okaleczone.

Prowadzone przez Stumpfeggera eksperymenty z transplantacjami pochłonęły równie wiele ofiar. Ten lekarz traktował obóz jako rezerwuar części – wycinał więźniarkom kości piszczelowe i strzałkowe, a później także mięśnie i nerwy. Przeszczepiał je innym więźniarkom.

Znane są nazwiska m.in. szesnastoletniej Barbary Pietrzyk, której w sześciu operacjach wycięto obie piszczele i Marii Grabowskiej, której wycinano stopniowo mięśnie obu nóg, aż zostały tylko kości i skóra. Wyniki tych eksperymentów nigdy nie zostały opublikowane, co może świadczyć o tym, że były kompletnie bezużyteczne.

Dlaczego dzisiaj tak niechętnie mówi się o pod berlińskim piekle kobiet? Przecież w Norymberdze społeczność międzynarodowa jednoznacznie potępiła i nazwała zbrodnią eksperymenty medyczne prowadzone bez świadomej zgody osób poddawanych doświadczeniom.

Czy chodzi o to, że koncerny stojące za tymi godnymi najwyższego potępienia czynami wciąż są aktywni i wciąż są kluczowymi graczami nie tylko europejskiego rynku farmaceutycznego? Zostawię te pytania bez odpowiedzi.

Kobiety, które przeżyły piekło Ravensbruck założyły po wojnie stowarzyszenie, walczyły o to, żeby ich cierpienia nie poszło na marne.

I tutaj dochodzimy do najstraszliwszej prawdy: ich ból, łzy, kalectwo, śmierć w potwornych katuszach, wszystko to nie miało najmniejszego sensu. Bandyci w lekarskich kitlach za zgodą morderców w mundurach i garniturach okrutnie kaleczyli i mordowali głównie polskie dziewczyny tylko dlatego, że… mogli.

Rozpamiętywaniem ofiar powstania w getcie zajmują się ci, którzy zgodnie ze swoją wiarą mają obowiązek odmówić Kadysz i opłakać zmarłych. Łączmy się z nimi w bólu, ale nie mamy prawa zapomnieć o Polkach, które w tym samym czasie były traktowane przez tych samych sprawców gorzej niż króliki.

Ich modlitwa o śmierć, która skończy niewyobrażalny ból niech wciąż huczy w uszach tych, którzy robią tak wiele, by świat zapomniał.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter09 styl