Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Kampania na srebrnym ekranie

Dzisiaj trochę krócej, bo lato i w ogóle… Dwa tygodnie temu napisałem tu parę słów na temat Donalda Tuska w kontekście jego przed oraz powyborczych oracji w Gdańsku i Warszawie. Stwierdziłem wówczas, że to już nie ten sam Donald, co kiedyś, że już ani tak nie uwodzi, ani nie czaruje i że nie świeci już swoim dawnym blaskiem.

Wszystko to, co do joty, potwierdziło się w czasie jego przesłuchania, tudzież wysłuchania, przed sejmową komisją do spraw wyłudzeń podatku VAT. Były premier sprawiał wrażenie mocno niepewnego oraz lekko wystraszonego, a swój brak pewności siebie niezbyt udanie przykrywał aż nadto demonstrowanym, wymuszonym luzem, uśmieszkami oraz całą serią bon motów średniej jakości.

Pomińmy zresztą te wszystkie, niemalże kabaretowe dialogi między Tuskiem a przewodniczącym komisji Marcinem Horałą, bo ogólna konkluzja do zabawnych raczej nie należy. Całe to wysłuchanie narysowało nam obraz Tuska – premiera, jako człowieka piastującego kluczową rolę w Państwie, ale kompletnie nieogarniającego swojej funkcji. On nic nie wiedział, jemu nikt niczego nie mówił, to nie on był za cokolwiek odpowiedzialny, tylko taki, czy inny minister, z którym to oczywiście nigdy na dany temat nie rozmawiał, gdyż miał do niego pełne zaufanie, tak więc nie musiał go sprawdzać.

Ogólnie rzecz ująwszy, Tusk – premier, to było siedem lat kompletnego chaosu oraz bałaganu w szeregach polskiego rządu, festiwal niekompetencji, a momentami wręcz dyletanctwa… A wszystko to publicznie, wszem i wobec przed kamerami telewizyjnymi mimochodem oświadczył tegoż rządu ówczesny szef.

Taki, jak mi się wydawało, był jasny wniosek płynący z tego wysłuchania, ale jak się okazało nie dla wszystkich. Zignorujmy to, co na temat zeznań byłego premiera opowiadali politycy totalnej opozycji, wiadomo przecież, że do własnej bramki – przynajmniej świadomie – nie będą strzelać, tak więc ich zachwyty były w sensie taktycznym, jak najbardziej zrozumiałe.

Gorzej, że wielu moich dobrych znajomych i to bynajmniej wcale nie zwolenników obecnej opozycji i Tuska personalnie, owe zachwyty w jakimś stopniu podzielało, ku mojemu szczeremu zdziwieniu zresztą. Pojawiły się w ich ustach te same argumenty, co w ustach totalnych o „różnicy klas” między Tuskiem a Horałą, o „innej lidze”, o „przepaści pomiędzy” oraz o „nie tym poziomie”, itd…

Po kilku takich rozmowach naszły mnie pewne wątpliwości, co do moich wcześniejszych spostrzeżeń na temat utraty uwodzicielskich talentów Tuska. Owszem, suche liczby zawarte w wynikach ostatnich wyborów najlepiej świadczą o tym, że czar i powab już nie takie same, natomiast indywidualne rozmowy z kilkoma znajomymi udowadniają, iż coś w nim jeszcze z tego Kalibabki polskiej polityki nadal pozostało.

Gdy nawiązałem do tego legendarnego oszusta – uwodziciela, to od razu przypomniał mi się serial „Tulipan” z zamierzchłych czasów, gdy polskie seriale można było oglądać bez zażenowania. Niezły kryminał, bez zbytniej przemocy, bez taniej erotyki oraz bez bluzgów w każdym zdaniu.

A skoro już jesteśmy przy bluzgach to z miejsca na myśl mi przychodzi reżyser „Vega”, czyli Patryk Krzemieniecki oraz ostatnia afera wokół jego filmu Polityka”, którego zasadniczo jeszcze nie ma, a już budzi spore kontrowersje i nawet sam Naczelnik się do niego odniósł.

Od razu nadmienię, że nie cierpię filmów pana Krzemienieckiego, bez względu na to, czy są one chwalone przez szeroko rozumianą naszą stronę, jak choćby „Botoks”, czy też potępiane. Dla mnie osobiście, poziom wulgarności, prymitywizmu oraz ohydy zawarty w jego produkcjach, jest nie do przyjęcia, chociaż do pruderii jest mi raczej daleko.

Tak czy inaczej, zjawisko tzw. „tabloidyzacji” naszego życia publicznego osiągnęło kolejny poziom, gdy najważniejsze osoby w Państwie komentują głupawe filmy miernej jakości. Tak to już się dziwnie porobiło, że dyskusję o programach, ideach lub dalekosiężnych wizjach, od jakiegoś czasu zastąpiono u nas taką, czy inną produkcją filmową wrzucaną do kin lub do Internetu tuż przed wyborami.

Charakterystyczne w tym wszystkim jest także i to, że wszystkie te produkcje uderzają niejako tylko w jedną stronę. „Kler” miał osłabić obecną władzę przed wyborami samorządowymi – nie osłabił. „Tylko nie mów nikomu” miał zrobić to samo przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, ale paradoksalnie jeszcze tę władzę wzmocnił konsolidując jej elektorat w obliczu – przynajmniej tak ów elektorat to odebrał – ataku na ich wartości.

Jak będzie z „Polityką”? Moim zdaniem podobnie, w sensie tłumy ruszą do kin, natomiast zupełnie nie przełoży się to na wyniki wyborów, względnie znów przełoży się w sposób odwrotny do zamiarów jego twórców, a same tylko nazwiska aktorów jednoznacznie te zamiary wskazują.

Innymi słowy, gdy wyczytałem listę komediantów obsadzonych przez pana Krzemienieckiego w rolach głównych, to poczułem się jak na wiecu KOD-u.

Zastanawiam się zatem, jaka jest wartość tej naszej młodej demokracji, jeśli w kampanii przedwyborczej, debatę programową coraz częściej zastępuje się seansem filmowym? Jaka jest wartość głosu obywatela, który daje się uwieść politycznemu fircykowi, co to przez siedem lat jest szefem rządu i jedyne co wie to to, że nic nie wie?

Nie da się również uciec od generalnego pytania, czy tak pojmowany system demokratyczny ma w ogóle jeszcze jakikolwiek sens?

Marian Rajewski

Kategoria:
MArian13