Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Inna Wielkanoc

 

Tegoroczna Wielkanoc była przepojona prawdziwą śmiercią i coraz mniej dla wielu z nas realnym zmartwychwstaniem. Śmierć. Chyba ostatnie prawdziwe tabu. Umarł Pan i trzeciego dnia zmartwychwstał, żeby dać nam zbawienie.

Tegoroczna Wielkanoc naprawdę była inna niż w ubiegłych latach. Wreszcie zamiast kiczowatych zajączków na sklepowych witrynach, zamiast tego całego głupawego pretekstu do szaleńczych zakupów prezentowych dla młodszych i starszych dzieciaków, do dyskursu zaczęło się przebijać to, co najważniejsze: śmierć i życie, życie i śmierć. Jedno uzależnione od drugiego, jedno od drugiego płynące.

Wreszcie nie widzieliśmy na okładkach gazet i w telewizyjnych wiadomościach idiotycznych historii dotyczących faktycznych i zmyślonych dramatów gwiazd znanych z tego, że są znane. Widzieliśmy za to niestety prawdziwe doniesienia o śmierci między innymi Krzysztofa Krawczyka.

Nie miejsce i nie czas na rozmowę o tym, co się naprawdę stało – ale sama śmierć, odejście, wieczne zamilknięcie bodaj najsłynniejszego polskiego piosenkarza zmieniła nieco ton rozmowy o świętach. Wielka Noc stała się bardziej realna, śmierć bardziej dosłowna.

Odarliśmy prawie całe nasze jestestwo z tabu. Niestety, piszę to z wyrazem bólu na twarzy, bo tabu pełni ogromnie ważną rolę. Jest swoistym kręgosłupem społeczeństwa i bezpiecznikiem dla tego kłębowiska lęków i kompleksów zwanego duszą. A my, dwudziestowieczne lekkoduchy wywaliliśmy pierzynę na środek pokoju i położyliśmy na stole wszystko: seks, miłość, choroby, wiarę. Prawie wszystko. Śmierci się tylko baliśmy dotknąć.

I zostawiliśmy tę śmierć za szpitalnym parawanem, wyprowadziliśmy katafalk z sieni. Udajemy, że nie ma śmierci, nie ma umierania – po prostu człowiek jednego dnia żyje, walczy ze światem i samym sobą, a kolejnego dnia staje się zamkniętym w drewnianej skrzyni, czy jeszcze lepiej plastykowym pudełeczku „świętej pamięci” Iksińskim. Nie ma umierania, bo ani nikt już nie umie tego robić dobrze, ani patrzenie na te koszmarnie ludzkie zmagania z własnym ciałem i duszą nie są tak atrakcyjne, żeby się przymusić. „Lepiej zapamiętać go jak się uśmiecha”, prawda?

No właśnie: guzik prawda. Kiedyś ludzie nie patrzyli na cudze pieszczoty, ale towarzyszyli bliskim w ostatniej drodze. Dzisiaj chętniej wsadzą nos pod cudzą kołdrę, niż potrzymają za rękę odchodzącego przyjaciela. Stało się coś strasznego, że tak nam życie uciekło, to prawdziwe. Bo nie ma nic prawdziwszego niż umieranie. No, może oprócz narodzin, które tak hołubimy. Narodziny były przez wieki, tysiąclecia poważnym tabu. Podczas narodzin w większości kultur Europy i okolic byli tylko ci, którzy byli niezbędni. Matka, położna, czasem jej pomocnica – i tyle. To nie było coś publicznego. Chowano noworodka przed złym światem i urokami, przynajmniej póki nie został ochrzczony. Nie nadawano zbyt pochopnie imienia, żeby nie ułatwiać rzucania uroków złym ludziom. Żeby nie zapeszyć. Żeby przeżył, żeby za szybko nie odszedł.

Dzisiaj narodziny są prawie publiczne. Zdjęcia noworodków już kilkadziesiąt lat temu zagościły na łamach gazet, znacząco wpływając na ich sprzedaż (cała rodzina chciała egzemplarz na pamiątkę!). Portale społecznościowe pełne są zdjęć szczęśliwych, choć zmęczonych matek.

Śmierć za to jest wciąż tabu. Ostatnim tabu. Śmierć, która tak długo była przecież po prostu pewnym obowiązkiem człowieka, powinnością, pewnym obrzędem, do którego należało się odpowiednio przygotować, stała się czymś wstydliwym. Jakby ludzie bali się… Ale czego się bać, skoro Jezus otworzył nam drzwi do życia wiecznego?

Słyszałem o pewnych rekolekcjach, podczas których kapłan zapytał, kto chce pójść do Nieba? Podniosły się bez najmniejszego wahania wszystkie ręce. A kto chce iść do Nieba dzisiaj? I tutaj nastąpiła konsternacja. Bo jak to, dzisiaj? Kiedy jeszcze tyle spraw niepozałatwianych, tyle słów niewypowiedzianych, tyle małych demonicznych rączek trzyma nas na tym świecie za nogawki?

Może i tak, ale może po prostu boimy się umierać. Nie dlatego, że nie wierzymy w życie wieczne, ale zwyczajnie: boimy się tego, czego nie potrafimy. Nikt nas nie nauczył żyć, a co dopiero umierać. Cała ta zaraza ma też zalety: pozwala, ba – zmusza nas do zatrzymania się i zadumy nad sprawami najważniejszymi.

Takimi właśnie jak śmierć. Szansa na to, że umrę na COVID-19 jest praktycznie żadna, przynajmniej w porównaniu do nowotworu, czy choroby serca. Ale szansa na to, że nie umrę wcale jest jeszcze mniejsza.

Tylko skąd się dzisiaj można nauczyć umierania? Od dziadków będzie trudno, bo oni też coraz rzadziej potrafią, a nawet jeśli – to w szpitalnych izolatoriach nie przekażą tej wiedzy nikomu.

Paweł Skutecki

Kategoria:
The Resurrection 
*oil on canvas on panel 
*91.9 x 67 cm 
*signed b.l.: Rembr[...]t 163[.]