Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Ależ się porobiło

Ależ się porobiło

 

Poprzedni felieton pisałem przed wyborami, więc dla odmiany – też piszę również przed wyborami. Wtedy przynajmniej znałem datę, dzisiaj nikt jeszcze nie wie kiedy będziemy głosowali na prezydenta. Dziwny jest ten rok…

Gdyby ktoś obudził się z długiego snu, to przypominam w skrócie: wybory miały być 10 maja, ale ich nie było, więc będą kolejne – ale nie wiemy jeszcze kiedy. Kandydaci mogą być ci sami, którzy byli w wyborach, których nie było, ale nie muszą.

To znaczy: na pewno już nie będzie pani marszałek Kidawy-Błońskiej, której popularność zaczęła szorować o posadzkę, a na jej miejscu zobaczymy prezydenta…

Prezydenta Warszawy, rzecz jasna, który tak bardzo polubił być prezydentem, że chce zostać kolejnym – tym razem całej Polski, bo choć z pozycji stolicy trudno zauważyć jakieś inne obszary naszego pięknego kraju, to pan Trzaskowski skądś się dowiedział, że jednak coś oprócz Warszawy między Odrą a Bugiem jednak jest.

Jak tylko pan Trzaskowski się ogłosił kandydatem, tak dostał w sondażach trzy razy tyle, ile jego poprzedniczka, którą samiutką samiusieńką obywatelscy dżentelmeni wypchnęli na środek wielkiego korytarza sejmowego, żeby oznajmiła światu całemu, że jednak rezygnuje. Że już nie chce być prezydentką wszystkich Polaków.

Serce krwawiło patrząc na ten bohaterski i przepełniony męstwem gest polityków Platformy, którzy najpierw biedną panią marszałek wypchnęli do kandydowania, a potem wypchnęli do samotnej rezygnacji. Mam wrażenie, wyniesione z książek i filmów, nie znad wyraz nudnego życia osobistego, że więcej kindersztuby mają pensjonariusze uzdrowiska we Wronkach, niż opięte w drogie krawaty towarzystwo z nazwy obywatelskie.

Fakt jest taki, że Andrzej Duda miał pewną drugą kadencję, a już nie ma. W większości sondaży jest poniżej 50 procent w pierwszej turze, i to sporo poniżej – nawet do pięciu-siedmiu procent. A w drugiej turze wygrać może każdy.

Każdy czyli kto? W ostatnim sondażu – nie licząc urzędującego prezydenta – o wejście do drugiej tury biją się (jeszcze niezarejestrowany kandydat) Rafał Trzaskowski i Szymon Hołownia. Obaj mają po około 14 procent poparcia. Ze sporym animuszem depcze im po piętach z dziesięcioma procentami Władysław Kosiniak-Kamysz. I wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi między tymi trzeba panami rozegra się najbardziej srogi bój. Bo zwycięzcą pierwszej tury będzie któryś z nich – i tylko jeden z nich. Gdyby tę turę wygrał Andrzej Duda, to… nie musielibyśmy iść do urn drugi raz.

Właśnie! Wygląda na to, że będziemy mogli iść do urn i zagłosować jak za starych dobrych czasów. Ci, którzy będą chcieli, bo jak kogoś lęki przed wirusami i innymi cholerstwami odstraszą od kontaktu z – za przeproszeniem – urną, to będzie mógł lub mogła zagłosować korespondencyjnie.

Władzuchna nie jest jednak aż taka lekkomyślna, żeby ułatwić wybieranie głowy państwa tym, którym nie tylko butów ubrać się nie chce, ale nawet koperty na ślinę zakleić.

Jednym słowem „na razie” przez Internet głosować nie będziemy mogli. Możemy co prawda w ten sposób zrobić zakupy, zapłacić podatki, załatwić mnóstwo spraw w urzędach i nawet odbyć „wizytę” u lekarza, ale głosować na prezydenta? Co to, to nie. Każda władza po kolei przegrywa z „internetami”, więc nie ma większej nadziei, że któraś wreszcie da nam możliwość głosowania w ten sposób.

Pamiętacie państwo, że jeszcze kilka miesięcy temu dałbym sobie wierszówkę obciąć, że Andrzej Duda ma drugą kadencję tak pewną, jak emeryci trzynaste emerytury? Piękne to były czasy. Człowiek siedział w fotelu i był w stanie przewidzieć wiele, niektórzy nawet przewidywali wyniki meczów piłkarskich i na tym sowicie zarabiali.

A teraz? Ani meczów, a wyborów. Niczego się nie da przewidzieć w tych wariackich czasach.

Marian Rajewski

Kategoria:
Marian11 wm