Od wielu dni ludność miast i miasteczek Ukrainy żyje w ciągłym strachu o swoje życie. Rosyjski agresor niszczy kraj bombami i rakietami. Bombardowane są domy mieszkalne, szkoły i szpitale. Giną kobiety, giną dzieci. Najeźdźca w ten barbarzyński sposób dąży – jak dotąd bezskutecznie – do złamania oporu bohaterskich obrońców Ojczyzny. W obawie o życie swoje i swoich dzieci z Ukrainy uciekają setki tysięcy kobiet, przeważnie matek z dziećmi. Szukają pomocy i ochrony także, a właściwie przede wszystkim, w Polsce.
Środowisko kolejarzy zaangażowało się bardzo wszechstronnie w pomoc dla ofiar rosyjskiej napaści na Ukrainę. Spółki kolejowe udostępniają swoje zasoby, infrastrukturę i wolontariuszy, ale kolejarze pomagają również osobiście, udostępniając uchodźcom własne domy i zapewniając im utrzymanie.
Jednym z takich kolejarzy jest znany wielu Czytelnikom mieszkający w Lublinie Mirosław Oleszczuk, członek Rady Krajowej Sekcji Kolejarz NSZZ „Solidarność”, który po rozmowie z rodziną i siostrą, i wspólnym uzgodnieniu postanowił udostępnić na potrzeby uchodźców z Ukrainy rodzinny dom i przygarnął pod swój dach pięcioosobową górniczą rodzinę z Dniepropietrowska.
– Widzieliśmy w mediach, co się stało na Ukrainie. Widzieliśmy, że potrzebna jest szybka i konkretna pomoc. Usiedliśmy z całą rodziną i podjęliśmy decyzję, że udostępnimy nasz rodzinny dom – opowiada Oleszczuk.
Kanałem, przez który nawiązano kontakt między potrzebującymi pomocy Ukraińcami a Oleszczukiem był Facebook. Nie znali się wcześniej, nie byli „z polecenia”. Obie strony musiały sobie zaufać.
Mirosław Oleszczuk udostępnił uchodźcom swój rodzinny, obecnie niezamieszkały, dom położony sto kilometrów od Lublina.
– Dom był utrzymywany. W okresie letnim jeździliśmy tam na weekendy i spotkania rodzinne. Uznaliśmy wspólnie, że możemy go udostępnić potrzebującym wraz z całym wyposażeniem, włącznie z pościelą – opowiada Oleszczuk. – Oni przyjechali z jedną reklamówką, byłem przerażony, bo mieli tylko to, co na sobie. Zrobiliśmy im zakupy – dodaje. Goście przyjechali praktycznie bez pieniędzy. – Nie mieli ani złotówki, mieli jedynie sto dolarów.
Z przekazów telewizyjnych wiemy, że uchodźcy często przekraczają naszą granicę w przysłowiowej jednej koszuli nie mając nawet kilku hrywien. Wiadomo również, że większość kantorów w Polsce nie wymienia ukraińskiej waluty na złotówki.
– Biorę to na klatę i w porządku – mówi z uśmiechem Mirek Oleszczuk, dodając, iż jest przekonany, że pomoc dla uchodźców niebawem będzie wszędzie sprawnie funkcjonować. – Być może ustawa, nad którą właśnie pracuje Sejm, sprawy uporządkuje… – mówi. – Jeśli widzimy taką desperację wolontariuszy, którzy pomagają uchodźcom dzień i noc, to wierzę, że urzędy pomocy społecznej też staną na wysokości zadania – dodaje.
– Jechaliśmy po naszych gości długo, by o 23.45, po przejechaniu ponad 700 km udało nam się zabrać z granicy w Korczowej i zakwaterować u siebie – jak mówiłem wcześniej – pięcioosobową rodzinę z Dniepropietrowska. Dwie kobiety i trójkę dzieci. Mężczyźni z tej rodziny, którzy są górnikami, zostali na Ukrainie, aby walczyć z rosyjskim agresorem w obronie swojej Ojczyzny. Kobiety z dziećmi jechały 4 dni do naszej granicy praktycznie w jednym ubraniu i z jedną reklamówka. Ale teraz wszyscy juz czują się bezpieczni – mówi Mirosław Oleszczuk i dodaje, że musi to powiedzieć. – Jestem ogromnie wdzięczy i zarazem dumny z mojej córki Kamili i zięcia Piotra, których życzliwe wsparcie i pomoc w sprowadzeniu uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy były bezcenne.
– Proszę wszystkich, którzy mogą, aby czynnie włączyli się w pomoc Ukraińcom szukającym u nas ratunku przed śmiertelnym zagrożeniem w swojej ojczyźnie brutalnie niszczonej przez rosyjskiego agresora. Niech trudne i bolesne sprawy naszej wspólnej historii nie rzutują na nasz stosunek do umęczonych wojną ludzi. Bądźmy solidarni. Pomagajmy! – kończy rozmowę Mirosław Oleszczuk.
Aleksander Wiśniewski