Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

Kolej na muzykę: „Live At The Hollywood Bowl” – The Beatles (2016)

Wielka Czwórka z portowego Liverpoolu, to chyba jeden z najbardziej znanych zespołów na świecie. Byli wyjątkowi pod wieloma względami. Choć u progu kariery żaden z muzyków nie był wirtuozem swego instrumentu i żaden nie znał też nut, to niemal przez całe lata sześćdziesiąte wyznaczali nowe prądy muzyczne, kładąc podwaliny pod późniejszy rozwój hard rocka, psychodelii, białego bluesa i wielu innych awangardowych nurtów.

Byli pierwszą europejską grupą, która bez reszty podbiła amerykański rynek muzyczny. Do końca lat dziewięćdziesiątych sprzedali ponad miliard płyt. Wydali kilkanaście studyjnych albumów. Od 1987 roku płyty te pojawiły się na srebrnych krążkach, lecz jakość zapisanego na nich dźwięku była dość przeciętna. Co ciekawe, w zasadzie przez wiele lat tak znany zespół nie miał w swym dorobku żadnych oficjalnych nagrań koncertowych.

Wyjątek stanowiła jedna płyta, wydana w 1977 roku i zatytułowana „The Beatles – Live At The Hollywood Bowl”. Nagrania na ów krążek przygotował George Martin, wieloletni producent Beatlesów, jednak nigdy nie był z nich zadowolony. Pochodziły z trzech koncertów zespołu w Hollywood Bowl, zarejestrowanych 23 sierpnia 1964 roku oraz 29 i 30 sierpnia 1965 roku. Przez wiele lat był to jedyny, wydany przez EMI i Capitol Records, autoryzowany koncert Beatlesów. Zarejestrowano go w okresie szczytowego nasilenia beatlemanii, jednak przy poziomie ówczesnej techniki zrealizowanie profesjonalnego zapisu było niemożliwe, ponieważ na koncertach panował nieopisany chaos. Muzycy nie słyszeli się wzajemnie, wszystko zagłuszał krzyk siedemnastu tysięcy fanów, którzy, jak twierdził George Martin, byli w stanie zagłuszyć nawet startujący odrzutowiec. Nic dziwnego, że krótko potem zespół definitywnie zrezygnował z publicznych koncertów.

W początkach ery płyt CD na rynku były dostępne nagrania zespołu, jednak ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. 9 września 2009 roku pojawił się szesnastopłytowy zestaw „The Beatles Stereo Box Set”, zawierający całą na nowo zremasterowaną dyskografię zespołu. Różnica w brzmieniu była ogromna. W ślad za nim na sklepowe półki trafił trzynastopłytowy komplet „Mono Box Set”, prezentujący monofoniczne wersje piosenek, często różniące się znacząco od stereofonicznych. Nadal jednak brak było nagrań koncertowych.

Wytwórnia Capitol Records pierwotnie planowała wydać album koncertowy The Beatles, zawierający nagrania z 23 sierpnia 1964 roku, jednak mimo wytężonej pracy nie osiągnięto zadowalających rezultatów. Występ robił wrażenie, jednak jakość dźwięku dyskwalifikowała materiał. Taśmy powędrowały na półkę. Rok później, 29 i 30 sierpnia 1965 roku zarejestrowano w tym samym miejscu kolejne dwa koncerty zespołu, ale znów okazało się, że wyłowienie muzyki legendarnej czwórki spod ryku tłumu przekraczało możliwości wydawców.

I tym razem taśmy trafiły do archiwum. W 1971 roku, przy okazji pracy nad albumem „Let It Be” próbował zmierzyć się z nimi Phil Spector, lecz również zrezygnował. Materiał powrócił na półkę, gdzie przeleżał kolejne sześć lat. Rynek jednak jak wiadomo nie znosi próżni, w związku z czym pojawiały się nielegalne bootlegi. By ograniczyć ich wypływ Capitol Records ponownie powierzył tę pracę Georgowi Martinowi.

Zadanie nie było łatwe, jednak doświadczonemu realizatorowi, od lat współpracującemu z zespołem udało się wykroić trzynaście utworów. Różnica między nimi a piosenkami zarejestrowanymi również na żywo w studiach BBC polegała na niesamowitej energii, jaką zespół czerpał z wiwatującego tłumu. Drobne wpadki wykonawcze zeszły na dalszy plan, bowiem muzycy z uwagi na doping prawie się nie słyszeli. Koncert z Hollywood Bowl zawierał głównie piosenki z płyt „A Hard Day’s Night” (1964) i „Help!” (1965). Choć cieszył się sporym powodzeniem, to jednak po wyczerpaniu nakładu nie został wznowiony, nie ukazała się też jego wersja CD.

Do nagrań powrócono po blisko czterdziestu latach. Zmieniły się czasy, rozwinęła się technika. Jakiś czas temu do Gilesa Martina (syna Georga) dotarła wiadomość, że w Capitol Studios odkryto trójkanałowy zapis wspomnianego koncertu. Okazało się, że jest technicznie nieco lepszy od taśmy matki przechowywanej w londyńskich archiwach. Giles wspólnie z Jamesem Clarkem poddał go obróbce pozwalającej wyodrębnić ze wspólnego toru dźwięki poszczególnych instrumentów. Materiał ponownie zmiksowano. Dało się poprawić przejrzystość dźwięku i oddać w nagraniu niesamowitą energię muzyków wspomaganych przez szalejący tłum. Całość uzupełniono o dodatkowe cztery nagrania, tak więc ostatecznie na płytę trafiło siedemnaście piosenek.

Album zyskał nowy blask i w niczym nie przypomina swego dawnego pierwowzoru. Jakość dźwięku pozytywnie zaskakuje. Beatlesi dopingowani wiwatującą publicznością grają na najwyższych obrotach, często nadając wykonywanym piosenkom szybsze tempa niż w wersjach studyjnych. W ślad za płytą na ekrany trafił film dokumentalny „The Beatles: Eight Days a Week – The Touring Years” w reżyserii Rona Howarda. Po raz kolejny okazało się, że współczesna technika może zdziałać cuda. Giles Martin, syn legendarnego Georga Martina tego dokonał. Boję się myśleć, czego może dokonać jego wnuk…

Krzysztof Wieczorek

krzysztof.wieczorek@wolnadroga.pl

Kategoria:
muza20