Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

„Friday Night In San Francisco” – John McLaughlin, Al Di Meola, Paco de Lucía (1981) – Kolej na muzykę

Gitara klasyczna na swoje specyficzne brzmienie. Bez względu na to, czy są to transkrypcje utworów J.S. Bacha, czy muzyka flamenco. Dziś chciałbym wspomnieć pewien jesienny wieczór z 1981 roku. Wówczas pierwszy raz w radiu usłyszałem nagrania trzech wirtuozów gitary, którzy spotkali się na wspólnym koncercie w piątek 5 grudnia 1980 roku w San Francisco, w prestiżowej sali Warfield, znanej z występów Ala Johnsona, Louisa Armstronga i Charlie Chaplina. Byli to Al Di Meola, John McLaughlin i Paco de Lucía. Każdy z nich był niekwestionowanym mistrzem swego instrumentu i o każdym można byłoby napisać wiele. Wspólnie nagrali płytę, która na długo wstrząsnęła moim muzycznym światem i do dziś jest jedną z ulubionych.

Tu należałoby przerwać narrację i cofnąć się kilka lat wstecz. Wówczas poznałem nagrania Johna McLaughlina z grupą Shakti. Ta płyta też okazała się przełomem i wprowadziła moją wrażliwość w zupełnie inny wymiar. Brytyjski gitarzysta, dotąd obracający się w kręgu jazz-rocka, a także od dawna zainspirowany kulturą hinduską postanowił sformować grupę łączącą oba te muzyczne światy. Po rozpadzie The Mahavishnu Orchestra stworzył zespół, w którym prócz niego grali muzycy z Indii, wyłącznie na instrumentach akustycznych. Co ciekawe, ta formacja w marcu 1977 roku, zagrała w warszawskiej w Sali Kongresowej. Tak, czasem w tamtej rzeczywistości zdarzały się cuda… Shakti z Johnem McLaughlinem zarejestrowało łącznie trzy płyty, po czym zawiesiło działalność na dwadzieścia lat. Była to muzyka niezwykła, wymagająca od słuchacza dużej otwartości, a jednak silnie oddziaływująca, wręcz hipnotycznie wciągająca. 

Teraz dwa słowa o flamenco. To nie tylko muzyka, ale także kultura wywodząca się z folkloru andaluzyjskich Cyganów. Muzyka jest tu ważnym elementem, zwłaszcza wykonywana na gitarze. Dawniej jedynie towarzyszyła tańcom, jednak od połowy lat sześćdziesiątych zyskała autonomiczność. Jednym z najważniejszych wirtuozów gitary flamenco był Paco de Lucía, zmarły w 2014 roku. To właśnie on przyczynił się do popularyzacji tej muzyki, odnosząc przy tym spory sukces komercyjny. Sam również był otwarty na inne style, poszukując nowych brzmień i wzbogacając swą grę o elementy jazzu. 

I teraz w narracji pojawia się Al Di Meola, amerykański wirtuoz gitary jazzowej, mający za sobą karierę w grupie Return to Forever. Miał niezwykły talent, a także wyjątkową biegłość techniczną. Wcześniej kojarzony z gitarą elektryczną, miał jednak w swym dorobku także utwory akustyczne. W 1980 roku John McLaughlin wpadł na pomysł nagrania płyty akustycznej, zarejestrowanej na żywo, a muzyka, która ją wypełniła okazała się syntezą wspomnianych wyżej doświadczeń. Zbiegają się na niej elementy flamenco i muzyki hinduskiej, a także jazz rocka i jazzu. Są też przede wszystkim osobowości muzyków, którzy ją stworzyli. 

Album „Friday Night In San Francisco” stał się podsumowaniem dwumiesięcznej trasy tria po USA i Europie. Muzycy byli w doskonałej dyspozycji. Trzy wybitne indywidualności, niezwykła technika, zderzenie odmiennych kultur i wielorakich inspiracji oraz entuzjastycznie i żywiołowo reagujący odbiorcy – to musiało przynieść sukces. Publiczność dotąd nie oglądała podobnego spektaklu. Składał się z utworów prezentowanych w duetach oraz zagranych w trio. Producent koncertu zadbał, by muzycy na scenie mieli kontakt wzrokowy, oddzielił ich jednak od siebie szklanymi przegrodami akustycznymi. Dało to dobrą separację dźwięku i umożliwiło umieszczenie precyzyjnego opisu na płycie, informującego którego słychać w każdym z kanałów. 

Płytę otwierają dwa połączone utwory: „Śródziemnomorski Taniec Słońca” („Mediterranean Sundance”) – akustyczna kompozycja Ala Di Meoli z jego autorskiej płyty „Elegant Gypsy” (1977) oraz „Río Ancho” – utwór Paco de Lucíi z albumu „Almoraima” (1976). To muzyka pełna ognia, zmian tempa i błyskotliwej techniki. Razem blisko jedenaście i pół minuty. 

Dalej jest jeszcze lepiej. Krótkie opowieści z czarnego lasu („Short Tales of the Black Forest”), kompozycja Chicka Corei zagrana przez Johna McLaughlina oraz Ala Di Meolę, to kolejny popis techniki, okraszony muzycznym żartem, jakim okazały się niekonwencjonalne dźwięki wydobywane z instrumentów, wpleciony blues i temat muzyczny z filmu „Różowa Pantera”. Muzycy grają z wielką swobodą, a publiczność reaguje żywiołowo i doskonale się bawi. Trudno w to uwierzyć, przecież to zaledwie trzech muzyków (choć na płycie w trio na żywo pojawiają się tylko raz), trzy sześciostrunowe gitary, dwóch muzyków grających kostką i Paco de Lucía palcami, a emocji więcej niż mogłaby dostarczyć spora orkiestra symfoniczna.

W zasadzie płyta genialna, jedna z tych, które można zabrać wszędzie. To czterdzieści minut muzycznej magii tworzonej przez geniuszy, dla których nie istnieją techniczne bariery – mogą zagrać wszystko. Muzyka nie jest szczególnie trudna i wciąga od pierwszych dźwięków. Album odniósł komercyjny sukces. Sprzedano ponad 1,5 mln egzemplarzy, a legendarne trio w czerwcu i w październiku 1996 roku wystąpiło przed polską publicznością, w wypełnionej po brzegi Sali Kongresowej.

Krzysztof Wieczorek