Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-muzyka

“A Night at the Opera” – Queen (1975) – Kolej na muzykę

24 listopada minęły trzy dekady od śmierci Freddiego Mercury – członka grupy Queen, wielokrotnie uznawanego za jednego z najlepszych wokalistów w historii muzyki popularnej. Z natury skromny, na scenie przeistaczał się w pełnego energii lidera, obdarzonego niezwykłą charyzmą, skupiając na sobie niemal całą uwagę publiczności. Odszedł przedwcześnie, pokonany przez wirus HIV. 

Pięć miesięcy później na stadionie Wembley zorganizowano pamiętny koncert, którego gospodarzami byli trzej pozostali członkowie grupy Queen: Brian May, Roger Taylor i John Deacon. Był to hołd, jaki świat muzyki złożył Freddiemu. Siedemdziesiąt dwa tysiące szczęśliwców nabyło wejściówki, które sprzedano w ciągu zaledwie dwóch godzin, mimo iż wcześniej nie była znana lista wykonawców. Reszta widzów, w tym także polskich, oglądała bezpośrednią transmisję telewizyjną. Szacowano, że łączna widownia z całego świata przekroczyła dwa miliardy osób. Pieniądze z koncertu przeznaczono na walkę z AIDS. 

Zaśpiewały prawdziwe gwiazdy pierwszej wielkości ówczesnej sceny muzycznej. Obejrzałem telewizyjną transmisję, ciągnącą się do późnych godzin nocnych, jednak z czystym sumieniem stwierdzam, że nie wszyscy wykonawcy stanęli na wysokości zadania. Trudno się dziwić, wszak Freddie Mercury był wokalistą wyjątkowym, obdarzonym niepowtarzalnym głosem. Jakiekolwiek próby naśladownictwa musiały być skazane na niepowodzenie, zaś próby indywidualnej gwiazdorskiej interpretacji nie zawsze odpowiadały duchowi Queen. 

Queen od połowy lat siedemdziesiątych był jednym z najbardziej popularnych zespołów na świecie. Mimo to grupa nigdy nie była traktowana poważnie przez zachodnich krytyków rockowych. Trudno im było pojąć fenomen muzyki zespołu, polegający na umiejętnym pomieszaniu elementów glam rocka, heavy metalu, prog rocka, wodewilu, czasem trącącego kiczem humoru, pseudo-klasyki i trudno powiedzieć czego jeszcze. W połączeniu z niesamowitym głosem Freddiego stanowiło to kapitalną i trudną do podrobienia całość. Do tego dochodziły niesamowite koncerty zespołu, wręcz przypominające spektakle teatralne, podczas których ekscytujący wokalista był absolutnym panem publiczności. Płyty zespołu sprzedawały się naprawdę dobrze i nawet w okresie kryzysu, spowodowanego narastającą falą punk, grupa zachowała fanatycznych zwolenników. 

Przyznam, że nigdy nie byłem zdecydowanym miłośnikiem Queen. Doceniałem ich kunszt, jednak w swych zbiorach przez lata miałem jedynie ich wybrane albumy – przede wszystkim „A Night at the Opera” (numer jeden w Wielkiej Brytanii i piąta pozycja w Stanach Zjednoczonych) oraz „A Day at the Races”. Oba tytuły w oczywisty sposób nawiązywały do tytułów filmów braci Marx. Za jedno z najlepszych dokonań uważam również „Innuendo”, ostatni album wydany za życia Freddiego.

„A Night at the Opera”, to czwarta pozycja w dyskografii zespołu i pierwsza jaką nagrali po zerwaniu pańszczyźnianego kontraktu z agencją Trident Audio Productions, która bezwzględnie ich wykorzystywała, odbierając motywację do pracy twórczej. 

Pierwszy utwór z nowej płyty zatytułowany „Death On Two Legs” jest niemal jadowitym rozliczeniem z tamtym okresem. Praca w nowych warunkach i bez ograniczeń dodała im skrzydeł, uwalniając wyjątkowy potencjał i kreatywność. Nad nagraniami do albumu „A Night at the Opera” pracowali przez cztery miesiące w kilku studiach. 

Ponad trzy tygodnie zajęło im nagranie prawdziwego opus magnum – kompozycji „Bohemian Rhapsody”. Historia pokazała, że utwór przetrwał próbę czasu i coś, co z początku miało być muzycznym żartem, w samej Wielkiej Brytanii sprzedało się błyskawicznie w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Mimo niestandardowej długości blisko sześciu minut utwór na dziewięć tygodni stał się hitem nr 1, a w dwa lata po wydaniu uznano go za „najlepszy singel ostatnich 25 lat”.

Warto też zwrócić uwagę na „The Prophet’s Song”, rozbudowaną kompozycję gitarzysty Briana Maya. To utwór, w którym jego gitara zabrzmiała najpełniej, odkrywając swoje ciężkie, rockowe oblicze. 

Płytę nagrano na szesnastośladowym magnetofonie, w pełni wykorzystując ówczesne możliwości studia. Zespół nagrał ją w całości samodzielnie, nie korzystając z pomocy muzyków sesyjnych. Po zmianie agencji impresaryjnej miała zdecydować o tym, czy zespół rozwinie skrzydła i przetrwa, czy ludzie o nim zapomną. Muzycy wykorzystali tę szansę w stu procentach. Album okazał się momentem zwrotnym w ich karierze. Cały jej repertuar pasuje do siebie niczym misterna układanka. Ciężkie, rockowe gitary i subtelne, wręcz sentymentalne ballady, folkowa zaduma i brytyjski hymn narodowy. 

To właśnie ten album legł u początku drogi, która zawiodła grupę na szczyt. Ich utwory spędziły w zestawieniu UK Albums Chart blisko tysiąc czterysta tygodni, pobijając dotychczasowych liderów – The Beatles, Elvisa Presleya, U2 oraz Dire Straits. Sprzedali ogółem ponad sto trzydzieści milionów płyt, zaś album „A Night at the Opera” do dziś pozostaje sumą wszystkiego, co stanowi o niezwykłości muzyki Queen.

Krzysztof Wieczorek

Kategoria:
muza25