Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

kultura-historia

Kolej na historię: Niedokończone śledztwo prokuratora Witkowskiego

 

Jak dziś pamiętam wieczór 20 października 1984 roku oraz informację o zaginięciu ks. Jerzego Popiełuszki, którą podano w głównym wydaniu Dziennika Telewizyjnego. Dla Polaków była szokiem. Kapłan z warszawskiego Żoliborza nie był zwykłym wikarym. Jego słowa dla wielu prześladowanych Polaków znaczyły bardzo wiele. Słuchali go także ci stojący z boku, gdyż były otuchą i wyrazem sprzeciwu wobec nieakceptowalnej polityki generała Jaruzelskiego. Ten drobny i chorowity kapłan okazał się mocarzem, którego władza, także ta rezydująca na Kremlu nie chciała tolerować. 

Trzydzieści osiem lat po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki nadal oficjalnie nie wiadomo, kto tak naprawdę odpowiada za tę zbrodnię. Nieprawdziwa jest również data jego śmierci – 19 X 1984 r. W świetle ustaleń prokuratora Andrzeja Witkowskiego wiele wskazuje na to, że porwany ksiądz zanim go zamordowano mógł być przez kilka dni torturowany na terenie bunkrów wojskowych koło Kazunia. Potwierdza to opinia profesora Edmunda Chróścielewskiego z 2 listopada 1984 roku, który powiedział do brata ks. Jerzego: „Tak zmasakrowanego ciała nie widziałem nigdy w życiu”. 

Profesor Edmund Chróścielewski to światowej sławy anatomopatolog, który na prośbę Episkopatu przyjechał do Białegostoku, aby wziąć udział w oględzinach zwłok. Na zachowanych zdjęciach z sekcji księdza widać zmasakrowaną twarz, liczne uszkodzenia szczęki, wyłupane oko oraz… brak języka. Ślady wskazywały, że ksiądz Jerzy był torturowany przez kilka dni oraz, że był martwy, gdy wrzucono go do Wisły – o czym świadczył brak wody w płucach. Potwierdziły to także dowody zebrane wiele lat później przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego.

Prokurator Witkowski ustalił na podstawie relacji sześciu funkcjonariuszy Wojskowej Służby Wewnętrznej, którzy w 1984 r. śledzili księdza po tym, jak wyjechał z Bydgoszczy, że został on pobity w Toruniu, a potem zabrany samochodem do bunkra w Kazuniu. Tam do 25 października był bestialsko torturowany. Świadek, który to zeznał, podał nawet nazwiska trzech oficerów, którzy mieli go torturować. 

Jest też inny świadek, emerytowany oficer warszawskiej Służby Bezpieczeństwa, który w październiku 1984 r. na polecenie przełożonego, za pośrednictwem podległych mu ludzi codziennie dostarczał prowiant do starego bunkra w Kazuniu, gdzie ekipa WSW wykonywała „zadanie specjalne”. 

22 X 1984 roku u dr Barbary Jarmużyńskiej-Janiszewskiej oraz u dr Krystyny Pobieżyńskiej, która opiekowała się zdrowiem księdza Jerzego pojawili się umundurowani milicjanci i szczegółowo wypytywali o schorzenia, dokumentacje medyczną i leki podawane księdzu. Ustalili, że nieprzyjmowanie wskazanych leków i złe odżywianie może doprowadzić do krwawienia z przewodu pokarmowego, niewydolności wątroby oraz śmierci. Czy te informacje byłyby istotne w przypadku wcześniejszej śmierci księdza Jerzego?

Prokurator Andrzej Witkowski, który na zaproszenie Bydgoskiego Klubu Frondy gościł niedawno w Bydgoszczy, jest przekonany, że odkrył zaledwie fragmenty wydarzeń, które rozpoczęły się 19 października w okolicach Górska. To, co zdołał ustalić podważa całą dotychczasową wiedzę na temat zamordowania ks. Jerzego. Zagadkowa pozostaje pełna niejasności ucieczka skutego kajdankami Waldemara Chrostowskiego, kierowcy księdza Jerzego, z pędzącego samochodu porywaczy. 

Ile tych samochodów naprawdę było również nie wiadomo, gdyż odnalezieni świadkowie podają sprzeczne wersje. Pierwszy postój miał miejsce w ruinach zamku toruńskiego, gdzie odnaleziono różaniec księdza, jednak ów ważny dowód nie pojawił się w śledztwie. W dniach 20-25 października ksiądz prawdopodobnie był przetrzymywany w przygotowanym wcześniej bunkrze w rejonie Kazunia, gdzie znalazł się w rękach WSW, które z rozkazu gen. Kiszczaka śledziło grupę Piotrowskiego już od momentu ostatniej mszy odprawionej przez księdza w kościele Świętych Polskich Braci Męczenników na bydgoskich Wyżynach.

Jego ciało wrzucono do Wisły 25 X 1984 roku z tamy we Włocławku. Dzień później wydobyła je ekipa płetwonurków. Co działo się z nim między 26 a 30 X 1984 roku prokurator nie mógł powiedzieć, gdyż nadal prowadzone jest śledztwo. Ostatecznie oficjalnie wydobyto je 30 października.

Prowadzone w 1984 r. działania służb miały dowieść, że porwanie księdza jest polityczną prowokacją ekstremy „Solidarności”, niezadowolonej ze stabilizacji życia w kraju po ogłoszeniu stanu wojennego. Poprzez tworzenie fałszywych dowodów mieli tę wersję uwiarygodnić oficerowie biura śledczego MSW: pułkownik Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Wobec biernej postawy społeczeństwa władze partyjne i państwowe zmieniły strategię, a dwaj wymienieni wyżej oficerowie zginęli 30 XI 1984 roku w wyniku zderzenia ich pojazdu z samochodem ciężarowym.

Andrzej Witkowski, prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie dwukrotnie (w 1991 roku i później w latach 2000-2004 na zlecenie IPN) prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, i dwukrotnie w efekcie poczynionych ustaleń został od niego odsunięty. 13 października 2004 r. śledztwo przekazano prokuratorowi z IPN w Katowicach. Później akta trafiły do Warszawy. Postępowanie przygotowawcze toczy się nadal, aczkolwiek wolno i bez szczególnych efektów, zaś sprawcy wskazani w procesie toruńskim są już dawno na wolności, gdyż skorzystali z amnestii. Prokurator Witkowski już nie oskarży Kiszczaka i Jaruzelskiego za morderstwo ks. Popiełuszki. Obaj nie żyją, a on sam od 2015 roku został przesunięty w stan spoczynku. Ci, którzy go znają osobiście twierdzą, że to najbardziej uczciwy człowiek w wymiarze sprawiedliwości.

Krzysztof Wieczorek

Kategoria:
histor23