Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

„Wywodzę się ze środowiska dziennikarskiego”

„Wywodzę się ze środowiska dziennikarskiego”

Z Krzysztofem Czabańskim, przewodniczącym Rady Mediów Narodowych,

rozmawia Aleksander Wiśniewski

 

W 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość miało na sztandarach obok programów socjalnych i tożsamościowych, także repolonizację mediów. Czy można liczyć, że w tej kadencji temat pojawi się w Sejmie?

Ten temat przewija się już od długiego czasu. Wcześniej także pojawiał się, choć nie w takim ujęciu, które dałoby się nazwać repolonizacją mediów. Mówiliśmy raczej o pluralizacji i dekoncentracji kapitałowej, tak by uniknąć dominacji na rynku medialnym jednego kapitału np. zagranicznego – stąd w uproszczeniu mowa o repolonizacji mediów. W Polsce ruchy kapitałowe podlegają prawom rynkowym oraz prawu europejskiemu, które zabrania różnicowania kapitału ze względu na narodowość.

Polski rynek medialny został ukształtowany trzydzieści lat temu, niestety bardzo niekorzystnie dla polskich obywateli. W zasadzie został przejęty głównie przez kapitał zagraniczny. Pojawił się także rodzimy, jednak wywodzący się ze źródeł głęboko tkwiących w poprzednim systemie. W efekcie dla suwerennego państwa powstały dwa zagrożenia – wewnętrzne i zewnętrzne. Ta sytuacja utrwaliła się i dziś wszelkie ruchy własnościowe są bardzo utrudnione.

Musimy oczywiście myśleć o dekoncentracji, tak by pewne grupy nie dominowały we wszystkich sektorach. Mam tu na myśli np. dekoncentrację crossową, polegającą na tym, że jeśli ktoś posiada znaczącą pozycję na rynku radiowym, to nie powinien jednocześnie mieć takiej samej pozycji na rynku telewizyjnym czy prasowym. Takie projekty są przygotowywane i być może pojawią się one w tej kadencji, jednak decyzja w tym względzie należy do rządu.

Rada, którą kieruję zajmuje się mediami publicznymi i w tym sektorze przez ostatnie cztery lata zaszły spore zmiany. Przypomnę, że w 2015 roku, jeszcze przed zwycięstwem Prawa i Sprawiedliwości, były to media, które mówiły jednym głosem ze wszystkimi głównymi mediami komercyjnymi.

Obecnie mówią własnym – i to jest największa przemiana, widoczna gołym okiem. Niezależnie od indywidualnych poglądów politycznych i różnych ocen zjawisk pojawiających się w sferze publicznej, jest rzeczą dobrą, że przeciętny odbiorca ma możliwość wysłuchania innej narracji, niż dominująca w mediach komercyjnych. Media publiczne zapewniają tu pluralizm.

 

Od pewnego czasu opozycja podnosi głośno argument, że media publiczne nie są narodowe, tylko rządowe. Proszę ustosunkować się do tego zarzutu.

Opozycja ma prawo formułować różne zarzuty, zaś ja każdą krytykę przyjmuję z pokorą. Chcę jednak zauważyć, że media publiczne nie są mediami rządowymi. Świadczy o tym choćby fakt, że powstała Rada Mediów Narodowych, niezależna od rządu. Radę tworzą trzy osoby wybierane przez Sejm i dwie powoływane przez Prezydenta RP, z propozycji wskazanych przez największe kluby opozycyjne.

Obecna Rada została powołana w 2016 roku na sześcioletnią kadencję (do lata 2022). Rząd nie ma na nią najmniejszego wpływu, stąd też stawiany zarzut nie ma podstaw. Podkreślę, że funkcjonuje również Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, także niezależna od rządu, a jej zadaniem jest również stanie na straży prawa do informacji, pluralizmu, wolności słowa oraz interesu publicznego. To kolejny organ powołany przez parlament i pana Prezydenta.

Mam wrażenie, że ten zarzut nawiązuje do jednej z moich wypowiedzi, gdzie wspomniałem, że rząd ma prawo przestawiać w mediach publicznych swoje stanowisko i argumenty. Nie oznacza to jednak, że media publiczne mają prezentować jedynie to stanowisko. Rząd po prostu musi mieć możliwość prezentacji własnej polityki i własnego rozumienia polskiej racji stanu. Byłoby absolutnie niezrozumiałe, gdyby na całym rynku medialnym nie było takiej możliwości.

Jest to tym bardziej istotne z uwagi na specyfikę polskiego rynku medialnego, zdominowanego, jak wcześniej wspomniałem, przez kapitał zagraniczny, bądź wywodzący się z dawnych struktur PRL, który niekoniecznie kieruje się polską racją stanu.

 

Porozmawiajmy o abonamencie. Polacy są zdezorientowani – czy istotnie trzeba go płacić?

Oczywiście, że trzeba, wynika to z obowiązującego prawa. Fakt, że jest ono lekceważone przez dużą część społeczeństwa, po części wynika z tego, że rząd Donalda Tuska wezwał społeczeństwo do nieposłuszeństwa w tym zakresie i tym samym niejako zdemontował system abonamentowy. To prawo jednak nadal obowiązuje, choć jest słabo egzekwowane. Stąd też pojawia się konieczność wypracowania nowego systemu.

Od dwóch lat do mediów publicznych trafiają z budżetu państwa duże pieniądze z tytułu rekompensat, co jest kolejnym dowodem na to, że obecny rząd chce je wzmacniać – tak, by miały mocne fundamenty finansowe. Pod koniec ubiegłego roku Sejm uchwalił tę kwotę na poziomie blisko dwóch miliardów zł. Pozwala ona na odbudowę technologiczną i kadrową, co niewątpliwie wpłynie na lepszą ofertę. Brakuje niestety stałego systemu finansowania, który powinien powstać jak najszybciej, tak, by można było w kilkuletniej perspektywie planować wydatki inwestycyjne. Trwały system jest tu niezbędny i liczę, że rząd go przygotuje.

Uważam, że w obecnej sytuacji, gdy abonament jest nieskuteczny, najlepszym rozwiązaniem byłoby finansowanie mediów publicznych z budżetu na podobnej zasadzie, jak wydatki na siły zbrojne. Mam na myśli stały poziom tych wydatków, zależny od wskaźnika PKB, który zapobiegnie ewentualnym próbomnacisków ze strony tej, czy przyszłych ekip rządowych. To powinno być zagwarantowane ustawowo, podobnie jak wydatki na wojsko, choć oczywiście na odpowiednio niższym poziomie.

 

Po deregulacji zawodów przeprowadzonej przez ministra Gowina, pojawił się pomysł, żeby jednak niektóre z nich objąć pewnymi regulacjami. Wśród nich był także zawód dziennikarza. Co pan sądzi o takiej koncepcji?

Jest to pewna pułapka. Sam mam tu jakieś doświadczenia, gdyż wywodzę się z środowiska dziennikarskiego, przepracowałem w nim ponad pół wieku, a do polityki trafiłem będąc już na emeryturze. Zawód dziennikarza zawsze był zawodem wolnym. Wykonywali go ludzie z wykształceniem wyższymi średnim, tak humanistycznym, jak i technicznym. Liczyła się przede wszystkim praca, talent i zdolności, dlatego byłbym zdecydowanym przeciwnikiem jakichkolwiek ograniczeń.

Inną stroną medalu jest dbałość organizacji dziennikarskich o odpowiednie standardy. W obecnym świecie, gdy media zawodowe stają się marginesem, a coraz większą rolę odgrywa Internet i media społecznościowe, to rzetelny profesjonalizm dziennikarski jest na wagę złota. W tej chwili każdą informację należy wielokrotnie sprawdzić. Dawniej liczące się opiniotwórcze źródła podawały fakty, których nie trzeba było weryfikować. Dziś jest z tym bardzo różnie. I tu widzę rolę organizacji środowiskowych, które powinny dbać o obowiązujące standardy.

 

Dziękuję za rozmowę,

Kategoria:
Czabański03