Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Trakcja jako atrakcja w kraju demokracji ludowej

 

„Wszystkim twórcom trakcji elektrycznej PKP w Polsce książkę tę poświęcam” – mówi dla „Wolnej Drogi” Marian Hanasz, autor tak zatytułowanej książki.

Czytamy o nim:Specjalista trakcji elektrycznej z praktyką eksploatacyjną w DOKP Warszawa, projektant ciekawych rozwiązań technicznych w Biurze Elektryfikacji Kolei i Biurze Projektów Elektryfikacji Kolei, z doświadczeniem montażowym naczelnego inżyniera w Przedsiębiorstwie Kolejowych Robót Elektryfikacyjnych,wspominapostać pioniera elektryfikacji Profesora Romana Podoskiego w sto lat od rozpoczęcia nauczania trakcji elektrycznej na Politechnice Warszawskiej (1919-2019). Pisze też o wielu zasłużonych w tej dziedzinie ludziachPKP. Książka powinna zainteresować pracowników trakcji i energetyki kolejowej, a także wszystkich, którzy chcą poznać początki elektryfikacji kolei w Polsce i genezę współczesnych rozwiązań technicznych w tej dziedzinie. (Źródło: Stacja Muzeum)

 

Część Pana zawodowego życia, to praca na kolei, jednak pracował Pan również poza koleją. Gdzie?

Moją pracę związaną z kolejnictwem przedstawiłem w omawianej książce, tu krótko: 1947 – 1951 DOKP Warszawa, 1951 – 1952 Biuro Elektryfikacji Kolei (BEK), 1953 – 1962 Biuro Projektów Elektryfikacji Kolei (BPEK), 1962 –1963 Zjednoczenie Przedsiębiorstw Robót Kolejowych (ZPRK), 1963 – 1970Przedsiębiorstwo Kolejowych Robót Elektryfikacyjnych (PKRE), dzisiaj Trakcja PRKiL.

Poza koleją pracowałem kolejno: 1970 – 1982 Zakłady Wytwórcze Aparatury Wysokiego Napięcia ZWAR w Międzylesiu k/Warszawy (montaż i serwis gwarancyjny stacji wysokiego napięcia Pakistan, Egipt, elektrownia Grecja), 1982 – 1988 State Organization of Electricity, Supergrid Projects w Iraku (montaż, uruchomienie, nadzór kilku stacji 400 kV), 1989 – 2018 L.Instruments (produkcja specjalistycznych przyrządów pomiarowych, współwłaściciel). Obecniejestem na emeryturze.

 

Jak zrodził się pomysł opisania trakcji kolejowej w Polsce?

Na początek była refleksja, że pierwsze lata elektryfikacji kolei odchodzą w niepamięć. Ile osób pamięta Profesora Romana Podoskiego, którego tytuł naukowy z szacunkiem zapisuję Dużą Literą? A przecież warto przypomnieć wielu innych ludzi zasłużonych dla trakcji, nauczycieli, przyjaciół, kolegów. W mojej wdzięcznej pamięci pozostajeMieczysław Turyn, dyrektor Zjednoczenia PRK, późniejszy wiceminister, wybitny organizator budownictwa kolejowego, mentor mój i przyjaciel. Im obu, a także wszystkim twórcom trakcji elektrycznej Polskich Kolei Państwowych jako jeden z najstarszych trakcyjników w Polsceksiążkę tę poświęcam.

Impulsem była stuletnia rocznica (1919-2019) inauguracji wykładów trakcji elektrycznej na Politechnice Warszawskiej, gdzie studiowałem w latach 1946-1952. Stulecie miało być przedmiotem uroczystej konferencji rocznicowej Zakładu Trakcji Elektrycznej Politechniki Warszawskiej z promocją książki w programie, jednak do tej uroczystości nie doszło. Mimo to książka zostałaobjęta akcją „niepodległa”jako projekt realizowany w ramach obchodów stulecia odzyskania niepodległości oraz odbudowy państwa polskiego.

W sprawie publikacji zwróciłem się do Wydawnictw Komunikacyjnych, które jednak się nią nie zainteresowały, chociaż w roku 1991 wyszła tam książka Jana Podoskiego „Zbyt ciekawe czasy”o podobnym wspomnieniowym charakterze. W tej sytuacji koszty wydania pokryłem z własnych zasobów, czego skutkiem jest niewielki nakład i dość wysoka cena.

 

Czy cena 130 zł nie odstrasza potencjalnych nabywców, szczególnie tych, których interesuje bardziej historia, a mniej strona techniczna trakcji i energetyki kolejowej?

Wysokość ceny jest rezultatem tego, że – jak wspomniałem – pokryłem koszt wydania z własnych zasobów. Książka jest dostępna w sprzedaży detalicznej w Muzeum Kolejnictwa w Warszawie w cenie 130 zł/egz. Można ją również zamówić mailem: mhanasz@linstruments.com.pl, w cenie 100 zł + 16,25 zł/egz. (koszt przesyłki pocztowej), płatność przelewem po otrzymaniu przesyłki, na podstawie dokumentu sprzedaży.

 

Pomijając satysfakcję z samego wydania książki „Trakcja jako atrakcja w kraju demokracji ludowej”, jest Pan (autor) zadowolony z tego jak została odebrana przez czytelników? Dokładniej, jak książka została przyjęta na rynku czytelniczym? Czy jest zainteresowanie osób z poza branży?

Rzeczywiście mam satysfakcję z wydania książki, z jej układu graficznego, pięknej płóciennej oprawy i starannego druku. Tytuł wskazuje myśl, że w „kraju demokracji ludowej” praca mogła stanowićpewną strefę wolności, jeśli jej tryb niewolniczy dało się mentalnie odrzucić,bypoza kawałkiem chleba realizować swoje idee. Ja w ten sposób wprowadziłem nową metodę obliczeniową, którą potem profesor Podoski ujął w swej monografii „Trakcja elektryczna”. Udało mi się przeprowadzić własną koncepcję podstacji trakcyjnej wyposażonej w urządzenia produkowane w Polsce, co przełamało impas w elektryfikacji PKP zagrożonej wskutek brakumożliwości stosowanego wcześniej importu. Za duże swoje osiągnięcie uważam też doprowadzenie do organizacji robót, która zapewniła stały wysoki poziom postępu elektryfikacji kolei. Więcej o tym w książce.

Część moich czytelników, to ludzie pamiętający czasy, o których piszę. Ich uwagi odbieram ze wzruszeniem.Duże zainteresowanie okazują miłośnicy kolei zorganizowani w swoichstowarzyszeniach i klubach. Firma Trakcja PKRiL – która przejęła agendy „mojego” PKRE – podjęła pewną liczbę egzemplarzy dla swoich pracowników, a jej dyrektor podczas spotkania autorskiego przekazał mi kopię mojej dawnej legitymacji Naczelnego Inżyniera firmy. Był to miły gest, który doceniam.

Ludzi związanych z trakcją elektryczną współcześnie jest wśród moich czytelników mniej niż bym chciał,zapewne dlatego, że nie wiedzą o ukazaniu się tej publikacji. Trudno mi dotrzeć do pracowników firmy PKP Energetyka, do producentów taboru i eksploatatorów urządzeń trakcyjnych. Mam jednak nadzieję, że dzięki „Wolnej Drodze”dowiedzą się o tej książce.

Pyta Pan o zainteresowanie osób z poza branży. Myślę, że wyraża je recenzja profesora Marcina Kuli w „Nowych Książkach”. Jako historyk współczesności zwrócił on uwagę na ówczesne warunki pracy, ciągłe „zdobywanie” i „walkę”, zainteresowało gonasze „współżycie” zróżnymi „partyjnymi” bonzami i TW (tajnymi współpracownikami), którymi byliśmy „naszpikowani”. Ich rola na ogół była tajemnicą poliszynela, robiło się jednak swoją robotę, a nawet można było ich czasem do czegoś wykorzystać, np. ktoś bliski Moczarowi był w stanie „załatwić” jakąś rzecz nieosiągalną na drodze normalnej.

O tym, że książka „trafiła”, świadczy kilkadziesiąt osób na spotkaniu autorskim, doskonale zorganizowanym w Muzeum Kolejowym w Warszawie w styczniu br., połączonym z projekcją zdjęć. Dyskusja na zakończenie chwilami była dość gwałtowna.

Oczywiście każdy widzi swój obraz wydarzeń. Ja przedstawiam moje wspomnienia, to jest taki obraz wydarzeń, jaki ja widziałem i przeżywałem. Ciekawy jestem, jak widzą je moi czytelnicy. Wierzę, że podzielą się ze mną swoimi uwagami. Że pamięć jest krucha, opisywane fakty weryfikowałem w archiwach i bibliografii. Na potwierdzenie przytaczam w tekście bogaty materiał źródłowy.

 

Czym obecnie zajmuje się, nad czym dziś pracuje autor książki „Trakcja jako atrakcja…”? Kolejna książka?

Przeglądając teraz „Trakcję…”widzę, że pominąłem niektóre kwestie, charakterystyczne dla tamtych czasów, np. sprawę stratyfikacji społecznej. Niby wszyscy byli równi i biedni, płace były bardzo wyrównane („wszyscy mają taki sam żołądek”), ale przepaść dzieliła pracownika „fizycznego” od „umysłowego”, podkreślona ubraniem. Kupno butów czy spodni nadwyrężało budżet, mimo to „umysłowi” zawszechodzili w krawatach i marynarkach (nie przejmując się dziurami na łokciach). To była reguła, o żadnych bluzach i wiatrówkach nikt nie słyszał. „Fizyczni” korzystali z uprawnienia do kombinezonu roboczego, w którym udawali się do domu. Kombinezon był z reguły podarty i brudny, bo nowy otrzymywali raz na pół roku i zaraz sprzedawali.

Charakterystyczny był sposób zajmowania miejsc w stołówkach: nie do pomyślenia było, by ktoś stojący niżej w hierarchii służbowej przysiadł się do kogoś ważniejszego. Dyrektorzy siadali razem przy stole nakrytym obrusem. Ale zupa była ta sama dla wszystkich. Hierarchia służbowa była prosta, pionowa zależność była oczywista, wiadomo było co od kogo zależy. „Wszyscy” jakoś się znali, jedni bardziej, inni jako mniej kompetentni, życzliwi, służbiści.

Pyta Pan, co teraz robię. Gdyby miało wyjść drugie wydanie „Trakcji…”, to pomyślałbym nad jej uzupełnieniem anegdotami „z życia”, których nigdy nie za dużo. Przed koronawirusem korespondowałem z miłośnikami kolei, którzy chcieli znać moje zdanie o sprawach, które ich interesowały. Wymienialiśmy uwagi na temat podstacji przewoźnych, elastyczności sieci trakcyjnej, pewności zasilania i kilku innych rzeczy. W dalszym ciągu zależy mi na wymianie zdań z czytelnikami. Dla ułatwieniaw tym celu na stronie redakcyjnej książki umieściłem swój adres mailowy.

Popełniałem błędy, których nie ukrywam. Z odległości lat wydaje mi się, że mogę mój bilans życiowy ocenić pozytywnie.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Aleksander Wiśniewski

Kategoria:
trakcja01 arch własne