Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Aktualności

„Schizophrenia” – Shamall (2019)

 

Niemiecki rock progresywny nie jest w naszym kraju szczególnie popularny. Okazuje się, że jednak czasem warto szukać.

Jakiś czas temu jeden ze znajomych zarekomendował mi ostatnią płytę Shamall, zatytułowaną „Schizophrenia”. Nazwa zespołu niewiele mi mówiła, mimo że pochodzący z Westfalii Norbert Krüler, lider formacji komponuje już od ponad trzydziestu lat, a jego dorobek płytowy przekracza dwadzieścia tytułów. Początkowo zajmował się muzyką elektroniczną. W stronę swoiście pojętego art rocka, czy jak kto woli muzyki progresywnej, mocno osadzonej w brzmieniach elektronicznych, zwrócił się na dobre dopiero z początkiem XXI wieku, zapoczątkowując niejako nowy rozdział swej twórczości albumem „The Book Of Genesis” z 2001 roku.

Później, w ciągu dwunastu lat, nagrał kolejnych siedem płyt utrzymanych w podobnej stylistyce, także naprawdę udanych. Praca nad ostatnim, wspomnianym na wstępie dziełem, nie licząc pobocznych projektów, zajęła mu aż sześć lat. Jest to wydawnictwo dwupłytowe, zawierające dwadzieścia dwa utwory i łącznie ponad sto pięćdziesiąt minut muzyki, jednak na tyle intrygującej, że trudno przejść obok niej obojętnie.

Mimo, że w pierwszej chwili forma może wydawać nazbyt rozbudowana (co nawiasem mówiąc w przypadku Shamall wydaje się normą), to jednak warto posłuchać płyty kilkakrotnie i w skupieniu. Muzyka zespołu zyskuje i wciąga z każdym kolejnym przesłuchaniem.

Sześć lat poświęconych na nagranie i produkcję płyty nie było czasem straconym. W zasadzie za całość zarówno od strony kompozytorskiej, jak i tekstowej odpowiada wspomniany na wstępie Norbert Krüler (wokal, gitary, fortepian, organy, klawiatury, bas oraz programowanie). Towarzyszy mu MatthiasMehrtens (gitara prowadząca) i Anke Ullrich (również wokal prowadzący i towarzyszący).

„Schizophrenia” jest bardzo osobistą wypowiedzią kompozytora. Dotyka współczesnych problemów świata. Zadaje trudne pytania, próbując odkryć kierunek, w jakim zmierza nasza cywilizacja. Nie daje prostych odpowiedzi. Narastająca ignorancja społeczeństw i rosnący niepokój co do przyszłości sprawia, że ów najpiękniejszy ze światów, który uczyniliśmy sobie poddanym i przyjaznym obecnie wcale takim się nie wydaje. Coraz trudniej odkryć w nim bezpieczne miejsce dla siebie. Życie jest coraz bardziej odhumanizowane, każdego dnia doświadczamy przejawów nietolerancji i powoli staje się to normą, nie robiącą na nikim szczególnego wrażenia.

Wprawdzie Norbert Krüler spojrzał na problem z własnej, rodzimej perspektywy, jednak jego obserwacje mają wymiar uniwersalny. Lider Shamall postanowił wstrząsnąć słuchaczami. Tytułowy schizofrenik, to ten, który wiedząc o zagrożeniu odwraca wzrok i nic nie robi. Niejako z drugiej strony, na zasadzie kontrapunktu pojawia się głos Anke, która śpiewa o pięknie świata i jego zachwycających barwach. Burzy spokój głównego bohatera, który wolałby poddać się obojętności, siąść na kanapie i zapalić trawkę.

Interesująca wypada muzyczny dialog Anke i Norberta w utworze „SupernaturalDream”, przydając kompozycji dodatkowych barw i różnorodności.

Mimo obszernej formy całość nie nuży. Dramaturgia opowieści narasta, a pojawiające się co jakiś czas melodyjne sola instrumentów klawiszowych sprawiają, że płyta wypada naprawdę atrakcyjnie. Należy wyróżnić także gitarę Matthiasa Mehrtensa i jego przemyślane partie solowe oraz zróżnicowaną dynamicznie programowaną perkusję.

Trudno jednoznacznie skategoryzować tę muzykę. To zarówno szlachetny progres, nawiązujący do dawnego art-rocka, połączony z tym, co najlepsze w niemieckim krautrocku (choć album jest anglojęzyczny). Całość umiejętnie zabarwiona elementami muzyki elektronicznej jest wciągającą podróżą przez wielorakie style muzyczne i ciągle wzbogaconą o nowe inspiracje.

Mamy tu zarówno mocne i ciekawe riffy, intrygujące zmiany nastroju oraz klimatyczne solówki. Jest tempo, ale i chwile wytchnienia. Jest także dyskretnie wplecione brzmienie klasycznej orkiestry. W drugiej części swej opowieści Norbert Krüler pozostawił więcej miejsca gitarze Matthiasa Mehrtensa. W drugiej części częściej także słyszymy Anke Ullrich. To prawdziwie epicka narracja, stopniowo podtrzymująca napięcie.

Po pierwszym przesłuchaniu pomyślałem, że album mógłby być krótszy, szybko jednak zmieniłem zdanie. Warto dać mu czas. Wówczas odkrywa w pełni swój urok, świeżość i dynamikę. To bardzo rozbudowany projekt, zawierający łącznie dwadzieścia dwa utwory oraz dwie i pół godziny muzyki.

Już otwierający całość, ponad osiemnasto minutowy utwór tytułowy wymagałby indywidualnej analizy, jednak według mnie ważniejsze jest ogólne wrażenie, jakie pozostaje po przesłuchaniu całości. Nie ma w tej muzyce pustosłowia i fraz, które znikają w niepamięci po zakończeniu albumu.

Znamienne są aranżacyjnie uzasadnione powtórzenia kilku tematów, przewijające się przez całość dzieła. Warto też podkreślić bardzo staranną produkcję, począwszy od dbałości o końcowe miksy utworów, aż po atrakcyjny projekt graficzny okładki.

Krzysztof Wieczorek

muza13