Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Poza koleją

Innej wojny nie będzie

Innej wojny nie będzie

 

Moja narzeczona boi się wojny. Ma 30 lat i strasznie obawia się, że będzie świadkiem okropności znanych z historycznych filmów albo relacji z Bliskiego Wschodu.

Jak byłem dzieciakiem, wtedy, kiedy Wojciech Jaruzelski poszedł na wojnę z Polakami i na ulicach królował smutek przeplatany czołgami, też się bałem wojny. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale byłem przekonany, że lada moment się zacznie.

Mieszkałem w pobliżu wojskowego lotniska na bydgoskim osiedlu Szwederowo. MIGi latały w dzień i w nocy. Zawsze zastanawiałem się, który jest „nasz”, a który zrzuci na nas bombę. Nie taką zwykłą, jakie zrzucali Niemcy na bezbronnych powstańców w Warszawie, ale taką, jaką zrzucili źli Amerykanie na Japończyków.

Kiedy kilka lat później kazali nam pić jakieś paskudztwo w efekcie czarnobylskiej katastrofy, byłem przekonany, że to wstęp do regularnej apokalipsy. Takie sobie urojenia zamieszkały w dziecięcej głowie Pawełka.

Potem Pawełek podrósł i zobaczył świat z innej perspektywy. Dzisiaj wojna, to dla mnie abstrakcja. Oczywiście, każdy boi się niepewności, odcięcia od cywilizacji (widzicie te tłumy z białymi flagami, gdyby agresor wyłączył ludziom Internet?). Boimy się oczywiście również fizycznej konfrontacji z silniejszym, lepiej uzbrojonym i sprawniejszym napastnikiem. Tylko…

Patrząc na ostatnie wojny w starym stylu, polegające na zajmowaniu terytorium i fizycznej eksterminacji przeciwnika, można kilka zauważyć kilka reguł.

Pierwsza daje nam bezpieczeństwo: tego typu wojny były i są prowadzone tam, gdzie ideologia zaślepia. Tam, gdzie ludzie w imię religii czy ideologii po prostu mordują niewiernych. Póki co, Bogu dzięki, w naszej części świata na razie nam to nie grozi.

Druga reguła bardziej mogłaby nas dotyczyć, ale znowu – jestem spokojny. Klasyczne zajmowanie obcego terytorium ma dzisiaj sens wówczas, kiedy chodzi o naprawdę wartościowe złoża lub szlaki transportowe. Oczywiście opowieści o nieskończenie wartościowych złożach pod polską ziemią pojawiają się czasem w aktualnej mitologii narodowej obok śpiących w Tatrach rycerzy, a Rosjanie z Niemcami znaleźli sposób na przesył gazu pod Bałtykiem. Tutaj także niewiele nam grozi.

Czy możemy czuć się bezpiecznie? Możemy, ale nie dlatego, że jesteśmy silni, mamy samych przyjaciół i Najjaśniejsza Panienka ochroni nas swoim płaszczem. Możemy się czuć bezpiecznie, bo my wojnę już przegraliśmy.

Inwazja, fizyczne opanowanie obcego etnicznie terytorium ma sens dla napastnika albo prestiżowy, ale to nie w naszej części świata i nie w XXI wieku, albo finansowy. Jakież to dobra mógłby zły agresor złupić nam, Polakom?

Mógłby nas obrabować z pieniędzy, gdybyśmy mieli. Günther Oettinger, niemiecki komisarz UE do spraw budżetu zdradził trzy lata temu, że lwia część unijnych dotacji, które otrzymuje Polska i tak wraca do niemieckich firm. Jesteśmy jako kraj po uszy zadłużeni, głównie u obcych podmiotów. Ten argument odpada.

Mógłby nas agresor chcieć doić z zaskórniaków i oszczędności. Problem w tym, że większość Polaków nie posiada żadnych oszczędności, a bieżące wypłaty zostawia głównie w niemieckich, portugalskich i brytyjskich sklepach kupując zagraniczne produkty i tankując paliwo do swoich samochodów na francuskich i rosyjskich stacjach benzynowych.

Finezyjny napastnik mógłby chcieć – wzorem niemieckich i sowieckich okupantów – panować nad naszymi umysłami poprzez swoje „gadzinówki”. Tyle tylko, że już to robi, bo rynek mediów jest zdominowany przez koncerny niepolskie, że tak delikatnie to określę.

Może więc byłby sens opanować nasze terytorium, żeby prowadzić tutaj produkcję – wykorzystywać tanią siłę roboczą, tanie surowce, mętne prawo dotyczące także ochrony środowiska? Serio ktoś sądzi, że do tego potrzebna byłaby okupacja, czy wystarczy parę złotych dla kilku wąsatych decydentów?

Nie boję się wojny w klasycznym stylu, a wojnę na miarę XXI wieku dawno już przegraliśmy. Nasze prawnuki będą mówiły o naszych czasach jako o finansowym czy gospodarczym rozbiorze kraju. Zrobionym tak dobrze, że niewielu go w ogóle zauważyło, a ci którzy zauważyli i tak pobiegli do sklepu po zatrutą glifosatem kiełbasę w promocji. Smutne to, ale i pocieszające, bo innej wojny nie będzie.

Paweł Skutecki

Kategoria:
Skuter02 chip