Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Zatoczyliśmy koło – Felieton Mariana Rajewskiego

Patrząc na to, co się dzieje w ogólnopolskiej polityce, cisną się na usta porównania do Polski tuż przed zaborami. Ale też do czasów komunizmu, kiedy naród był podzielony na dwie wyraziste części. Rzeczywiście jesteśmy aż tak rozdarci?

Dzisiejsze podziały sięgają chyba nawet głębiej niż w latach komuny, bo wtedy jednak był dość powszechny pogląd dotyczący charakteru i genezy państwa ludowego. Nie było większych wątpliwości odnośnie okupacji kraju przez „bratnią” armię.

Na przełomie 1944 i 1945 roku nie było wcale oczywiste, że w ogóle będzie jakaś Polska, z polskim rządem i odwołująca się do polskich tradycji państwowych. Równie dobrze mogliśmy być kolejną republiką w ramach Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, albo – co nieco trudniejsze do wyobrażenia – zniknąć z map.

Stało się inaczej, powstała rachityczna, osłabiona wojną i przetaczającym się frontem, zależna w stu procentach od Moskwy, ale jednak Polska.

Wówczas wybór był relatywnie prosty: pogodzenie się z sytuacją i próba funkcjonowania w tym irracjonalnym tworze państwowym, równie heroiczna co beznadziejna walka o prawdziwą niepodległość, albo wreszcie emigracja wewnętrzna, na którą decydowała się masa Polaków niekoniecznie nawet nazywając ten stan. Po jednej stronie była partia, po drugiej Kościół i szukający po lasach ostatniej kuli partyzanci.

Później włączyła się „Solidarność” i nieco zmieniło to zasady gry. Jedno jednak było wciąż poza dyskusją: jedni chcieli wolnej Polski, drudzy – z różnych powodów, głównie z obawy przed Sowietami – chcieli Polski zaopiekowanej przez Moskwę. Rów między tymi dwoma częściami społeczeństwa był szalenie głęboki.

Dzisiaj jest nieco inaczej, obce wojska traktujemy mimo wszystko jako sojuszników, których sami sobie wybraliśmy, którzy nie narzucili nam swojego „braterstwa”. Ale wciąż jest to realizacja koncepcji mówiącej tyle, że w „dzisiaj”, w „nowoczesnym świecie”, Polska jest ziarnkiem piasku i nie ma szans na realizację własnej polityki w żadnym zakresie – ani gospodarczym, ani międzynarodowym, ani militarnym, ani żadnym innym.

Polska według tego punktu widzenia potrzebuje jak powietrza Brukseli, Berlina, Waszyngtonu, bo inaczej potkniemy się o własne nogi i zrobimy sobie krzywdę.

Druga część narodu mówi, że oczywiście nie jesteśmy światowym mocarstwem, ale państwem relatywnie dużym, relatywnie bogatym i relatywnie silnym. Na tyle, żeby oczywiście układać jak najlepsze stosunki z sąsiadami i globalnymi liderami, ale niekoniecznie z pozycji kolan.

Ten spor tak naprawdę toczy się od blisko stu lat. I zazwyczaj górą jest frakcja szukająca wsparcia i legitymizacji swoich rządów poza granicami Rzeczpospolitej. W ostatnich wyborach oba stronnictwa – prowadzące działalność polityczną pod różnymi markami – otrzymały porównywalną liczbę głosów, z niewielką przewagą opcji chcącej ograniczenia suwerenności.

Najbardziej boli, że obie frakcje najbardziej ze wszystkiego obawiają się otwartej dyskusji, bo nie są przekonane o sile swoich argumentów. Kiedy odrzeć je z pustosłowia i tromtadracji to może się okazać, że te obawy są głęboko uzasadnione.

Więc dla zasady warto podzielić naród środkami wczesnoporonnymi, aborcją, eutanazją, prawami gejów do adopcji dzieci, funduszem kościelnym – dać ludziom piłeczkę i niech się o nią biją.

A polska suwerenność znów wisi na włosku. Niektórzy mówią, że już jest za późno na działanie i trzeba się pogodzić z nadejściem złych czasów dla Rzeczpospolitej. Ja wciąż wierzę, że „póki my żyjemy”…

Marian Rajewski

 

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
Marian02