Jednym z fundamentalnych praw człowieka jest wolność słowa. Mówi się, że jest wyznacznikiem demokracji, choć bywa, że jest świadomie ograniczana w imię wyższych wartości. Zawsze jednak oznaczała możliwość swobodnego wypowiadania własnych poglądów i jako taka znalazła swoje miejsce w sierpniu 1980 roku w postulatach strajkujących robotników. Walczono o nią zarówno w Gdańsku, jak i w Szczecinie – i te kwestie zawarto w podpisanych wówczas porozumieniach. Warto przypomnieć, że już 29 września 1980 roku Krajowa Komisja Porozumiewawcza NSZZ „Solidarność” podjęła decyzję o przeprowadzeniu 3 października strajku ostrzegawczego jako wyraz protestu przeciw blokowaniu dostępu związku do ogólnopolskich mediów. Dlaczego o tym przypominam? Bo ta kwestia była tak bardzo ważna dla rodzącej się wówczas Solidarności. Od tego czasu minęło czterdzieści pięć lat. Wówczas było nas ponad dziesięć milionów w ponad trzydziestomilionowym społeczeństwie. Jestem dumny, że od początku podzielałem te ideały.
W 1987 miała miejsce III podróż apostolska Jana Pawła II do Polski. Był to jeszcze czas trwania PRL, zaledwie cztery lata wcześniej zakończył się stan wojenny. Nadal trwało prześladowanie członków podziemnej Solidarności. Wówczas papież 12 czerwca podczas pamiętnej homilii na gdańskiej Zaspie powiedział: „Jeden drugiego brzemiona noście” – to zwięzłe zdanie Apostoła [św. Pawła] jest inspiracją dla międzyludzkiej i społecznej solidarności. Solidarność – to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. I nigdy „brzemię” dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich. Nie może być walka silniejsza od solidarności. Nie może być program walki ponad programem solidarności. Inaczej – rosną zbyt ciężkie brzemiona.” Te pamiętne słowa nie straciły niczego ze swej aktualności, nadal powinny wyznaczać kierunek związkowej działalności. Są na tyle uniwersalne, że można je przyjąć bez względu na wyznawany światopogląd.
Gdy po kilku latach, pracując w jednym z największych bydgoskich zakładów pracy chciałem tę sympatię sformalizować zapisując się do Solidarności (wcześniej nie miałem takiej możliwości), to ze zdumieniem usłyszałem powtórzoną przez kolegę związkowca opinię jednego z jej szefów: „On jeszcze w to wierzy?” Ano wierzę. Zapisałem się i trwam nadal. Było to wiele lat temu. I nadal naiwnie wierzę, choć coraz mi trudniej. Dlaczego? Bo ze zdumieniem dostrzegam, że mimo iż formalnie jesteśmy członkami tego samego związku, to bywa, że coraz trudniej znaleźć nam wspólny język. Tym bardziej to boli, gdy jest to język fałszywy, zmieniający za plecami front, w zależności od koniunktury. Niestety, przykłady mógłbym mnożyć.
Podczas wspomnianej papieskiej pielgrzymki usłyszeliśmy wiele cennych wskazówek. Warto do nich powrócić i warto je przypominać. Może wówczas znajdziemy odpowiedź na pytanie dlaczego jako społeczeństwo jesteśmy tak bardzo podzieleni. Już ówczesna władza robiła wszystko by nas skłócić i odciąć od korzeni. Jakże wymowne jest przywołane z archiwów PAP zdjęcie Wojciecha Kryńskiego pokazujące tłum otaczający pomnik stoczniowców i klęczącego przy nim Jana Pawła II. Ten tłum miał dzielić i uniemożliwić dostęp innym. Był to szczelny kordon kilku tysięcy ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy MSW, żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego i aktywistów PZPR. Wszyscy prowokacyjnie stali tyłem do modlącego się papieża. Ich zadaniem było odizolować wiernych. Na ile ten podział aktualny jest i dziś? I jak głęboko sięga?
Nie ukrywam, że przemawia przeze mnie żal. Nie umiem pojąć, dlaczego ponawiane od ponad półtora roku apele wszystkich redaktorów Wolnej Drogi o zacieśnienie współpracy z Krajową Sekcją Kolejarzy NSZZ Solidarność, o szerszy kontakt, o dzielenie się materiałami związkowymi i sprawozdaniami z bieżącej działalności w celu ich publikacji zbywane są milczeniem, a bezpośrednie rozmowy nie przynoszą żadnych efektów? O czyje, rzekomo urażone ambicje tu chodzi? A może po prostu nic tam się nie dzieje? Dlaczego istnienie Rady Programowej Wolnej Drogi, w skład której wchodzą członkowie Zarządu Regionu jest fikcją? Dlaczego po wielu latach nagle przypomnieli sobie o jej istnieniu zgłaszając w lutym rezygnację z członkostwa i tym samym oficjalnie rezygnując z jakiegokolwiek wpływu na kształt Wolnej Drogi? Dlaczego istniejący od czterdziestu czterech lat organ Krajowej Sekcji Kolejarzy NSZZ Solidarność ma zostać pozbawiony symbolu Solidarności i zepchnięty w niebyt? Czy dla tego, że jest dla kogoś konkurencją, czy może dlatego, że związkowcy pomimo deklarowanej pomocy nie potrafią korzystać z narzędzia, o które ponad czterdzieści lat temu walczyli? I na koniec – co w nas zostało z dawnej Solidarności, tej z przywołanej papieskiej homilii? Warto, by odpowiedzi na te pytania poznali nasi Czytelnicy.
Solidarność to uczucie jedności, współodczuwania i współdziałania z innymi ludźmi, oparte na wspólnych celach, wartościach i doświadczeniach. Wywodzi się z łacińskiego określenia „solidus”, czyli „całość”, „jedność”. Zawsze była i jest ważnym elementem więzi społecznych, bo sprzyja budowaniu zaufania, wzajemnej pomocy i współpracy. Czy nadal w Nią wierzymy? Może warto jasno postawić to pytanie i uczciwie zastanowić się nad odpowiedzią, wszak przywołując zdanie papieża Jana Pawła II wygłoszone w tym samym dniu „Każdy z was (…) znajduje też w życiu jakieś swoje »Westerplatte«. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można »zdezerterować«”.
Krzysztof Wieczorek
krzysztof.wieczorek@wolnadroga.pl
Po II Wojnie Światowej władzę w Polsce przejęli komuniści wprowadzeni do naszego kraju przez politruków z NKWD Stalina. Jednym z narzędzi stalinowskiego terroru wobec ogromnej części polskiego społeczeństwa był Urząd Bezpieczeństwa, działający w latach 1944 – 1956, przekształcony później w Służbę Bezpieczeństwa. Na początku swojej „działalności” UB przede wszystkim zwalczało opozycję wobec komunistycznej władzy. Ubeccy oprawcy torturowali i zabijali między innymi żołnierzy wyklętych i bohaterów z AK. W tamtym okresie spora część funkcjonariuszy UB, szczególnie we władzach tej machiny do zabijania i torturowania, to byli polscy Żydzi.
Przed II Wojną Światową w 1939 roku w Polsce mieszkało około 3,5 miliona Żydów. Stanowili oni około 10% mieszkańców ówczesnej Polski. W czasie wojny Niemcy zamordowali około 3,2 mln polskich Żydów. Historycy szacują, że po holokauście ocalało około 300 tysięcy Izraelitów, z czego około 100 tys. znalazło się w nowych powojennych granicach naszego kraju. Hitlerowskie Niemcy popełnili niewyobrażalną zbrodnię ludobójstwa na żydowskim narodzie. Profesor Ryszard Terlecki, parlamentarzysta PiS, w swojej książce Tarcza i miecz komunizmu. Historia aparatu bezpieczeństwa w Polsce 1944-1990 podaje, że w 1945 roku 95% funkcjonariuszy bezpieki było narodowości polskiej, niecałe 2% ukraińskiej lub białoruskiej, 2,5% żydowskiej i 0,1% rosyjskiej. Zupełnie odmiennie przedstawiało się to w strukturach kierownictwa ubeckiego aparatu. W latach 1944-1954 w skład władz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego wchodziło 450 osób, z tego 49% to byli Polacy, 37% Żydzi i 14% obywatele sowieccy. Żydzi w strukturach władzy tego ministerstwa zajmowali wiele eksponowanych stanowisk, wyróżniając się brutalnością wobec przesłuchiwanych więźniów. Oto kilku najważniejszych oprawców pochodzenia żydowskiego.
Józef Różański właściwie Józef Goldberg, prawnik, od 21 listopada 1944 r. zastępca kierownika sekcji śledczej Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Szybko awansował w strukturach UB. Od stycznia 1945 r. kierownik VIII wydziału MBP, a od lipca 1947 r. pułkownik służby bezpieczeństwa i dyrektor Departamentu Śledczego MBP w stopniu kapitana Wojska Polskiego. Szybki awans zawdzięczał wykonywaniu w służalczy sposób wszystkich poleceń Bolesława Bieruta i Iwana Sierowa – stalinowskiego zbrodniarza, który ponosił współodpowiedzialność za mord katyński na polskich oficerach. Różański torturami dopasowywał materiał śledczy do wcześniej opracowanych tez oskarżenia. Między innymi nadzorował śledztwo wobec rotmistrza Witolda Pileckiego i jest sprawcą skazania go na karę śmierci.
Józef Światło właściwie Izaak Fleischfarb. Od 1 października 1948 r. naczelnik Departamentu I, wydział V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Od 1 grudnia 1951 r. zastępca Dyrektora Departamentu X MBP. Między innymi był odpowiedzialny za aresztowanie gen. Leopolda Okulickiego, ostatniego dowódcy AK. W 1953 r. uciekł na zachód w czasie podróży służbowej do Berlina Wschodniego.
Anatol Fejgin, syn Mojżesza i Marii z domu Kacenelebogen. Od 1 maja 1950 r. dyrektor Biura Specjalnego, a od 1 grudnia 1951 r. dyrektor X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Polecał podległym funkcjonariuszom UB stosowanie wobec więźniów przymusu fizycznego i psychicznego.
Roman Romkowski właściwie Menasze Griszpan, generał brygady Bezpieczeństwa Publicznego, wiceminister Bezpieczeństwa Publicznego w latach 1945-1954. Komunistyczny zbrodniarz okresu stalinizmu. Między innymi w 1947 r. przesłuchiwał rotmistrza Witolda Pileckiego. W marcu 1957 r. skazany na 15 lat więzienia za torturowanie zatrzymanych. Zwolniony z więzienia 8 października 1964 r.
Julia Brystiger pochodzenie żydowskie. Funkcjonariuszka aparatu bezpieczeństwa, dyrektorka Departamentu V i III Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, nazywana „krwawą Luną”. Odpowiedzialna m.in. za walkę z kościołem katolickim. Podejrzewana o stosowanie wymyślnych tortur w czasie przesłuchiwania więźniów, choć nigdy jej tego nie udowodniono.
W tamtych okrutnych czasach także wielu prokuratorów i sędziów było pochodzenia żydowskiego. Skazywali oni wielu akowców i żołnierzy wyklętych na śmierć. Do największych zbrodniarzy w togach należeli:
Helena Wolińska właściwie Fajga Mindla ps. „Lena”. Prokurator oskarżająca w procesach politycznych, z których część zakończyła się tzw. mordami sądowymi. W latach 1950-1953 bezprawnie pozbawiła wolności 24 żołnierzy AK, w tym w listopadzie 1950 r. gen. brygady Augusta Emila Fieldorfa ps. „Nil”, nadzorując prowadzone przeciwko niemu śledztwo.
Maria Gurowska urodziła się w żydowskiej rodzinie Moryca Zanda. Sędzia, która m.in. skazała na śmierć gen. Emila Fieldorfa.
Emil Merz pochodził z żydowskiej rodziny, syn Salomona i Reginy. W 1949 r. został sędzią Sądu Najwyższego PRL. Z 34 wyroków śmierci orzeczonych w pierwszej instancji utrzymał w mocy 14. Przyczynił się m.in. do orzeczenia kary śmierci na gen. Emilu Fieldorfie.
Gustaw Auscaler pochodził z żydowskiej rodziny. Sędzia Sądu Najwyższego PRL. Był jednym z trzech sędziów (oprócz niego Emil Merz i Igor Andrejew – pochodził ze spolszczonej rosyjskiej rodziny), który 20 października 1952 r. zatwierdził wyrok śmierci na gen. Emilu Fieldorfie. Swoją „karierę” prawniczą zakończył w Izraelu, gdzie pracował jako prokurator rejonowy w Tel Awiwie.
Paulina Kern pochodzenie żydowskie. Wiceprokurator Generalnej Prokuratury PRL. Była oskarżycielem przed Sądem Najwyższym w procesie gen. Emila Fieldorfa.
Benjamin Wajsblech pochodził z zamożnej żydowskiej rodziny. Wiceprokurator Generalnej Prokuratury PRL. Przesłuchiwał i oskarżał gen. Emila Fieldorfa, żądając kary śmierci.
Leo Hochberg pochodzenie żydowskie. Sędzia Najwyższego Sądu Wojskowego, a następnie sędzia Sądu Najwyższego PRL. Był w składzie Najwyższego Sądu Wojskowego, który zatwierdził wyrok śmierci na rotmistrza Witolda Pileckiego. W swojej „karierze” sędziego wydał co najmniej 25 wyroków śmierci z przyczyn politycznych.
Kazimierz Graff pochodzenie żydowskie. Zastępca Naczelnego Prokuratora Wojskowego w latach 1949-1951. Oskarżał wielu żołnierzy AK, skazując ich na śmierć.
Mój artykuł dotyka tylko wierzchołka góry lodowej, jakim był terror ubeckich funkcjonariuszy wobec polskiego społeczeństwa. Uczestniczyli w tym terrorze także obywatele polscy pochodzenia żydowskiego, „pracujący” w strukturach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W zbrodniach na ówczesnych polskich patriotach uczestniczyli przede wszystkim polscy oprawcy – komuniści, podporządkowani rozkazom Stalina, ale ubecy pochodzenia żydowskiego, uczestniczący w tych zbrodniach, to największy chichot historii. Bardzo często ubecy pochodzenia żydowskiego wydawali wyroki śmierci na żołnierzy AK, dzięki którym ich rodacy uniknęli śmierci w czasie wojny.
Podczas pisania artykułu korzystałem z informacji zamieszczonych w Wikipedii, a także na stronach internetowych: ciekawostkihistoryczne.pl; pressmania.pl; wielkahistoria.pl; biuletyn IPN – 11/2005; muzeum-lubin.pl
Zbigniew Wolny
zbigniew.wolny@wolnadroga.pl
Kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej dla wielu Polaków była to kraina mlekiem i miodem płynąca. Gwoli historycznej prawdy w wielu dziedzinach życia gospodarczego i społecznego bycie członkiem tej europejskiej wspólnoty, to była nobilitacja. Wreszcie mogliśmy korzystać z dobrodziejstw zachodniej, bogatej cywilizacji. Dzięki unijnym funduszom Polska mogła zacząć realizować różnego rodzaju inwestycje. Dało to naszemu krajowi duży skok cywilizacyjny. Z tych funduszy korzystała i korzysta także kolej. Niestety przynależność do Unii Europejskiej, to oprócz korzyści, to także obowiązki i przestrzeganie, często bzdurnych przepisów. Unijni eurokraci wymyślają różne dyrektywy, które często ośmieszają powagę brukselskich urzędników. Pewnie wszyscy pamiętają jeden z pierwszych absurdów dotyczący bananów. Banan, żeby mógł być sprzedawany na terenie Unii musiał „odpowiednio” wyglądać. Jego długość to 14 cm., a krzywizna poniżej 27 mm. Co prawda ta dyrektywa została uchylona, ale wcześniej sporo urzędników musiało się nad nią „napracować”. Potem przyszły następne bzdurne przepisy. Okazało się, że marchew jest owocem, a ślimak rybą. Dzisiaj unijni urzędnicy także wymyślają kolejne bzdury, którym wg mnie brakuje logiki. Przykładem niech będzie dyrektywa nakazująca fabryczne przymocowywanie nakrętek do plastikowych butelek, czy kartonów na mleko i innych napojów. Wszyscy producenci musieli zainwestować w maszyny, które produkują takie opakowania. Jak znam życie i tak wielu konsumentów zaraz po otwarciu odrywa taką nakrętkę od butelki lub kartona. Sam tak postępuję. Boję się, że może przyjść taki czas, że nasze doskonałe jabłka, gruszki, czy truskawki nagle okażą się niezgodne z jakąś unijną dyrektywą.
Te opisane wyżej przepisy myślę, że nie mają większego wpływu na życie mieszkańców Polski, choć utrudniają nam funkcjonowanie. Niestety coraz częściej eurokraci produkują dyrektywy, które mają, lub będą mieć za chwile ogromny wpływ na życie mieszkańców naszego kraju. Dotyczą one przede wszystkim przepisów związanych z Zielonym Ładem. UE z uporem maniaka kontynuuje drogę do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Dzieje się to wbrew zdrowemu rozsądkowi, że większość dzisiejszego świata znacznie mniej robi w tej dziedzinie. Unia Europejska w ostatnim czasie zdecydowała, że po 2035 roku nie będzie można sprzedawać na terenie wspólnoty samochodów z silnikami spalinowymi. Od tej chwili pozostanie nam, albo kupowanie nowych samochodów z silnikami elektrycznymi, albo używanych samochodów z silnikami spalinowymi. Niestety po 2035 roku właściciele samochodów spalinowych napotkają także na większe koszty związane z podatkami ekologicznymi i możliwymi opłatami za emisję CO₂. Kolejną decyzją, która będzie miała zasadniczy wpływ na koszty naszego życia jest wprowadzenie nowego systemu handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych, w skrócie ETS-2. Nowe decyzje dotyczą emisji tych gazów ze spalania paliw w transporcie drogowym i ogrzewania budynków. We wszystkich państwach wspólnoty system ten będzie działał na tych samych zasadach, mimo różnic w bogactwie poszczególnych państw członkowskich.
Aktualnie czwarty etap tego systemu zakłada redukcję gazów cieplarnianych w Unii do 2030 roku o około 62%. Dotyczyć to będzie: elektrowni, energochłonnych sektorów przemysłu, lotów na terenie Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego i lotów do Szwajcarii oraz transportu morskiego. Dla przypomnienia gazy cieplarniane to: dwutlenek węgla, podtlenek azotu, perfluorowęglowodór i metan. W Polsce nowy system ma wejść w życie w 2027 roku. W Ministerstwie Klimatu i Środowiska trwają intensywne prace nad integracją systemu ETS-2 z polskim prawodawstwem. Wg niezależnego raportu opracowanego przez Wandę Buk i Marcina Izdebskiego Polska to kraj, którego mieszkańcy bardzo dotkliwie odczują wejście tego programu w życie. Eksperci prognozują następujący wzrost cen paliw: 1) cena gazu (zł/MWh) – wzrost o 47,11 zł do 2030 r.; wzrost o 248,39 zł do 2040 r.; wzrost o 419,69 zł do 2050 r. 2) cena 1 tony węgla: wzrost o 560 zł do 2030 r.; wzrost o 2954 zł do 2040 r.; wzrost o 4992 zł do 2050 r. 3) dodatkowy koszt netto paliw transportowych będzie się zwiększał następująco (zł/l) – Diesel wzrost o 0,65 zł do 2030 r.; wzrost o 3,41 zł do 2040 r.; wzrost o 5,77 zł do 2050 r. Benzyna wzrost o 0,54 zł do 2030 r.; wzrost o 2,84 zł do 2040 r.; wzrost o 4,80 zł do 2050 r. Gaz LPG wzrost o 0,38 zł do 2030 r.; wzrost o 1,99 zł do 2040 r.; wzrost o 4,80 zł do 2050 r. 4) dodatkowy roczny koszt netto ogrzewania budynku, o przeciętnym zużyciu węgla do celów grzewczych, o powierzchni 100 m² – wzrost o 1905 zł do 2030 r.; wzrost o 16973 zł do 2050 r. 5) dodatkowy roczny koszt netto ogrzewania budynku, o przeciętnym zużyciu gazu ziemnego do celów grzewczych, o powierzchni 100 m² – wzrost o 551 zł do 2030 r.; wzrost o 4910 zł do 2050 r. Mając na względzie powyższe dane przeciętna polska rodzina poniesie następujące dodatkowe koszty związane z gazem ziemnym: 1) dodatkowy koszt na ogrzewanie mieszkania, podgrzewanie ciepłej wody oraz przygotowywania posiłków – wzrost o 145 zł do 2030 r.; wzrost o 9647 zł do 2040 r.; wzrost o 16346 zł do 2050 r. 2) dodatkowy koszt związany z użyciem węgla do ogrzewania mieszkania, podgrzewania ciepłej wody oraz przygotowywania posiłków – wzrost o 2985 zł do 2030 r.; wzrost o 25738 zł do 2040 r.; wzrost o 26592 zł do 2050r.
Podane przez specjalistów założenia przerażają. Wynika z nich jeden wniosek. Słono zapłacimy za fanaberie Unii Europejskiej wynikające z Zielonego Ładu. Zachęcam do zapoznania się ze szczegółami tego raportu na stronie internetowej www.ets2koszty.pl. Walka unijnych eurokratów z mieszkańcami Europy trwa na dobre.
Przy pisaniu tego artykułu korzystałem z informacji zawartych na następujących stronach internetowych: polskiobserwator.de i infor.pl/twoje-pieniądze
Zbigniew Wolny
zbigniew.wolny@wolnadroga.pl
To, co się wydarzyło podczas tegorocznej majówki, powinno dać do myślenia nie tylko zarządom spółek kolejowych, ale również decydentom każdego szczebla. W trwającej od dekad globalnej bitwie logistycznej, Polacy własnymi pieniędzmi opowiedzieli się po stronie najbardziej zielonego, ekonomicznego i bezpiecznego transportu.
Blisko dwa i pół miliona Polaków podczas majówki wsiadło do pociągu Intercity. Dwa i pół miliona. Rzeczywiście tegoroczna majówka była dość długa, bo trwała od 25 kwietnia aż do 4 maja, ale przecież w ubiegłym roku wyglądało to podobnie. Najwięcej, bo 318 tysięcy pasażerów skorzystało z pociągów Intercity 4 maja, najprawdopodobniej wracając z wypoczynku do domu. Jeszcze nigdy w historii PKP Intercity spółka ta nie przewiozła większej liczby osób. Polacy chcą jeździć pociągami. Nie muszą, mamy XXI wiek – mają do dyspozycji własne samochody, przejazdy międzymiastowe organizowane przez aplikacje ułatwiające wspólne podróże i przy okazji obchodzące polskie prawo podatkowe, mają wreszcie rozbudowaną sieć agresywnie konkurujących cenowo firm oferujących przewozy autokarowe, a nie zapominajmy o sieci połączeń lotniczych obsługiwanych przez tanie linie lotnicze. Polacy mają ogromny wybór, a decydują się na kolej!
Ten jeden dzień, 4 maja, wystarczy za wszystkie dotychczasowe badania rynku, preferencji, opinii – ankieter dociera tam gdzie może i gdzie mu wygodnie, respondent mówi to, czego oczekuje ankieter lub co akurat mu przychodzi do głowy. A później bierze swoją kartę płatniczą, swój portfel z gotówką i kupuje w internecie lub dworcowej kasie bilet na pociąg. To jest konkret i ostateczne rozstrzygnięcie jałowych dyskusji na temat przyszłości kolei. Wystarczy tego nie spaprać, prawda?
Patrząc na to, jak wielkie inwestycje w transport kolejowy poczyniliśmy jako kraj w ostatnich latach trudno odmówić kolejnym rządom determinacji. Chcemy być kolejową potęgą na miarę państw zachodniej Europy, które już dawno temu postawiły na ten rodzaj transportu. Nie możemy uwierzyć tym, którzy chcieliby odesłać transport szynowy do muzeum logistyki. Jest dokładnie odwrotnie: to branża kolejowa jest wśród kilku sektorów wyróżniających się największą innowacyjnością nie tylko w zakresie badań, ale też konkretnych wdrożeń. Patrzymy czasem z rozrzewnieniem na pociągi dużych prędkości w Azji, na tabor napędzany wodorem, ale przecież jeśli nie odpuścimy, nie zmieni się polityka państwa, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy za kilkanaście lat byli w światowej elicie.
Trzeba jednak chcieć i chwała zarządowi Intercity za to, że chce. W ubiegłym roku 4 maja wyjechało na tory 398 pociągów PKP Intercity. W tym roku było ich 481. I dzięki temu liczba pasażerów osiągnęła rekordowy poziom. Wystarczyło dać ludziom to, czego oczekują: miejsce w czystym, punktualnym, bezpiecznym i nie za drogim pociągu. Niby takie proste, ale w wielu spółkach najprostsze rozwiązania są najrzadziej weryfikowane w realnym działaniu.
Niech to trwa! Niech ten sukces przekłada się na doświadczenia, a one – na kolejne rekordy. Zbliżają się wakacje. Idę o zakład, że i tę okazję Intercity wykorzysta do umocnienia swojej pozycji na rynku.
Paweł Skutecki
Rok temu w tym miejscu wspominałem bitwę polskich żołnierzy po Monte Cassino. Za miesiąc po raz kolejny będziemy ją wspominać. Czy jest nadal powodem do dumy z męstwa polskiego żołnierza? Czy nadal to zwycięstwo traktujemy jako święte i patrząc na maki myślimy, że tam są czerwieńsze po z polskiej wzrosły krwi? Jeszcze nie tak dawno nasi rodzice i dziadkowie słuchali tej pieśni niczym hymnu i zbrodnią było taniec do tej melodii. A co myślimy o tym dziś?
Historia Polski miała ogromny wpływ na kształtowanie współczesnego patriotyzmu. Długie lata walki o niepodległość, okresy zaborów, powstania narodowe oraz doświadczenia II wojny światowej i komunizmu ukształtowały silne poczucie tożsamości narodowej i przywiązania do ojczyzny. Współczesny patriotyzm w Polsce często odwołuje się do tych historycznych wydarzeń, podkreślając wartość wolności, solidarności i wspólnoty. Wychowanie patriotyczne, które czerpie z tradycji, nadal odgrywa ważną rolę w edukacji i kulturze, przypominając o bohaterach narodowych i kluczowych momentach w historii kraju. Tak przynajmniej twierdzi Internet wsparty sztuczną inteligencją. A jak jest naprawdę? Ile w nas dumy z patriotyzmu, a ile wstydu?
Na początek wspomnę, że ta bitwa dla Polaków przez lata była czymś ważnym, myślało się o niej z szacunkiem i w zadumie pochylało głowę. Winston Churchill w swoich pamiętnikach zaledwie wspomniał, że w walkach odznaczyła się polska jednostka, wszak kluczowe decyzje dotyczące Polski zapadły w Teheranie kilka miesięcy wcześniej. W nocy z 17 na 18 maja Feliks Konarski, żołnierz 2. Korpusu napisał dwie pierwsze strofy „Czerwonych maków na Monte Cassino”. Rankiem na ruinach klasztoru pojawiła się biała flaga, o 9.50 Polacy zawiesili nad gruzami uszyty na poczekaniu proporzec 12. Pułku Ułanów Podolskich, pojawiła się też biało-czerwona flaga. Kilka godzin później, na wyraźne polecenie gen. Andersa, obok polskiej umieszczono brytyjską. W południe, jeszcze pod ostrzałem na szczyt dotarł plutonowy Emil Czech, weteran spod Tobruku, by odegrać na przyniesionym kornecie Hejnał Mariacki. Potem przez lata dywagowano o bezprecedensowym zwycięstwie Polaków, a propaganda PRL mówiła o bezsensowności poniesionych strat, zaś Melchiorowi Wańkowiczowi do 1989 r. cenzurowano jego reportaż z bitwy.
Niedawno obejrzałem film Krzysztofa Łukaszewicza „Czerwone maki” (2024). Fakt – dostrzegłem w nim kilka błędów i może nie wszystko mi w tym filmie odpowiadało, jednak nie ukrywam, zrobił na mnie spore wrażenie. Uważam, że na tle ostatnich polskich produkcji o tematyce historycznej wypadł naprawdę nieźle. Wprawdzie nie było takich efektów specjalnych jak w zachodnich produkcjach, jednak w tym przypadku to naprawdę drugorzędna sprawa. Scena mszy św. przed bitwą ewidentnie chybiona – reżyser zapomniał, że akcja działa się na długo przed Vaticanum Secundum. Natomiast udało się oddać grozę wojny i tej bitwy w inny sposób. Później przeczytałem kilka recenzji w tzw. opiniotwórczych portalach filmowych. Zdecydowanie różniły się od mojego odbioru. Krytycy wypunktowali, że opowiedziana historia jest nijaka, że brak szerszej skali całej sytuacji, że komputerowy miś Wojtek przyczepiony trochę na siłę itp.
Ja natomiast zastanawiam się, dlaczego ostatnio wszystko, co stanowi o naszej tożsamości narodowej, o naszej drodze do wolności, o tym, że ta wolność „krzyżami się mierzy”, o tych cechach polskości, których nadaremno szukać w innych nacjach, jak choćby wierność danemu słowu, wierność sojuszom tak bardzo uwiera owych światłych recenzentów, którzy próbują narzucić oglądającym swoją interpretację filmu, albo wprost zniechęcić do jego obejrzenia. Czy naprawdę musimy być aż tak bardzo europejscy, by wstydzić się tego co nasze? Nie namawiam tu nikogo do nacjonalizmu, czy źle pojętych narodowych haseł. Współczesny patriotyzm to duma, ale także szacunek dla innych. Czy jednak przy otwarciu na zmiany mamy się wstydzić tradycyjnych wartości bo są postrzegane jako przestarzałe? Czy naprawdę „zachodnie” jest lepsze, a „polskie” gorsze?
W ostatnim czasie powstało sporo produkcji o tematyce historycznej. Nie wszystkie były dobre, część próbowała na siłę szukać innej perspektywy, spróbować odbrązawiać bohaterów, wejść w polemikę. Nie zawsze się to udało, czasem prowadziło do szargania świętości dla poklasku. Zgoda, można niektórym z nich zarzucić brak odpowiedniej narracji i dramaturgii. Fabuły bywają płaskie, co sprawia, że widzowie nie czują się zaangażowani w opowiadaną historię. Naprawdę nie chodzi mi o ślepy patriotyzm, czyli bezkrytyczne akceptowanie wszystkiego, co nasze, polskie. Prawdziwy patriotyzm ma być oparty na krytycznej refleksji i analizie by nie popaść w przekonanie o wyższości własnego narodu nad innymi, bo stąd już blisko do szowinizmu i nacjonalizmu, a tego przecież zdecydowanie nie chcemy. Tak więc spójrzmy na polskie filmy z większym obiektywizmem, bo czasem naprawdę na to zasługują.
Krzysztof Wieczorek
krzysztof.wieczorek@wolnadroga.pl
„Kresy Europy. Ze skarbca Lwowskiego Muzeum Historycznego” to tytuł wystawy, która czynna jest od kwietnia w Muzeum Archeologicznym we Wrocławiu. Można ją będzie oglądać do końca 2025 roku.
Na wystawie zgromadzono ponad 600 eksponatów z różnych okresów historycznych. Znajdują się tu artefakty prehistorycznych kultur, w tym przedmioty związane z kulturą trypolską, a także zabytki dawnych cywilizacji sumeryjskiej, egipskiej i rzymskiej, w tym znalezione w Pompejach. Na wystawie można podziwiać m.in. egipskie mumie oraz fragmenty tabliczek z pismem klinowym starożytnej Mezopotamii.
Otwarcie wystawy uświetnili dyrektorzy muzeów polskich i lwowskich. – Wrocław to również pogranicze kultur: polskiej, czeskiej, niemieckiej. We Wrocławiu też wiele osób czuje, co to Lwów, co znaczy ten kawałek Ukrainy, który teraz chce zagarnąć i zniszczyć Rosja. Dlatego dziękujemy Polakom i Polsce za to, że stoi obok nas- mówił dyrektor lwowskiego Muzeum Historycznego Roman Chmelyk.
Podkreślił też, że wystawa pokazuje Lwów jako pogranicze kultur, w którym mieszają się wątki kultury polskiej, ukraińskiej, żydowskiej i ormiańskiej.
Zastępca dyrektora Muzeum Narodowego w Lublinie ds. Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej dr Marcin Gapski ocenił, że na tej wystawie można obejrzeć klejnoty wystawy stałej, które nigdy ze Lwowa nie wyjeżdżały.
-Z powodu wojny porozumieliśmy się z partnerami ze Lwowa, by zabezpieczyć te zbiory, ale od razu też chcieliśmy to tak zrobić, by móc je pokazywać w Polsce. Dlatego najpierw można było je obejrzeć w Lublinie, a teraz na dłużej trafiły do Wrocławia – zapewnił dr Gapski.
Z kolei Jacek Jeremicz z Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej zwrócił uwagę na wykonany z brązu rzymski przedmiot wotywny w kształcie ręki złożony Jowiszowi Dolicheńskiemu. – To był bóg odpowiedzialny za dobrą pogodę w trakcie bitwy. Ta dłoń była prawdopodobnie zwieńczeniem chorągwi. Z inskrypcji wynika, że wotum złożył Gajusz, jednak najbardziej na wschód rzymskiej wojsko stacjonowało w dawnej Dalmacji, obecnej Rumunii. Nie wiadomo, dlaczego wotum znaleziono 400 km dalej koło Tarnopola w Ukrainie – wyjaśnił historyk.
Muzealnicy zaznaczali, że na odwiedzenie tej wystawy warto zachęcić do przyjścia całe rodziny, bo zawiera ona tak różnorodne zbiory, że jest w stanie zaciekawić różne pokolenia. Na przykład elementem ekspozycji są różnorodne typy uzbrojenia, zabytki broni palnej, białej i myśliwskiej, a także kunsztownie wykonane okazy pochodzące z Bliskiego i Dalekiego Wschodu: z Iranu i Japonii. Dodatkowo prezentowana jest kolekcja orderów z różnych zakątków świata.
Nie brakuje tutaj też przepięknych obrazów. Zobaczymy malarskie portrety historycznych postaci, w tym prace wybitnych artystów takich jak Henryk Rodakowski i Teodor Axentowicz, a także unikatowe portrety trumienne lwowskich mieszczan. Mamy kilka kolekcji rzymskich denarów, średniowieczne relikwiarze, zawieszki i amulety, które ukazują wzajemne oddziaływanie różnych wierzeń i praktyk religijnych na obszarze dawnej Rusi czy też kolekcję orderów z różnych zakątków świata.
Najcenniejszym eksponatem jest słynny XVI-wieczny portret legendarnej Roksolany, żony Sulejmana Wspaniałego, która została porwana z okolic Lwowa (z Rohatynia) przez Tatarów i sprzedana na targu do haremu Sulejmana. Niedługo po tym została jego żoną.
Trzeba też powiedzieć jaka była geneza tej wystawy, bo nigdy wcześniej te zbiory nie wyjeżdżały poza Ukrainę i byłoby tak dalej, gdyby nie wybuchła wojna.
Po agresji Rosji na Ukrainę prof. Maciej Trzciński, dyrektor Muzeum Archeologicznego, zaproponował muzealnikom ze Lwowa, aby część kolekcji przechowali w Polsce i w ten sposób uchronili je przed zniszczeniem w trakcie nalotów lub przed kradzieżą przez Rosjan. Partnerem w przedsięwzięciu zostało Muzeum Narodowe w Lublinie. Tamtejsi specjaliści wraz z pracownikami Lwowskiego Muzeum Historycznego opracowali wystawę. A od kwietnia zawitała do Wrocławia, miasta które ze Lwowem jest bardzo mocno związane. Tu przecież po II wojnie światowej została przesiedlona liczna lwowska kadra naukowa. Tu nasze wschodnie kresy są ciągle żywe. Dlatego adekwatny jest tytuł ekspozycji – Kresy Europy.
Janusz Wolniak