Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Felietony

Cuda okołowyborcze – Felieton Mariana Rajewskiego

Niektórzy narzekają, że weszliśmy w maraton wyborczy, bo najpierw wybieraliśmy parlamentarzystów, potem samorządowców, a następnie dość płynnie weszliśmy w najdłuższą kampanię wyborczą – do europarlamentu.

A ja myślę, że gdyby wprowadzić w Polsce stan wyjątkowy, stan wyborczy, to wiele spraw mogłoby się samo poukładać. A parę branż, które jęczą od lat z powodu rzekomego czy faktycznego kryzysu, mogłoby się podnieść z kolan. Serio!

Mam wielu znajomych drukarzy. Jedni drukują tylko na papierze, to tradycjonaliści branżowi. Cmokają nad maszynami drukującymi w czterech kolorach, tną potem arkusze na zgrabne ulotki i gazetki, bigują (nie, nie, nie obrażam nikogo, naprawdę jest taki wyraz), suszą i pakują. Drukarze papierowi, to potęga tradycji, ale są też i tacy, którzy wyspecjalizowali się w innych niż papier materiałach i używają do pracy innych maszyn niż te znane sprzed lat.

Efekty ich pracy widzimy na ulicach: „baneroza”, to drugie moje ulubione określenie ustroju polskiego ładu i porządku w przestrzeni publicznej po starszej już „tujozie”. Moda się nieco zmienia i tuje sadzą (Sieją? Nie wiem co się robi z tujami…) już tylko nowobogaccy spod Włocławka, ale te które zdążyły błyskawicznie wyrosnąć, to rosną sobie dalej.

„Baneroza” opanowała tymczasem kraj cały. Są takie miasta, jak choćby Inowrocław, gdzie sytuacja jest krytyczna i ludzie coraz głośniej domagają się pozostawienia banerów na płotach i kamienicach bezterminowo, bo boją się, że po ich zdjęciu przestaną trafiać do domów. Może się bowiem okazać, że to miasto z nie-najbrzydszymi kamieniczkami, o których opowiadają czasem przy zimowej kawie i serniku najstarsi mieszkańcy istnieje wciąż. Że pod banerami przyczajone fasady i zdobienia czekają na lepsze czasy, że obudzą się rycerze spod uzdrowiskowego pagórka i wróci stary, piękny Inowrocław. I ja w to wierzę, ale na razie zaraza „banerozy” trzyma się mocno w całym kraju.

Drukarze żyją wyborami, bo to dla nich żniwa – kandydaci nie licząc się z groszem zamawiają całe tiry materiałów, które dzień po wyborach w dużej części wywożą na makulaturę, bo dzisiaj nie jest problemem zamówić i wydrukować każdą ilość, problemem jest to dostarczyć do wyborców, których skrzynki pocztowe coraz częściej proszą stosownymi napisami o niezaśmiecanie ulotkami.

Co innego banery – te zawsze da się wcisnąć na płot, niekoniecznie pytając właściciela o zdanie. Drukarze więc byliby bardzo zadowoleni, gdyby reżim Tuska wprowadził bezterminowy stan wyborczy na terenie całego kraju.

Jeszcze bardziej byliby zadowoleni ci, którzy od lat użerają się z sądami, gdzie najbardziej błaha sprawa potrafi ciągnąć się latami i dekadami. Nie przesadzam. Naprawdę proste spory gospodarcze, cywilne, rodzinne mogą w Polsce trwać tak długo, aż stają się bezprzedmiotowe, bo strona schodzi z tego świata w sędziwym wieku.

Tymczasem w trybie wyborczym sądy otrzepują łupież z rękawów swoich zacnych tog i potrafią w 24 godziny rozstrzygnąć nawet dość skomplikowane spory. Kolejną dobę ma strona niezadowolona z orzeczenia na przygotowanie i złożenie apelacji, a sąd apelacyjny ma też dobę na ostateczny werdykt, od którego nie przysługuje już kasacja i wchodzi w życie natychmiast.

Piękne? Piękne i możliwe, czego dowiodły już długie lata obowiązywania w kampanii wyborczej. Jeśli coś wygląda na niemożliwe, ale działa, to jest możliwe – można trawestować słynne przysłowie mechaników i filozofów. Wystarczy więc, żeby junta Tuska wprowadziła stan wyborczy i rozszerzyła nieco katalog spraw, którymi sądy będą się zajmowały w trybie błyskawicznym. Zresztą: może po prostu umorzyć wszystkie sprawy jakie w sądach są dzisiaj (co roku do sądów trafia około 15 milionów spraw), bo przecież i tak nie wiadomo już który sąd jest prawilny, a który jest neo-sądem, który sędzia jest legitny, a którego orzeczenia można kwestionować. Komu będzie się chciało, to złoży jeszcze raz, a pewnie ogromna część odetchnie z ulgą.

Na upartego można zostawić bez zmian listę osób uprawnionych do korzystania z szybkiej sądowej ścieżki i wprowadzić częstsze wybory na przykład do samorządów. I tak jak dzisiaj do szybkich sądów byliby uprawnieni tylko kandydaci.

Wyobrażam sobie, że o mandat radnego konkurować mógłby Kowalski z listy Frankowiczów, z Nowakiem reprezentującym komitet Rozwodników. Najważniejsze, żeby przekonać rząd do wprowadzenia stanu wyborczego, bo inaczej w nudnej, smutnej, szarej rzeczywistości powyborczej zmarniejemy i zgnuśniejemy do szczętu. Brukseli dzięki, że płynnie z samorządowej kampanii weszliśmy w walkę o grubo płatne europarlamentarne stołki. Kwartał mamy „kupiony”, ale co dalej?

Marian Rajewski

marian.rajewski@wolnadroga.pl

Kategoria:
Marian08 ilustrcyjne