Temat dekomunizacji w Polsce jest obecny praktycznie od 1989 roku. Oczywiście, jak każdy temat, przeżywa swoje lepsze i gorsze chwile. Podnoszony jest przeważnie w okresie wyborczym oraz przy okazji uchwalania niektórych ustaw. W Polsce niestety temat ten nigdy nie został prawidłowo i całościowo przeanalizowany. Dekomunizacji nie było i praktycznie nadal nie ma. Co więcej osoby z komunistyczną przeszłością nadal są powoływane na różne urzędy i funkcje państwowe. I ten właśnie fakt stanowi przyczynę wielu moralnych i politycznych klęsk w Polsce.
Na czym powinna polegać skuteczna dekomunizacja? Wedle teorii powinno to być systemowe zerwanie z komunistyczną przeszłością poprzez rozliczenie polityczne, historyczne i prawne komunistów, oraz ustawowy zakaz sprawowania funkcji publicznych (posłów, sędziów, urzędników instytucji publicznych, menedżerów wyższego szczebla spółek skarbu państwa, niekiedy dziennikarzy) przez pracowników i współpracowników (w tym tajnych), służb bezpieczeństwa zwalczających demokratyczną opozycję i wspólnoty religijne.
Jeszcze innym elementem dekomunizacji jest wyrugowanie z przestrzeni publicznej symboli i nazw komunistycznych. I pomimo, że do pierwszego takiego czynu doszło już 16 listopada 1989 r. poprzez rozebranie w Warszawie pomnika Feliksa Dzierżyńskiego, to praktycznie dopiero w ostatnich latach proces ten nabrał rozpędu.
Niestety obecnie, po 30 latach Wolnej Polski, nie doczekaliśmy się jeszcze końca tego procesu. Z informacji przekazanych mi przez rzecznika Instytutu Pamięci Narodowej w Polsce nadal znajdują się minimum 32 obiekty, które podlegają ustawie o dekomunizacji przestrzeni publicznej uchwalonej w 2016 roku. Jako, że według rzecznika IPN, wykaz tych miejsc jest dokumentem wewnętrznym instytucji, więc nie podlega upublicznieniu, to nie możemy dowiedzieć się, o jakie obiekty chodzi.
Wielce wątpliwe jednak, by lista takowa zawierać mogłaby wszystkie miejsca, place, ulice i pomniki podległe pod nakaz dekomunizacji.
Stowarzyszenie Koliber prowadząc akcję pod chwytliwą nazwą „Goń z pomnika bolszewika” uzyskało jak dotąd 262 rekordy, dotyczące głównie nazw ulic noszących imiona działaczy związanych z PRL i komunizmem jako takim. Częściowo oczywiście takie nazwy ulic powtarzają się w kilku czy nawet kilkunastu miejscowościach.
Dekomunizacja nazw ulic przebiegła w Polsce dwuetapowo. Pierwszym etapem była spontaniczna dekomunizacja prowadzona przez samorządy tuż po transformacji ustrojowej, kiedy wracano do przedwojennych nazw. Drugi etap można odnotować po 1 kwietnia 2016 roku, kiedy to decyzją Sejmu przegłosowano „Ustawę o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej”. W myśl zapisów ustawy samorządy miały rok na wprowadzenie jej zapisów w życie.
Jednakże nie wszystkie gminy zamierzały przychylić się do tego zapisu. W dużej części gmin zarządzanych przez przedstawicieli dzisiejszej opozycji rządowej nie podejmowano działań, a na nawet wnoszono skargi kasacyjne na decyzje wydawane przez Wojewodów. Taką sytuację mieliśmy choćby w Bydgoszczy przy próbie zmiany nazwy skweru POW, czyli Pomorskiego Okręgu Wojskowego, na skwer im. płk. Łukasza Cieplińskiego.
Niestety brak przeprowadzonej dekomunizacji spowodował, że na stanowiskach politycznych nadal znajdują się byli działacze PZPR. Obecnie w dużej reprezentacji sprawują mandat europosłów z ramienia Koalicji Obywatelskiej. Podejmowane więc próby dekomunizacji przestrzeni publicznej są przez nich torpedowane i spotykają się z ciągłym sprzeciwem. Gdyby te osoby zostały poddane lustracji na początku lat 90-tych obecnie nie mogły by pełnić żadnej publicznej roli, a tym samym protestować wobec prowadzonych działań w myśl wytycznych ustawy z 2016 roku.
Spór dotyczący dekomunizacji, a raczej jej braku, jest podnoszony publicznie co pewien czas, głównie przez polityków. Nic też nie wskazuje na to, by spór ten miał zniknąć z debaty publicznej. Jako projekt niedokończony lub według mnie nieledwie zaczęty, nadal wzbudza emocje, choć głównie u osób zaangażowanych i świadomych politycznie.
Krzysztof Drozdowski
krzysztof.drozdowski@wolnadroga.pl
(Fot. Obalenie pomnika Feliksa Dzierżyńskiego; kadr z Polskiej Kroniki Filmowej)
W numerze nr 9/23 naszego dwutygodnika opisane zostały przygotowania do wydarzenia, które do historii przeszło pod nazwą Okrągłego Stołu. Obrady rozpoczęły się 6 lutego i trwały aż do 5 kwietnia 1989 roku. Pierwsze spotkanie odbyło się w siedzibie Urzędu Rady Ministrów PRL w Pałacu Namiestnikowskim. Obrady toczone były w trzech głównych zespołach: ds. gospodarki i polityki społecznej, który odbył 13 posiedzeń; ds. reform politycznych, który odbył 9 posiedzeń oraz ds. pluralizmu związkowego, który odbył 10 posiedzeń.
Ogółem miały miejsce dwa spotkania plenarne (na rozpoczęcie i zakończenie obrad) oraz ok. 97 posiedzeń w zespołach, podzespołach i grupach roboczych.
O tym jakie znaczenie miały te obrady dla późniejszych układów politycznych w Polsce, niech świadczy to, że w obradach plenarnych oraz w zespołach uczestniczyli: trzej późniejsi prezydenci III RP (Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński), pięciu późniejszych premierów (Czesław Kiszczak, Tadeusz Mazowiecki, Leszek Miller, Jan Olszewski, Jarosław Kaczyński), czterech późniejszych wicepremierów, sześciu późniejszych marszałków i wicemarszałków Sejmu i Senatu, ponad 75 późniejszych ministrów i wiceministrów, ok. 100 późniejszych parlamentarzystów, kilku późniejszych prezesów Sądu Najwyższego, Trybunałów, redaktorów naczelnych gazet.
Nie wszystkie ugrupowania opozycyjne jednakże popierały działania „okrągłostołowe”. Konfederacja Polski Niepodległej, Solidarność Walcząca oraz Niezależne Zrzeszenie Studentów początkowo nie akceptowała „kontraktowego charakteru” okrągłego stołu.
Po dwóch miesiącach twardych negocjacji, 5 kwietna, doszło do podpisania politycznego porozumienia, w wyniku którego ustalono, że w wyborach do Sejmu i Senatu weźmie udział opozycja.
O ile w wyborach do Sejmu był z góry nałożony parytet mandatów 65 do 35 dla strony rządowej to już w wyborach do Senatu nie było takich ustaleń. Dzięki temu na sto mandatów wytypowani kandydaci strony „solidarnościowej” uzyskali dziewięćdziesiąt dziewięć, a jeden przypadł w udziale bezpartyjnemu przedsiębiorcy. Dobitnie to pokazało, że podobna sytuacja mogła wówczas mieć miejsce przy wyborach sejmowych.
Po ukonstytuowaniu się Sejmu wybrano na prezydenta gen. Wojciecha Jaruzelskiego, który zwyciężył z przewagą tylko jednego głosu. Na premiera wytypowany został gen. Czesław Kiszczak. Jednakże gdy przez miesiąc nie potrafił utworzyć rządu, zaproponowano objęcie stanowiska Prezesa Rady Ministrów Tadeuszowi Mazowieckiemu, który w krótkim czasie stworzył rząd koalicyjny.
Wokół ustaleń okrągłego stołu narosło wiele kontrowersji. Pomimo upływu lat niechętnie mówi się o tym, że strona opozycyjna mogłaby wywrzeć znacznie większy wpływ na tempo zmian ustrojowych w Polsce, gdyby nie to, że znacząca grupa działaczy była wplątane wówczas lub znacznie wcześniej w działalność agenturalną jako Kontakty Operacyjne lub Tajni Współpracownicy.
W trakcie zmian ustrojowych, jak i po nich, nie byli zainteresowani wypłynięciem informacji na temat podjętej współpracy. Takie informacje skutecznie mogły przekreślić ich karierę polityczną i doprowadzić wręcz do ostracyzmu w kołach „solidarnościowych”. Świadomość ta więc nakazywała ostrożne tonowanie nastrojów dekomunizacyjnych w kraju, czego efekty odczuwamy do dziś.
Jak twierdzi historyk prof. Andrzej Paczkowski – „Pojawiła się koncepcja, że zmiana ustrojowa została zaplanowana w sowieckich służbach bezpieczeństwa. Że ten plan został dokładnie zrealizowany wszędzie tam, gdzie te służby miały możliwość oddziaływania”. Jednakże jak dotąd nie mamy na to dowodów. Duża część osób, która mogła mieć na ten temat wiedzę już nie żyje, a dokumenty jeśli jakieś powstały nadal skrywane są w moskiewskich archiwach. Nic też nie zapowiada w obecnej sytuacji by miało się to zmienić.
Z perspektywy czasu jasne jest, że okrągły stół był pierwszym krokiem odsuwania komunistów od władzy. Widzimy jednak również to, że dzięki zawartym wówczas porozumieniem nie przeprowadzono w Polsce lustracji i dekomunizacji. Tym samym osoby związane z poprzednim ustrojom dalej pozostawały w kręgach decyzyjnych zarówno rządowych jak i medialnych. Brak stanowczej dekomunizacji stał się niestety przyczyną wielu złych rzeczy w naszym kraju.
Krzysztof Drozdowski
krzysztof.drozdowski@wolnadroga.pl
6 kwietnia 1988 roku rozpoczął się w nowohuckim kombinacie strajk okupacyjny. Protest objął prawie wszystkie wydziały i zakłady ówczesnej Huty im. Lenina. Zawiązany wówczas komitet strajkowy przekazał swoje postulaty do dyrekcji.
Poza podniesieniem płac i ponownym przyjęciem do pracy zwolnionych w stanie wojennym za działalność związkową kolegów, w ramach tzw. „postulatów solidarnościowych” żądano także podwyżek płac dla pracowników służby zdrowia, oświaty, emerytów i rencistów.
Prokurator wojewódzki w Krakowie podczas wystąpienia w wieczornym „Dzienniku TV” stwierdził, iż strajk w kombinacie hutniczym jest nielegalny i ma charakter przestępstwa. Już w nocy z 27 na 28 kwietnia wraz z oświadczeniem prokuratora kolportowane było „Polecenie służbowe nr 8” dyrektora naczelnego huty, w którym domagano się, by pracownicy składali kierownictwu pisemne oświadczenia, deklarując czy uczestniczą w strajku, czy podejmują pracę.
W Święto Konstytucji 3 maja z posługą duchową zjawił się z kolei ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który po odprawieniu dwóch mszy świętych zdecydował się pozostać ze strajkującymi. Następnego dnia do huty przybyli prof. Andrzej Stelmachowski, mecenas Jan Olszewski i Halina Bortnowska, jako delegacja Episkopatu. W trakcie rozmów z komitetem strajkowym i dyrekcją kombinatu wstępnie uzgodniono wznowienie zerwanych rozmów na 5 maja o godz. 8.
Obecnie wiemy, że działano wówczas dwutorowo. Z jednej strony podjęto dyskusję wsłuchując się w zgłoszone postulaty, a z drugiej przystąpiono do planowanego spacyfikowania strajku siłą.
Na strajkujących robotników uderzono nocą, kiedy się mogli tego najmniej spodziewać. W nocy z 4 na 5 maja 1988 roku strajk został brutalnie spacyfikowany przez oddziały ZOMO i brygady antyterrorystyczne. W operacji o kryptonimie „Poranek” uczestniczyły plutony specjalne ZOMO z Krakowa, Białegostoku, Katowic, Łodzi i Poznania oraz pododdział Wydziału Zabezpieczenia SUSW. W trakcie pacyfikacji zatrzymano 79 osób w tym część członków komitetu strajkowego. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski po krótkim pobycie na komendzie został przewieziony do kurii metropolitalnej.
Pomimo zastosowanej przez władze komunistyczne przemocy, hutnicy nie ugięli się i podejmując strajk absencyjny, doprowadzili do zwolnienia części z aresztowanych w trakcie pacyfikacji przywódców protestu.
Brakujących pracowników dyrekcja huty próbowała zastąpić ściąganymi do pracy naprędce pracownikami z innych hut. Tu jednakże natrafiono na dość specyficzną sytuację, kiedy to sprowadzeni suwnicowi nie potrafili obsłużyć znacznie starszych suwnic, a także nowoczesnych zamontowanych na innych wydziałach.
Służba Bezpieczeństwa obliczała, że na 11 maja brakuje 25% załogi, która w dużej mierze przebywała na zwolnieniach lekarskich. Dyrekcja huty nakazała przeprowadzenie zwolnień lekarskich, lecz lekarze w dużej mierze solidaryzowali się z protestującymi.
Sukcesywnie władze wypuszczały z więzień działaczy „Solidarności”. Ostatnich sześciu uczestników strajku opuściło mury więzienia 16 maja 1988 r. Dzień później w Mistrzejowicach odbyło się zebranie komitetu strajkowego Huty im. Lenina w pełnym składzie. Zdecydowano o zakończeniu strajku absencyjnego i wezwaniu pracowników do powrotu do pracy 18 maja.
Nowohucki sprzeciw zachęcił załogi innych zakładów pracy w kraju do podjęcia protestów i dał początek fali strajków, które zmusiły władze PRL do rozmów z liderami „Solidarności” i opozycji.
„Wiosna Solidarności ’88” w Nowej Hucie zapoczątkowała demokratyczne zmiany w naszym kraju. Nie wszystkie postulaty „Solidarności” zostały spełnione przez władzę. Toteż 18 maja 1988 roku Komitet Strajkowy przekształcił się w jawnie działający Komitet Organizacyjny NSZZ „Solidarność”.
W 35. Rocznicę wydarzeń prezydent Andrzej Duda powiedział: „Nowa Huta udowodniła, jak niedorzeczne były oczekiwania komunistów, że zbudowany tu kombinat metalurgiczny i osiedle robotnicze staną się idealnym odzwierciedleniem propagandowych haseł. Nowe proletariackie miasto miało być przeciwwagą dla inteligenckiego, wyznającego tradycyjne wartości Krakowa. Tymczasem to właśnie tutaj Polacy dali wspaniały przykład, że są narodową wspólnotą, która nie da się skłócić ani podzielić”.
Krzysztof Drozdowski
krzysztof.drozdowski@wolnadroga.pl
Rozmowy, które były prowadzone pomiędzy opozycją a ówczesną władzą od 6 lutego do 5 kwietnia 1989 roku przeszły do historii pod nazwą „Okrągły Stół”. W rozmowach uczestniczyli także przedstawiciele Kościoła Katolickiego i Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego.
Genezę tego wydarzenia wywodzi się od zarysu reformy politycznej, autorstwa Stanisława Cioska. Zakładała ona częściowo wolne wybory z przywróceniem Senatu, jednakże z zapewnieniem przedstawicielom władzy 60-65% miejsc w Sejmie.
31 sierpnia 1988 roku w willi Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przy ul. Zawrat w Warszawie odbyło się spotkanie generała Czesława Kiszczaka oraz Lecha Wałęsy, na którym obecny był także biskup Jerzy Dąbrowski oraz sekretarz Komitetu Centralnego Stanisław Ciosek.
Kolejne spotkanie nastąpiło 15 września, oprócz Kiszczaka, Wałęsy i Cioska byli na nim także Andrzej Stelmachowski i ksiądz Alojzy Orszulik.
W tym samym czasie w kraju narastało napięcie i protesty społeczeństwa. Jak ocenił tę sytuację prof. Antoni Dudek w „Historii Politycznej Polski 1989-2005”: Rozpoczęcie rozmów z Wałęsą stanowiło dla ekipy Jaruzelskiego przełom psychologiczny, a zarazem wstęp do rezygnacji z forsowania rozwiązań siłowych, jakie selektywnie zastosowano podczas wiosennych strajków. Wprawdzie od kwietnia 1988 r. prowadzono w MSW i MON, ściśle tajne przygotowania do wprowadzenia stanu wyjątkowego, jednak z każdym miesiącem alternatywa siłowa stawała się coraz mniej prawdopodobna. Działo się tak nie tyle z powodu obaw przed reakcją opozycji, która wciąż była bardzo słaba, ile z racji postępującego rozkładu wewnętrznego samego aparatu władzy komunistycznej, który wydaje się jednym z najważniejszych, a równocześnie niedocenianych przyczyn upadku systemu.
Opozycja domagała się zalegalizowania „Solidarności”, na co był duży opór ze strony władzy. Ostatecznie jednak podpisano porozumienie, w którym ustalono że obrady Okrągłego Stołu rozpoczną się wpaździerniku.
W tekście porozumienia pod naciskiem gen. Kiszczaka ani razu nie padło hasło: „Solidarność”.Zamiast tego pisano o stronie związkowej. W październiku miano obrady rozpocząć właśnie od ustalenia roli i charakteru polskich związków zawodowych.
Obrady Okrągłego Stołu miały się toczyć w pałacu w Jabłonnie. Tam też ustawiono wykonany w Henrykowie stół, przygotowany do prowadzenia rozmów.
W październiku 1988 r. jednakże nie doszło do rozpoczęcia rozmów. Władza nie spełniła głównego postulatu „Solidarności”, czyli legalizacji związku. Pod koniec października dodatkowo została podjęta decyzja o postawieniu w stan likwidacji Stoczni Gdańskiej, będącej symbolem „Solidarności”. Jednocześnie z tymi działaniami na X plenum KC PZPR przyjęto stanowisko „w sprawie pluralizmu politycznego i związkowego”, co pozwoliło na rozpoczęcie działań wokół obrad OkrągłegoStołu.
Warto dodać, że przyjęcie tego stanowiska poprzedzone zostało ostrym sporem wewnątrz partii. Podczas pierwszej części posiedzenia z Biura Politycznego odeszło sześciu członków przeciwnych porozumieniom z opozycją. W drugiej części, gdy podniesiono konieczność legalizacji „Solidarności”, co było warunkiem koniecznym do spełniania by negocjacje mogły się rozpocząć, także duża grupa ludzi partii była przeciwna. Opór była na tyle silny, że W. Jaruzelski, Cz. Kiszczak, M. Rakowski, F. Siwicki zagrozili podaniem się do dymisji, jeśli ten postulat nie zostanie zaakceptowany. W głosowaniu wzięło udział 143 członków Komitetu Centralnego, przeciw legalizacji „Solidarności” było 32, a 14 wstrzymało się od głosu.
Kolejne spotkanie Kiszczaka i Lecha Wałęsy odbyło się27 stycznia 1989 roku w Magdalence. Ustalono wówczas procedurę i zakres obrad oraz ostateczny termin ich rozpoczęcia na 6 lutego.
Jaruzelski doskonale zdawał sobie sprawę, co też artykułował na X Plenum KC PZPR, że musi dojść do porozumienia z „Solidarnością”. W innym przypadku w trakcie zbliżających się wyborów groziła frekwencja na poziomie 20-30%, co jak argumentował zawiesza w próżni mandat PZPR do dalszego dzierżenia władzy w kraju.
Jaruzelski szukał również nici porozumienia z zachodem, a ponadto wiedział, że tylko wstępne porozumienie daje mu w kraju przejściowy okres spokoju bez dalszych strajków i zamieszek. Przynajmniej do czasu.
Krzysztof Drozdowski
krzysztof.drozdowski@wolnadroga.pl
Jeśli można o jakimś geście powiedzieć, że stał się prawdziwym symbolem, z którym utożsamiały się tysiące, a nawet miliony osób, to takim gestem był słynny w latach 80-tych „gest Kozakiewicza”. Pomimo upływu ponad 50 lat do dziś zdecydowana większość Polaków wie co ten gest oznaczał i do kogo był skierowany.
Władysław Kozakiewicz urodził się 8 grudnia 1953 r. w Solecznikach. W wywiadach Kozakiewicz często uskarżał się na panującą w domu przemoc, jakiej wobec jego, rodzeństwa i matki przez całe dzieciństwo i młodość dopuszczał się skłonny do alkoholizmu i agresji ojciec.
Powszechnie uważa się, że wrogość do ZSRR narodziła się u Kozakiewicza jeszcze w dzieciństwie, kiedy do jego domu rodzinnego dokwaterowano kilku żołnierzy radzieckich. W 1957 r. jego rodzina została zmuszona do opuszczenia rodzinnych stron i została repatriowana do Gdyni. Pasję do lekkoatletyki zaszczepił mu jego starszy brat, Edward, który również obrał ścieżkę kariery jako profesjonalny lekkoatleta.
Władysław ukończył technikum gastronomiczne, a następnie kontynuował naukę na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu.
Pierwszy raz wziął udział w igrzyskach w Montrealu w 1976 r. Skakał, pomimo że miał kontuzję stopy. Zajął wówczas 11. miejsce. Prawdziwy sukces przyszedł cztery lata później.
30 lipca 1980 r. na mistrzostwach olimpijskich w Moskwie ustanowił rekord świata z wynikiem 5,78 m. Wówczas to skierował się w stronę gwiżdżących na niego kibiców rosyjskich wykonując dwukrotnie gest tzw. „wała”. Kozakiewicz wspominał później na łamach portalu sportowefakty.pl:
Na olimpiadzie w Moskwie były oszustwa na taką skalę, że to się nie mieściło w głowie. Im było wszystko jedno, kto startuje, oni musieli wygrać. Gimnastyczka Nadia Comaneci dostała srebrny medal, chociaż była dużo lepsza od Nellie Kim, dopiero po proteście wręczono dwa złote medale. Ja się bałem, że w skoku o tyczce też będą oszukiwać. I tak robili. Nie wiem, ile tak naprawdę wtedy skoczyłem, może i sześć metrów. Z daleka nie widać przecież, na jakiej dokładnie wysokości jest poprzeczka. Rosjaninowi mogli ją obniżać o 5-10 centymetrów, a pozostałym o tyle podnosić i nikt by tego nie zobaczył. Nie wolno było nam podejść pod miarkę, która jest na stojakach.
W tym samym roku wygrał również w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego polskiego sportowca roku.
Gest, który wykonał w stronę Rosjan wywołał wielki międzynarodowy skandal. Sam sportowiec również wielokrotnie w wywiadach odnosił się do swojego czynu:
Był telefon do Edwarda Gierka. Okazało się, że rzeczywiście ambasador ZSRR w Warszawie Borys Aristow osobiście zadzwonił z pretensjami do Edwarda Gierka, że obraziłem cały naród radziecki.
Ambasador ZSRR w PRL Borys Aristow domagał się odebrania Polakowi medalu, unieważnienia rekordu oraz dożywotniej dyskwalifikacji za obrazę narodu radzieckiego. Polskie władze tłumaczyły gest skurczem mięśnia tyczkarza, który miał być spowodowany sporym wysiłkiem. Kolejne tłumaczenie mówiło, że gest ten pokazywał pokonanie poprzeczki, inne, że w ten sposób Kozakiewicz okazał radość. Sportowiec został za to ukarany zatrzymaniem paszportu.
Jak wspominał:
Zabrano mi paszport, nazywaliśmy to „kontuzją paszportową”, raptem paszportu nie ma. Nie można było wyjechać na zawody, na które jest się zaproszonym. Inni wyjeżdżali, a ja zostawałem w domu na sześć miesięcy. Nie było tego widać, bo kiedy startowałem, byłem dobry. Zawsze dążyłem do tego, by być zwycięzcą. Dyskwalifikacja oznaczała też zabranie stypendium sportowego, nie miałem pensji. Nie mogli mi zabronić jedynie treningu.
Kozakiewicz pomimo, że zapamiętany ze swojego gestu, miał wiele innych osiągnięć sportowych. Wśród nich były: Halowe Mistrzostwo Europy w latach 1977 i 1979, wicemistrzostwo Europy na otwartym stadionie w 1974 r. i dwa brązowe medale w hali w latach 1975 i 1982.
W czasie swojej kariery 8-krotnie poprawiał rekord Polski, windując go od 5,32 m w roku 1973 do 5,78 m w roku 1980. Był też 10-krotnym mistrzem kraju. W 1985 roku wyjechał do Niemiec i po uzyskaniu obywatelstwa występował już w brawach niemieckich.
W latach 1998-2002 był radnym Rady Miasta Gdyni, mandat zdobył z listy Akcji Wyborczej Solidarność.
Krzysztof Drozdowski
krzysztof.drozdowski@wolnadroga.pl
Wybór krakowskiego kardynała Karola Wojtyły na papieża był ogromnym zaskoczeniem na całym świecie. 16 października 1978 r. z watykańskiego komina uniósł się jasny dym, oznaczający wybór papieża. Wybór Polaka, który przyjął imię Jana Pawła II nie był wyborem oczywistym. Jednakże dla znajdującej się pod komunistyczną okupacją Polski ten wybór otwierał całkowicie nowy rozdział w powojennej historii kraju nad Wisłą.
Działacze opozycji, tworzącej się „Solidarności” i wszyscy, którzy z komunistyczną władzą mieli nie po drodze otrzymali nagle duchowego przewodnika z którym liczono się na całym świecie. Liczyć się musiały także komunistyczne władze PRL jak i władze „bratniego” narodu rosyjskiego.
Zaledwie kilka miesięcy po wyborze na tron Piotrowy Jan Paweł II przyjechał do Polski ze swoją pierwszą pielgrzymką.
Oficjalnym hasłem podróży apostolskiej były pierwsze słowa hymnu ku czci św. Stanisława ze Szczepanowa – „Gaude Mater Polonia” („Raduj się, Matko Polsko”). Papież odwiedził kolejno Warszawę, Gniezno, Częstochowę, Kraków, Kalwarię Zebrzydowską, Wadowice, Oświęcim, Nowy Targ i ponownie Kraków.
Jak fakt pielgrzymki papieża do swojej Ojczyzny komentowali komuniści? Znamienne są tu słowa Stanisława Kani, odpowiedzialnego za politykę wyznaniowa w PRL:
Dzisiaj jest już jasne, że do licznych kłopotów wewnętrznych dochodzi kłopot nowy i to z importu – konieczność podjęcia rozmów na temat przyjazdu Ojca Świętego do Polski. (…)
I nie jest to na pewno wydarzenie, z którego należy się cieszyć. Potrzebny będzie wielki wysiłek, żeby zminimalizować ujemne skutki wizyty.
Władze państwowe postawiły w stan gotowości wszystkie służby i agentów, tych działających, jak i dotychczas uśpionych. W ramach rzekomej troski o papieża starano się jak najmocniej zniwelować wpływ pielgrzymki na Polaków.
Przykładowo oficjalnie w obawie o bezpieczeństwo papieża wymuszono by ten poruszał się po Polsce śmigłowcem, a nie samochodem. Prawdziwym powodem, dlaczego nalegano na taki środek transportu było to, że w trakcie podróży samochodem na pewno zbierałyby się tłumy na trasie przejazdu.
Starania władz na niewiele się zdały. Polacy tłumnie witali papieża wszędzie, gdzie tylko się pojawił. Przystrajane były okna i balkony. Wówczas to będąc w Warszawie papież wypowiedział znamienne słowa do Polaków:
Wyłączenie Chrystusa z dziejów człowieka jest aktem wymierzonym przeciwko człowiekowi. Nie sposób zrozumieć tego Narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą – ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa (…) Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, Stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi (…), nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie. (…) I wołam z głębi tego tysiąclecia: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi.
Kolejne mocne słowa Jan Paweł II wypowiedział pod koniec swojej homilii będąc na krakowskich Błoniach, gdzie słuchało go ponad milion osób:
Musicie być mocni, drodzy bracia i siostry. (…) Musicie być mocni mocą wiary. (…) Dziś tej mocy bardziej wam potrzeba niż w jakiejkolwiek epoce dziejów. Musicie być mocni mocą nadziei, która przynosi pełną radość życia i nie dozwala zasmucać Ducha Świętego! (…) I dlatego (…) proszę was (…) abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili się (…) abyście mieli ufność (…) abyście szukali zawsze duchowej mocy u Tego, u którego tyle pokoleń ojców naszych i matek ją znajdowało.
To właśnie ta wizyta, pierwsza pielgrzymka do Polski Jana Pawła II dała asumpt do kolejnych zmian w Polsce w tym również zmian ustrojowych. Papież stał się natychmiast duchowym drogowskazem dla milionów Polaków, a komunistyczna władza musiała zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że nie może przeciwstawić niczego Polakom w zamian.
Dotychczasowe slogany i zapewnienia okazały się jedynie ateistyczną pustką i bełkotem rządnych władzy komunistów.