Portal dwutygodnika
[wpseo_breadcrumb]

Kolej na Solidarność

 

W kilku poprzednich wydaniach Wolnej Drogi przedstawiliśmy postać Wojciecha Jaruzelskiego. Jako, że niejako jego dopełnieniem w polskich władzach był Czesław Kiszczak to również przyszła pora i na tę personę. Czesław urodził się w Roczynach koło Andrychowa. Jego ojciec pracował jako hutnik, choć nie był nim z zawodu. W 1935 r. stracił pracę w hucie „Guidotto” w Chropaczowie k. Katowic. Wedle relacji syna za prowadzoną działalność komunistyczną. W latach powojennych Kiszczak podawał, że jego rodzice podczas okupacji zostali wywiezieni na roboty przymusowe. W 1939 Czesław Kiszczak ukończył siedmioklasową szkołę powszechną. Następnie rozpoczął naukę w gimnazjum w Kętach, ale nie ukończył pierwszej klasy ze względu na wybuch wojny. W czerwcu 1941 r. znalazł się na robotach przymusowych we Wrocławiu. Wczesną wiosną 1943 r. skierowano go na wschód do prowizorycznego obozu na Pustyni Błędowskiej. Stamtąd skierowano go do pracy w kopalni w Miechowicach. Uciekł z kopalni w rodzinne strony. Przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie w Krakowie – jak twierdził po latach – starał się nawiązać kontakt z podziemiem. Został ujęty w łapance, a następnie wysłano go do Wiednia, do pracy na kolei. Tam zetknął się z komunistami austriackimi i miał działać w ruchu konspiracyjnym. Po wkroczeniu do miasta Armii Czerwonej był organizatorem milicji ludowej.

W maju 1945 wrócił do Roczyn i zapisał się do Polskiej Partii Robotniczej. W 1945 r. ukończył w Łodzi Centralną Szkołę Partyjną PPR. Skierowany został do wojska, od razu jako oficer, lecz stamtąd usunięto go z pracy partyjnej ze względu na zbyt młody wiek i brak doświadczenia. Został przeniesiony przez PPR do działającego w obszarze kontrwywiadu wojskowego Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego. W latach 1946–1947 był pracownikiem Polskiej Misji Wojskowej w Londynie, gdzie zajmował się rozpracowywaniem środowiska żołnierzy Władysława Andersa. 

Od 1951 r. był szefem Wydziału Informacji 18. Dywizji Piechoty w Ełku. W czasie czystek w wojsku  złożył Szefowi GZI MON raport obciążający m.in. Wacława Komara, Stanisława Flatę i Józefa Kuropieskę. W 1953 r. został zwolniony z kontrwywiadu wojskowego i skierowany do Departamentu Kadr MON z wnioskiem o zwolnienie do rezerwy. Dzięki pułkownikowi Jerzemu Dobrowolskiemu trafił w 1954 r. do jednego z wydziałów w Departamencie Finansów MON. W 1957 r. rozpoczął służbę wojskową w Wojskowej Służbie Wewnętrznej, w strukturach której do 1965 r.był szefem zarządu WSW Marynarki Wojennej, a później Szefem Zarządu WSW Śląskiego Okręgu Wojskowego. W 1967 r. został Zastępcą Szefa WSW. Ukończył kurs operacyjno-strategiczny w Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Związku Radzieckiego. W 1968 r. odznaczony Orderem Wojny Ojczyźnianej I stopnia. Od stycznia 1973 r. był szefem Zarządu II SGWP. W 1978 r. mianowany został zastępcą szefa SGWP. Rok później został szefem Wojskowej Służby Wewnętrznej. Trzy lata później przeszedł do MSW na stanowisko ministra. Był bliskim współpracownikiem gen. Jaruzelskiego. Członek Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, brał udział w organizowaniu stanu wojennego w latach 1981–1983. Jego opinia zadecydowała o zwolnieniu Lecha Wałęsy z internowania i ponownym zatrudnieniu go w Stoczni Gdańskiej. 

Na VIII Zjeździe PZPR został zastępcą członka Komitetu Centralnego PZPR, a na IX Nadzwyczajnym Zjeździe PZPR w lipcu 1981 – członkiem Komitetu Centralnego. Od lutego 1982 zastępca członka, a od lipca 1986 członek Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR. 

Był gospodarzem i uczestnikiem rozmów w Magdalence, uczestniczył w pracach Okrągłego Stołu. Desygnowany na premiera w lipcu 1989, nie zdołał utworzyć rządu. W rządzie Tadeusza Mazowieckiego otrzymał funkcję wicepremiera od 12 września 1989. Wówczas został przewodniczącym Komitetu Koordynacyjnego Rady Ministrów do Spraw Przestrzegania Prawa powołanego 25 września 1989. Według Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej pracującej do 1994, Czesław Kiszczak wraz z Wojciechem Jaruzelskim mieli w 1989 wydać polecenie zniszczenia stenogramów posiedzeń KC PZPR. 

6 lipca 1990 wycofał się z życia politycznego, przekazując MSW Krzysztofowi Kozłowskiemu.

Krzysztof Drozdowski

Strajki sierpniowe w Polsce w 1980 roku były kluczowym wydarzeniem w historii PRL, które doprowadziły do powstania ruchu „Solidarność” i miały ogromny wpływ na zmiany polityczne i społeczne w Polsce, a także w całym bloku wschodnim. Na przełomie lat 70. i 80. XX wieku Polska Rzeczpospolita Ludowa przeżywała poważny kryzys gospodarczy. Wzrost cen żywności i innych podstawowych dóbr, inflacja oraz brak perspektyw poprawy sytuacji ekonomicznej powodowały narastające niezadowolenie społeczne. Ludzie byli zmęczeni trudnymi warunkami życia i brakiem perspektyw na lepszą przyszłość. Pracownicy czuli się zniechęceni i bezsilni w obliczu represyjnego reżimu komunistycznego, który nie tolerował krytyki i tłumił wszelkie formy oporu.

Strajki rozpoczęły się 14 sierpnia 1980 roku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, gdzie pracownicy przystąpili do protestu przeciwko zwolnieniu z pracy Anny Walentynowicz, jednej z działaczek związkowych. Jej zwolnienie było postrzegane jako represja polityczna i wywołało falę oburzenia wśród robotników. Lech Wałęsa, elektryk i były pracownik stoczni, stanął na czele strajkujących. Strajk szybko rozprzestrzenił się na inne zakłady pracy na Wybrzeżu oraz w innych regionach Polski. Robotnicy zaczęli organizować komitety strajkowe, które koordynowały działania i formułowały wspólne żądania.

Strajkujący sformułowali 21 postulatów, które obejmowały m.in. utworzenie niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych, gwarancje wolności słowa, druku i zgromadzeń, poprawę warunków pracy i płacy oraz przywrócenie do pracy osób zwolnionych z przyczyn politycznych. Żądali również reformy systemu ekonomicznego, który w ich opinii był niesprawiedliwy i nieefektywny. Postulaty te odzwierciedlały głębokie pragnienie zmian i dążenie do większej sprawiedliwości społecznej.

Strajki objęły kilkaset zakładów pracy w całej Polsce, a liczba strajkujących sięgała kilkuset tysięcy osób. Kluczowym momentem była akcja strajkowa w Stoczni Gdańskiej, która stała się symbolem oporu przeciwko władzy. Pracownicy stoczni zorganizowali strajk okupacyjny, co oznaczało, że pozostawali na terenie zakładu pracy, odmawiając wykonywania obowiązków, aż do spełnienia ich żądań. Solidarność i determinacja strajkujących zyskała szerokie poparcie społeczne, zarówno w kraju, jak i za granicą.

Pod koniec sierpnia rozpoczęły się negocjacje między strajkującymi a przedstawicielami rządu. 31 sierpnia 1980 roku podpisano w Gdańsku porozumienie między komitetem strajkowym a przedstawicielami władz PRL, które przewidywało realizację części postulatów. Jednym z najważniejszych postanowień było zgoda na utworzenie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Było to przełomowe wydarzenie, gdyż po raz pierwszy w kraju komunistycznym przyznano pracownikom prawo do tworzenia niezależnych związków zawodowych.

Powstanie Solidarności miało ogromne znaczenie dla Polski i całego bloku wschodniego. Był to pierwszy niezależny związek zawodowy w krajach komunistycznych, który zrzeszał miliony członków. Ruch ten stał się siłą polityczną, która odegrała kluczową rolę w przemianach prowadzących do upadku komunizmu w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Solidarność stała się symbolem walki o wolność, godność i prawa człowieka. Jej działalność przyczyniła się do wzrostu świadomości politycznej i społecznej wśród Polaków, a także wpłynęła na rozwój ruchów opozycyjnych w innych krajach bloku wschodniego.

W ciągu następnych lat Solidarność była nękana przez władze komunistyczne, które próbowały stłumić jej działalność. W grudniu 1981 roku wprowadzono stan wojenny, a wielu działaczy Solidarności, w tym Lech Wałęsa, zostało internowanych. Jednak Solidarność przetrwała i kontynuowała swoją działalność w podziemiu. W 1989 roku, po fali protestów i strajków, władze PRL zostały zmuszone do podjęcia rozmów z opozycją, które zakończyły się porozumieniem okrągłego stołu i częściowo wolnymi wyborami. W wyniku tych wyborów Solidarność odniosła miażdżące zwycięstwo, co zapoczątkowało proces demokratyzacji i transformacji ustrojowej w Polsce.

Strajki sierpniowe 1980 roku oraz powstanie Solidarności zapoczątkowały proces, który doprowadził do obalenia reżimu komunistycznego w Polsce i transformacji ustrojowej kraju. Były to wydarzenia o ogromnym znaczeniu historycznym, które wpłynęły na losy Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej. Solidarność stała się symbolem oporu przeciwko totalitaryzmowi i walki o wolność, prawa człowieka i sprawiedliwość społeczną. Jej sukces pokazał, że nawet w najtrudniejszych warunkach możliwe jest osiągnięcie zmiany dzięki determinacji i solidarności ludzi.

Strajki sierpniowe to jeden z najważniejszych momentów w historii współczesnej Polski, symbol walki o wolność, godność i prawa człowieka. Wydarzenia te pokazały, że zjednoczeni ludzie mogą skutecznie przeciwstawić się opresyjnemu systemowi i dążyć do realizacji swoich praw i aspiracji. Solidarność, która narodziła się w sierpniu 1980 roku, pozostaje do dziś symbolem siły i determinacji w walce o lepszą przyszłość.

Krzysztof Drozdowski

W połowie maja 1980 r. z powodu nie wyplacenia premii zbuntowali się pracownicy lubelskiej parowozowni. Zatrzymali pracę, żądając należnych sobie pieniędzy. Strajk trwał zaledwie cztery godziny. Był jednakże ostrzeżeniem zarówno dla władz kolejowych jak i państwowych. Dyrekcja tłumaczyła się, że zakładany plan nie został zrealizowany. To jednak nie przekonało kolejarzy, a zwłaszcza Czesława Niezgody, który stał się inicjatorem strajku.

W kolejnych tygodniach trwała normalna codzienna praca. Kolejarze jednak potajemnie spotykali się w grupach organizując większą akcję. Wstrzymywali się jednak dopóki nie mieli pewności, że podjęta akcja strajkowa ma szansę się utrzymać. 16 lipca o godzinie 7.15 w lokomotywowni rozpoczęła się akcja strajkowa. W pierwszej fazie obejmowała tylko część załogi, która pracowała przy naprawach lokomotyw spalinowych. W ciągu dnia do strajku dołączyły drużyny trakcyjne. Zablokowano obrotnicę. Do strajku dołączali lubelscy maszyniści, którzy zatrzymywali i unieruchamiali pociągi przyprowadzane do stacji Lublin. Jednocześnie odmawiali wykonywania nowych kursów, a lokomotywownia nie wydawała nowych lokomotyw. Już pierwszego dnia strajk podjęło 800 osób. Załoga przedstawiła swoje postulaty.

Uczestnik strajku, maszynista Zygmunt Włostowski wspominał: W każdym razie po południu jechałem z Dęblina do Lublina. Chyba mnie przytrzymali semaforem na prostej przed lokomotywownią. Janusz Iwaszko przyszedł do mnie i powiedział: „Zygmunt, nie jedziemy. Blokujemy stację. Strajkujemy”. Byłem zdziwiony, ale wiedziałem, że coś będzie się działo. Jak wyjeżdżałem z Lublina były pogłoski, że będzie strajk. Byłem przygotowany na to, że zostanę może w Motyczu lub w Sadurkach, bo dojazd będzie zablokowany. Akurat ja dojechałem do Lublina, później inni zostali w Motyczu. Zapytałem Janusza: „Czy mogą być jakieś skutki”. Czasy były takie, a nie inne. Odpowiedział mi, że nie będzie, że wszystko będzie stało i strajk już się zaczyna. Powiedział mi też, żebym nie wjeżdżał na stację. Poinformowałem o tym konduktora i kierownika pociągu. Otworzyłem drzwi, żeby ludzie mogli wyjść. W międzyczasie dali mi znak semaforem, że mam jechać. Przez radio powiedziałem im, że nie jadę dalej, bo strajkujemy. Pociąg został zabezpieczony przed zbiegnięciem według reguł. Pantografy zostały opuszczone, bo nie wolno było zostawiać lokomotyw z podniesionymi. Wyłączyłem baterie, zakręciłem i zabezpieczyłem hamulce. Zrobiłem wszystko zgodnie z regułami. Zszedłem z lokomotywy i kabinę zamknąłem na klucz. Mój pociąg stał w tym miejscu przez następne dni. Potem nie było żadnych skutków. W ten sposób zablokowałem główny tor wjazdowy do Lublina. Torem numer 2 i 3 pociągi mogły jeszcze jechać. Jeździły więc pospieszne, ale już nie z lubelskimi maszynistami. Pociągi prowadzone przez naszych maszynistów nie wyjeżdżały ze stacji. W pierwszych chwilach protestu jeździli jeszcze maszyniści z Dęblina.

Następnego dnia ponad 2000 osób nie podjęło pracy. Ruch na Lubelskim Węźle Kolejowym całkowicie zamarł. Powstała wręcz plotka, że kolejarze przyspawali stojące lokomotywy do szyn. Trzeciego dnia w strajku wzięła udział niemal cała załoga – 2390 osób na 2410 zatrudnionych pracowników. Władza musiała w tym przypadku zareagować. Odbyło się spotkanie strajkujących z wiceministrem transportu Januszem Kamińskim oraz wicewojewodą Zdzisławem Słotwińskim. Na placu lokomotywowni wiceminister wzbudził zdecydowane reakcje protestujących, mówiąc, że może objechać lubelski węzeł kolejowy. W efekcie Janusz Kamiński „uciekł” z lokomotywowni, a negocjatorem ze strony władz został Władysław Główczyk, dyrektor Dyrekcji Okręgowej PKP w Lublinie.

19 lipca, około godziny 18. strajkujący kolejarze osiągnęli ustne porozumienie z dyrekcją. Podwyżki płac były niższe niż postulowane 1300 złotych. Kolejarze otrzymali 600 złotych dla członków drużyn trakcyjnych i 400 złotych dla pracowników innych służb. Osiągnięto możliwość przeprowadzenia nowych wyborów do Rady Zakładowej, co było niewątpliwym sukcesem strajkujących. Zakończenie protestu ogłoszono włączając wszystkie syreny.

 

Krzysztof Drozdowski

krzysztof.drozdowski@wolnadroga.pl

 

Pytanie na tzw. „pierwszy rzut oka” wydaje się dość mocno kontrowersyjne. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że ruch ten był fenomenem na skalę europejską i bez niego trudno nam jest sobie wyobrazić zakończenie, przynajmniej umowne okresu PRL i władzy komunistów w Polsce. Umowne, bo ustalenia Okrągłego Stołu, Magdalenki czy tez wybory 4 czerwca 1989 r. o czym już pisałem wielokrotnie na łamach Wolnej Drogi pokazują, że to wszystko co nazywamy transformacją ustrojową tak naprawdę było przygotowaną i kontrolowaną przez władze zmianą ustrojową. Dokonano tego w taki sposób, by najważniejszym dysydentom ustępującego reżimu nie stała się krzywda. Wpływ na polską politykę dalej mieli zwolennicy proletariatu i funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Stare układy nie zanikły, a jedynie zmieniły się okoliczności w których funkcjonowały.
„Solidarność” stała się fenomenem i to bez wątpienia. Dzięki uporowi jej działaczy udało się doprowadzić do zmian, choćby początkowo niemalże symbolicznych. To jednak było zarzewie. Organizowane kolejne strajki głodowe, białe marsze, akcje ulotkowe prowadziły do zwiększania świadomości reszty społeczeństwa, wychodzenia z komunistycznego marazmu i ogłupienia wszechobecną propagandą i agitacją komunistyczną Ludzie zaczęli się zastanawiać, że skoro jest tak dobrze jak mówi władza, to dlaczego jest tak źle? To ogromna zasługa „Solidarności”. Jednakże dziś już znamy, choć nadal nie w pełni historię osób przewodzących temu ruchowi. Bohaterowie z pomników, tacy jak Lech Wałęsa spadli z nich z hukiem. Pomijam, że w tym przypadku upadek nie został dostrzeżony przez byłego prezydenta i obecnie staje się wręcz karykaturą dawnej postaci. Dziś już praktycznie nie ulega wątpliwości, że przez kilka lat współpracował ze Służbą bezpieczeństwa. Pokrętne tłumaczenia na nic się zdają. A wystarczyłoby powiedzieć publicznie: „przepraszam, pogubiłem się”. To by wystarczyło. Naród by wybaczył, pomimo powstałej rysy nikt by nie śmiał burzyć pomnika. Wróćmy jednak do samej organizacji. Jak się oblicza „Solidarność” skupiła pod swoimi skrzydłami około 10 milionów Polaków czyli co 4 Polak był w jakiś sposób powiązany z organizacją. Nie może więc dziwić, że ten fenomen był obserwowany i podziwiany w wielu krajach, również za oceanem.
„Żaden ruch społeczny nie był popierany jednocześnie przez prezydenta Reagana, eurokomunistę Carrillo [Santiago, przywódca hiszpańskich komunistów – przyp. red.], Berlinguera [Enrico, szef Włoskiej Partii Komunistycznej – przyp. red.] i papieża […] chrześcijan i komunistów, konserwatystów, liberałów i socjalistów” – stwierdził na kartach analizy „Polska rewolucja: Solidarność” brytyjski historyk Timothy Garton Ash.
Jednakże oceniając z perspektywy lat uważam, że popełniono błąd. O tym błędzie pisałem kilka numerów wcześniej. Tym błędem były wybory czerwcowe. A nawet nie tyle one same co ich wynik, którego przestraszyli się wszyscy, a zwłaszcza przywódcy „Solidarności”, którzy zamiast wykorzystać dany im w wyborach mandat zaufania przejąc w Polsce władzę, rozliczyć starych działaczy, dokonać pełnej dekomunizacji i lustracji wszystkich osób na kierowniczych stanowiskach, wycofali się tonując nastroje i chęć zmian. Czy bano się interwencji służb siłowych, a nawet wojska? Tego akurat nie można było wykluczyć, zwłaszcza że powszechnie wiedziano że funkcjonariuszy wezwano do mobilizacji.
W latach 90-tych działacze „Solidarności” byli już w dużej mierze ze sobą skłóceni. Jeden drugiemu zarzucał zdradę ideałów, agenturalność i … brak zasług w „Solidarności”. Wszystko to nie pozwoliło na zrealizowanie programu, który klarował się od początku lat 80-tych.
Czy więc „Solidarność” była nam potrzebna? Na to pytanie z całą pewnością trzeba odpowiedzieć pozytywnie. I pomimo że w innych państwach bloku wschodniego nie odnotowano takiego fenomenu jakim była polska „Solidarność” i również udało się zrzucić komunistyczne jarzmo, to jednak jedynie nasz przykład stał się na tyle ważny, by do dziś w publicznych wypowiedziach polityków różnych opcji, często całkowicie sobie przeciwnych słyszeć odwołania do fenomenu solidarnościowego.
Krzysztof Drozdowski

Nie ma w Polsce chyba żadnego miasta, w którym nie powstałby komitet czy oddział Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Nie inaczej mogło być w największych miastach Polski w tym w Bydgoszczy.

Początek ruchowi solidarnościowemu w Bydgoszczy dało utworzenie 28 sierpnia 1980 r. Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Zakładach Rowerowych „Romet”. Wkrótce, 4 września 1980 r. został on przekształcony w Międzyzakładowy Komitet Założycielski. Początkowo skupiał on 32 zakłady, szybko jednak dołączały załogi kolejnych zakładów i firm. W połowie września 1980 roku Międzyzakładowy Komitet Założycielski skupiał w swoich szeregach 135 organizacji. Zanim doszło do wprowadzenia Stanu Wojennego w Polsce  Region bydgoski NSZZ „Solidarność” liczył aż 294 tysiące członków. Dla lepszej organizacji MKZ podzielono na kilka działów: związkowy, interwencyjny, informacji i propagandy, prawny i lektorski, który w styczniu 1981 r. zmienił nazwę na Wszechnicę Związkową.

Jak wylicza Melania Dereszyńska-Romaniuk: Od 7 października 1980 organem prasowym bydgoskiego MKZ było pismo „Wolne Związki”, a od 19 stycznia 1981 ukazywał się niezależny „Serwis Informacyjny”. Jesienią 1981 r. oba pisma zastąpiło pismo codzienne „Protest”. W okresie od listopada do grudnia 1981 r. wychodziły niezależne od ZR „Impulsy”, a od kwietnia do grudnia 1981 własne pismo „Indeks” wydawał NZS. Od kwietnia do grudnia 1981 r. „S” RI wydawała „Chłopską Sprawę”.

Najgłośniejszym wydarzeniem związanym z bydgoską „Solidarnością” było pobicie 19 marca 1981 r. na posiedzeniu WRN w Bydgoszczy zaproszonych przedstawicieli „Solidarności” – Michała Bartoszczego, Mariusza Łabentowicza i będącego również obecnie w składzie redakcyjnym Wolnej Drogi Jana Rulewskiego. To wydarzenie zapoczątkowało tzw. „Kryzys bydgoski”.

Zamierzano wymóc na ówczesnej władzy zgodę na rejestrację związku zawodowego  rolników indywidualnych. Nadzieje jednak okazały się płonne, a przedstawiciele „Solidarności” nie zostali nawet dopuszczeni do głosu. Przedwczesne zamknięcie sesji wywołało ogromne wzburzenie wśród zebranych. Związkowcy zapowiedzieli wręcz okupację sali sesyjnej. To nie było korzystne dla władzy. Próbowano negocjować, lecz związkowcy twardo obstawali przy swoich postulatach. Na miejsce więc wezwano oddziały Milicji Obywatelskiej oraz ZOMO. Dowodził nimi bezpośrednio szef ZOMO mjr Henryk Bednarek. Mundurowi siłowo rozpoczęli wyprowadzanie protestujących związkowców. W trakcie przepychanek używano pałek, związkowcy się bronili.

„Milicjanci wyprowadzają pojedynczo związkowców do bramy. Dwóch cywili prowadzi sześćdziesięcioośmioletniego Michała Bartoszcze. […] Nagle podchodzi trzeci cywil, Wali go na odlew w twarz. Raz, drugi, trzeci… okłada pięściami. […] Nagle znów krzyk, coraz głośniejszy, przechodzący momentami w długie monotonne wycie. Wycie maltretowanego człowieka. To Rulewski. Uwija się nad nim gromadka cywili. Biją go na oślep, kopią. Gdy upada, podnoszą z ziemi i znów biją” – wspominał jeden z uczestników protestu.

Michał Bartoszcze, Mariusz Łabentowicz i Jan Rulewski trafili do szpitala. Informacje o zajściach w Bydgoszczy rozeszły się po całym kraju „lotem błyskawicy”. Nawet papież Jan Paweł II zabrał głos na ten temat w jednej ze swoich homilii. To jedynie dodało związkowcom otuchy i animuszu. 20 marca w regionie bydgoskim przeprowadzono dwugodzinny strajk protestacyjny. Była to odpowiedź na wydarzenia z poprzedniego dnia. Na 23–24 marca zwołano do Bydgoszczy posiedzenie władz krajowych NSZZ „Solidarność”, gdzie uchwalono, że 27 marca przeprowadzony będzie czterogodzinny strajk ostrzegawczy, a jeśli nie przyniesie on wymiernych korzyści, 31 marca ogłoszony zostanie strajk generalny.

27 marca doszło do ogólnopolskiego strajku. W Bydgoszczy odsetek protestujących wyniósł aż 87 %. Władza musiała się ugiąć, rozpoczęto negocjacje z najważniejszymi osobami w państwie. Komunistów reprezentował wicepremier Mieczysław Rakowski, stronę solidarnościową Lech Wałęsa, który wcześniej wielokrotnie nawoływał Jana Rulewskiego do opuszczenia sali sesyjnej a później stanowczo przeciwstawiał się organizacji strajku generalnego. W negocjacje zaangażował się również kardynał Stefan Wyszyński, który nawoływał do zawarcia kompromisu.

30 marca w Warszawie władze zawarły ze związkowcami tzw. porozumienie warszawskie.

 

Krzysztof Drozdowski

krzysztof.drozdowski@wolnadroga.pl

 

Według ustaleń zawartych przy Okrągłym Stole, kiedy to PZPR oddawała nieco władzy, zapewniając jednak sobie ciągły wpływ na bieżące wydarzenia, zdecydowano się by przeprowadzić pierwsze wybory powszechne. Ich termin wyznaczono na 4 czerwca 1989 roku. Dziś powszechnie uważa się, że były sukcesem Solidarności i klęską komuny. Czy aby jednak na pewno?

Ówczesna władza liczyła, że skrócenie czasu kampanii wyborczej spowoduje, że opozycja nie będzie w stanie się odpowiednio przygotować. Dla zachowania pozorów przyznano jej możliwość nadawania audycji radiowych i telewizyjnych. Wznowiono wydawanie Tygodnika Solidarność, a na miesiąc przed wyborami ukazał się pierwszy numer Gazety Wyborczej redagowanej przez Adama Michnika. W całym kraju spontanicznie zaczęły się organizować komitety wyborcze „Solidarności”. Drukowały one plakaty ze swoimi kandydatami, rozdawano ulotki i urządzano spotkania na ulicach. Księża udostępniali salki katechetyczne, w których organizowano spotkania wyborcze. Powszechnie było czuć atmosferę i chęć przejęcia władzy przez dotychczasową opozycję. Nadzieja w narodzie była ogromna. I to wszystko przerodziło się w zdecydowane zwycięstwo w pierwszej turze wyborów kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. Na 161 możliwych mandatów poselskich zdobyto 160 oraz 92 ze stu mandatów senatorskich. Zwycięstwo było więc druzgoczące i zaskoczyło obie strony. Działacze „Solidarności” nie chcąc drażnić władzy starali się tonować nastroje. Zwłaszcza, ze dwa dni po wyborach w jednostkach podlegających Ministerstwu Spraw Wewnętrznych ogłoszono stan podwyższonej gotowości. Czy więc komuniści zamierzali siłą utrzymać się przy władzy? Wiele mogło na to wskazywać. 12 czerwca 1989 r. zdecydowano się na zmianę ordynacji wyborczej. Spowodowało to, że w drugiej turze wyborów przekazano 33 mandaty z listy krajowej do okręgów, co pozwoliło na obsadzenie  obsadzenie ich w drugiej turze wyborów. Wówczas już nastrój w społeczeństwie się znacząco stonował. Wyraźnie było to dostrzegalne w drugiej turze, gdzie frekwencja była mizerna. „Solidarność” zdobyła jeden brakujący jej mandat poselski oraz kolejne siedem z ośmiu pozostałych do obsadzenia w Senacie. Kandydaci „Solidarności” uzyskali w wyborach 260 miejsc w 560-osobowym Zgromadzeniu Narodowym.

Pomimo tak ogromnego sukcesu opozycja solidarnościowa nie sięgnęła po władzę. Nie chciała czy nie mogła wykorzystać ogromnego mandatu zaufania, którym obdarzyli ją wyborcy. Trzeba też nadmienić, że nie wszystkie ugrupowania opozycyjne wzięły udział w wyborach, kontestując ustalenia Okrągłego Stołu. „Solidarność Walcząca”, Polska Partia Socjalistyczna – Rewolucja Demokratyczna, Liberalno-Demokratyczna Partia „Niepodległość” oraz Polska Partia Niepodległościowa zbojkotowały wybory. Również Konfederacja Polski Niepodległej początkowo nie chciała brać udziału w wyborach, jako że jej działacze nie zgadzali się z ustaleniami okrągłostołowymi. Jednakże ostatecznie KNP wystawiło swoich kandydatów.

„Solidarność” co już podkreślałem nie wykorzystała poparcia, które uzyskała w wyborach czerwcowych. Zmiany dokonywały się bardzo powoli. A ciosem, który miał pokazać działaczom „Solidarności” ich miejsce w kolejce po władzę był wybór Wojciecha Jaruzelskiego na Prezydenta RP. Człowieka, który był symbolem komuny i twarzą Stanu Wojennego. (W poprzednich numerach Wolnej Drogi opisana została droga Wojciecha Jaruzelskiego do władzy). A co więcej stało się to przy udziale i zgodzie działaczy „Solidarności”.

Brak aktywnej walki o przejęcie władzy w kraju spowodował, że działacze komunistyczni dalej znajdowali się w kręgach władzy. Nawet jeśli niektórzy z nich zeszli z piedestału, to i tak wykorzystywali swoje wpływu by zapewnić sobie dobre życie i dalszą możliwość sterowania krajem. Nie doprowadzono tym samym do odsunięcia ich od władzy, co poskutkowało w dalszej perspektywie brakiem dekomunizacji i lustracji.

Pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne w Polsce odbyły się dopiero 27 października 1991 r.

 

Krzysztof Drozdowski

 

Fot. Reklama wyborcza PZPR w trakcie kampanii wyborczej.